W każdym razie – przekonywał sam siebie – lecąc po tę starą księgę, której tytułu i autora nawet nie pamiętałem, zyskałem na czasie trzy dni. Tyle by chyba potrzebowali, żeby na podstawie skąpych danych znaleźć ją w centralnym archiwum.
Hal miał już za sobą wiele kilometrów, Alpy przesuwające się pod nim ustąpiły miejsca równinie, kiedy raptem przyszedł mu do głowy pomysł, który wydał mu się tak ważny, że wstrzymał nagle maszynę. Spojrzał na zegar, ale i tak go nie widział. W głowie miał kompletny chaos. Męczyło go tylko pytanie: czy wolno? Czy mogę poinformować kogoś, kto nie został wtajemniczony przez Gwena lub Fontaine'a? Ale Fontaine postąpiłby tak samo i na pewno nie pytałby nikogo o zdanie.
Nie zastanawiając się dłużej, Hal zawrócił maszynę. Jedną trzecią drogi mam już za sobą! Nie mam jednak korytarza, lot nie jest zgłoszony! Trochę niżej natężenie lotów jest mniejsze, tak, mógłbym zwiększyć prędkość.
A jeżeli natknę się na patrol?
Nie będzie chyba tak źle!
Hal obniżył lot, a kiedy znalazł się dwadzieścia metrów nad ziemią, wcisnął klawisz wysokości, po czym z pełną satysfakcją popuścił cugli silnej maszynie.
Następnie włączył autopilota, szukając czegoś na mapie.
Trzy godziny, zanim znajdę Res, potem jeszcze jedna. Pół godziny u niej, sześć na powrót. Na pewno będzie już noc, pomyślał, po czym przesunął regulator prędkości do oporu.
Res stała w samym środku potoku. W zespawanym, sztywnym kombinezonie z okienkiem na twarzy przypominała Golema.
Uważnie patrzyła przed siebie, jakby szukała grzybów w tej szarej, niemal niepostrzeżenie przesuwającej się masie. Nagle zrobiła kilka nieporadnych kroków, schyliła się tak szybko, jak tylko mogła w tym niewygodnym ubraniu, wepchnęła w masę szpadel i zgarnęła coś do pojemnika, który trzymała w lewej ręce. Zdawało się, że masa pragnie jak najszybciej zsunąć się ze szpadla.
Res wyprostowała się, patrząc znowu przed siebie.
Nagle tuż przed nią pojawił się cień, akurat w tym momencie, kiedy w masie zawirowało ponownie, co wskazywało na obecność jednej z komórek genetycznych. Zanim zdołała zareagować, masa uspokoiła się.
Gniewnie spojrzała w górę. Nad nią wisiał jeden z tych nowoczesnych samolotów. Głupiec! – pomyślała.
Ale w następnej chwili dojrzała za szybą jakąś znajomą twarz. Potem jednak przestała się tym zajmować i wróciła do pracy. Chciała schwytać pięć takich komórek, dopiero wtedy mogłaby powiedzieć, że opłaciło się tkwić w tym idiotycznym kombinezonie do jednorazowego użytku. W pojemniku leżały dopiero trzy komórki.
Res nie dawała za wygraną, chciała bowiem znaleźć klucz, który pozwoliłby rozwikłać tajemnicę tych przeklętych drobnoustrojów. Wiedziała, że jeżeli nawet jest na właściwej drodze, to oczekują ją jeszcze długotrwałe badania nad tymi komórkami, zanim potok drobnoustrojów zostanie ujarzmiony.
Musi się udać!
Czuła raczej, niż wiedziała, że samolot zakołysał się, Może chciał zwrócić na siebie jej uwagę.
Ponownie spojrzała w górę, chcąc przepędzić intruza. Z zadowoleniem spostrzegła zbliżający się samolot służby porządkowej. Nareszcie, pomyślała.
Ależ to jest przecież ten młody człowiek z kombinatu gazowniczego. Hal Reon! Czego on tu chce? Przeszkadza mi tylko!
W górze toczyła się dyskusja. Res włączyła się w pasmo samolotu patrolowego.
– … już sześć godzin – usłyszała podniesiony głos Hala. – Muszę z nią porozmawiać. I to natychmiast, bo zaraz wracam.
– Ale o co chodzi? – zapytał rzeczowym tonem porządkowy. – Widzisz przecież, że tkwi w tym kombinezonie, a zanim coś znajdzie, może upłynąć sporo czasu.
– O co chodzi, mogę powiedzieć tylko jej samej! – upierał się Hal.
Oczami wyobraźni Res widziała, jak porządkowy wzrusza bezradnie ramionami, ale nie podejmuje przeciwko Reonowi żadnych kroków.
Z żalem i złością spojrzała na szarą masę. A tak dobrze się zapowiadało, pomyślała.
– Dean, niech on poczeka, zaraz będę gotowa – zwróciła się do porządkowego.
Bez pośpiechu skierowała się do przenośnej kabiny, w której mieściła się śluza, sterylizator i natrysk. Po półgodzinie wyszła. Miała na sobie długą, podobną do worka pelerynę, we włosach lśniły jeszcze krople wody. Hal czekał już na nią z niecierpliwością.
– No, co? – zaczęła trochę uszczypliwie. – Czyżby wasz kombinat rozmyślił się i nie da nam gazu? Ale jeżeli tak, to mogliście powiadomić mnie o tym w in»y sposób.
– Nie – odparł Hal niepewnie. – Jestem tu, nazwijmy to: prywatnie.
– Och! – w głosie Res zabrzmiała drwina. Wyzywająco przesunęła dłońmi po ciele, a cienka tkanina uwydatniła drobne, jędrne piersi.
Hal uśmiechnął się zmieszany.
– Odkryliśmy coś – wypalił wreszcie. – Takich malutkich ludzików. Pomyślałem, że może cię to zainteresuje.
Zmarszczyła brwi, spoglądając na niego uważnie. Nikt przecież nie leci sześć godzin po to, żeby opowiadać głupie kawały, pomyślała.
Stali oparci o kadłub samolotu.
I nagle przyszło olśnienie.
– Myślisz, że to może mieć jakiś związek z… Chyba oszalałeś!
– Możliwe – mruknął Hal. Jego entuzjazm ulatniał się. Teraz żałował, że tu przybył. – Na nic innego nie wpadłem.
– Chcesz zaraz wracać?
– Muszę!
Sięgnęła po swój nadajnik, wiszący na lewym przegubie. – Mark – odezwała się po uzyskaniu połączenia – przyleć do mnie. Jestem przy śluzie.
– Powiedziałem ci to poufnie. – Hal poczuł się zmuszony do poinformowania jej o tym.
– W porządku. – Spojrzała na niego. A więc to tak, pomyślała.
Po kilku minutach wylądował obok nich samolot jednoosobowy, z którego wysiadł dobrze zbudowany mężczyzna, śniady, o szpakowatych skroniach i kędzierzawych włosach.
– Mark – powiedziała Res bez żadnego wstępu. – W pojemniku są chyba trzy komórki. Zajmijcie się tym. Wrócę za parę dni. W razie czego możecie się ze mną połączyć… – Zastanawiała się przez chwilę, po czym podała numer Ewy, partnerki Gwena.
Hal poczuł, że kręci mu się w głowie. Ciekawe, jak się z tego wytłumaczę, pomyślał. Bzdura! To ważna sprawa, a Res powinna wziąć w tym udział. Tak uważam.
– Weźmiesz mnie ze sobą? – zapytała go Res. – Tylko że wtedy musiałbyś się nastawić na półgodzinny postój. Chciałabym odwiedzić dzieci.
Machnął ręką.
– Moim zdaniem powinnaś brać w tym udział – odparł i po krótkiej chwili wahania otworzył przed nią drzwiczki samolotu.
Wsiadła tak, jak stała. Potem zastanowiła się przez chwilę.
– Czy u was jest zimno? – Nie czekając na odpowiedź rzekła: – Wszystko jedno, Ewa na pewno znajdzie coś dla mnie. A zresztą macie chyba tam na północy jakieś magazyny. – Zwróciła się jeszcze do Marka: – ~Nie zajmuj się niczym, co by ci zabrało zbyt dużo czasu. Może będziesz mi potrzebny.
Spojrzała jeszcze na niego – dosyć długo, pomyślał Hal – potem zamknęła drzwiczki i wystartowali.
Przenocowali u matki Hala. Po powrocie do domu Hal nie zastał Djamili. Wykorzystał to, aby zająć się książką. Kartkował ją, czytał, sprawdzał, czy jednak się nie mylił. Ciekawe, skąd ta książka wzięła się u sąsiadów matki? Odziedziczyli ją po rodzicach…
Wreszcie znalazł rozdział, który tak bardzo wrył mu się w pamięć. Czytał rozgorączkowany, ku zdziwieniu Djamili, która wkrótce przyszła z dziećmi. Prawda, jutro mamy weekend, uświadomił sobie nagle…
– Chyba znalazłem – powiedział niemal uroczyście. – Przynajmniej to jest jakaś ewentualność! Ponieważ dzieci zajęły teraz całą ich uwagę, Hal przerwał ten temat, tym bardziej że Djamila spoglądała na niego ze zdumieniem. Wyjaśnił jej tylko, że nie chodzi o katalizatory i że nie wyjeżdżał służbowo, lecz do matki – ale to w oczach Djamili nie znalazło zrozumienia.
Mieli teraz zresztą coś innego na głowie: syn gadał jak nakręcony, córka wtrącała swoje trzy grosze, a oni sami zadawali mnóstwo pytań, na które otrzymywali niezwykle mądre odpowiedzi. Potem przyszła kolej na najnowsze tańce i piosenki.