Выбрать главу

Pomimo nadzwyczaj ciekawych meldunków, które bez przerwy, nawet nocą, odbierali na różnych pasmach, następny ranek powitali w posępnym nastroju; przede wszystkim ze względu na ową nie kończącą się służbę wartowniczą.

Czy ktoś mógł zapewnić, że makrosi tu wrócą? Może to były dzieci? Ale nie. Karl przypomniał sobie miejsce lądowania. A więc młodzież? To było możliwe. Mieli ich helikopter. Czy dla świata makro było to w ogóle coś, czym warto się zajmować? Może zapomnieli o wszystkim już po godzinie, a helikopter wyrzucili albo dali po prostu do zabawy młodszemu rodzeństwu, gdzie maszyna podzieli wkrótce los innych zabawek?

Charles pełnił służbę nasłuchową, a Karl przyrządzał śniadanie. Myśli, które chodziły mu teraz po głowie, nie były radosne. Lekki brzęk widelca w naczyniu, gdzie chciał właśnie rozbełtać jajka, zmienił raptownie sytuację. Znowu poczuł wstrząsy, jak te wywołane kilka dni temu przez makrosów. Pośpiesznie wyłączył dopływ gazu i pobiegł w stronę wejścia do jaskini. W chwilę później zjawił się tam również Charles, który majstrował coś na zewnątrz przy antenie.

Ze swego miejsca nie mieli dobrego widoku na polanę, toteż nie mogli się zorientować, co się dzieje w dole. Ich cierpliwość nie była wystawiona na długą próbę. Coś owalnego zbliżyło się do płaskowyżu. Pod bezładnym gąszczem widniały kontury twarzy. Po chwili olbrzymie drzewo zaczęło chwiać się rytmicznie. Trudno było z tak małej odległości stwierdzić charakter ruchów i towarzyszących im odgłosów, a przede wszystkim – ich cel.

Potem wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie. Cała baza zaczęła nagle wibrować, wreszcie przechyliła się na bok. W polu widzenia pojawiło się coś błyszczącego, większego od płaskowyżu. Powierzchnia przesunęła się, coś zamigotało, potem wszystko ustało. Głowa makrosa zsunęła się w dół, zniknęła. Ale tam, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami mieściła się baza i gdzie spędzili całą długą zimę oraz wznieśli z trudem rozmaite obiekty, lśniła żółtawobiała powierzchnia z niezbyt wyraźnymi słojami. W powietrzu unosił się zapach korzenny.

– Chodź, przyjrzymy się temu z bliska! – zawołał Karl i zaczął wspinać się w stronę helikoptera. Za nim podążył Charles. Szybko zwolnili cumy i wystartowali. Upłynęła dłuższa chwila, zanim wydostali się z kłębowiska gałęzi, a potem na dużej wysokości wzięli kurs na polanę.

W dole widać było głowy makrosów, kręcących się tam i z powrotem. Wtem, jak na komendę, wszyscy zwrócili się w jednym kierunku i zniknęli za olbrzymimi drzewami.

Karl wziął kurs na nową platformę. Jej powierzchnia była teraz bardziej nierówna niż poprzednio, przypominała pniak, na którym swego czasu obozowali przez kilka dni. Tu również poniewierały się co krok odpadki, trociny.

– Oni po prostu odpiłowali naszą bazę i zabrali ją ze sobą – stwierdził Karl. – Wzdrygnął się. – Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy bazy nie ewakuowali!

– Czy warto w ogóle nawiązywać z nimi kontakt? – zastanawiał się głośno Charles. Zdawał się być wstrząśnięty. – Cóż my dla nich znaczymy? Jest ich siedem miliardów, jak wiadomo.

– Ale my jesteśmy ludźmi tak jak oni!

– No to co!

– Jestem przekonany – mówił dalej Karl, czując, że musi dodać Charlesowi otuchy – że ludzie na tym stopniu rozwoju co makrosi, a znamy ich na razie niewielu, są bardziej humanitarni. Weź choćby badanie kosmosu. To oznacza współpracę wszystkich ludzi, zbliża ich do siebie, wymaga takiego porządku, który istnieje dla ludzi, a nie zwraca się przeciwko nim, sprawia, że pieniądze wydaje się nie na zbrojenia, lecz w celu zaspokojenia potrzeb, na przykład przekształcenia przyrody. Widzisz, to jest to, do czego my również dążymy. Jestem przekonany, że nie pominą żadnej możliwości porozumienia się z nami, stworzenia podstaw pokojowego współistnienia. No, idziemy! – Przy ostatnich słowach Karl wsunął się do helikoptera. Wkrótce lecieli już z powrotem.

Natychmiast powiadomili o wydarzeniach Chrisa, który zarządził ku zaskoczeniu obydwu:

– Zostaniecie, aby obserwować dalej.

– Ale tam już nie ma co oglądać – zaoponował Charles.

Karl chciał odpowiedzieć Charlesowi, ale wyręczył go Chris:

– Nie zniszczą tego, co wartościowe. Wiedzą przecież, ile trudu kosztowało nas wzniesienie tej bazy i że teraz nie spuścimy jej z oczu. A więc nie możemy ich zawieść.

Charles musiał przyznać im rację.

Karl wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: No widzisz!

– Ale z was niepoprawni optymiści – mruknął Charles. W jego głosie brzmiała jednak wyraźnie zaduma.

W trzy dni później dały znać o sobie kolejne wstrząsy drzewa – nieomylna zapowiedź nadchodzących wydarzeń. Karl i Charles zajęli swoje stanowiska obserwacyjne. Po chwili w górze na drzewie pojawiła się głowa; nie ulegało wątpliwości, że ta sama. Świadczył o tym jej kształt i kolor włosów.

Znowu zaczęło się jakieś ożywione manipulowanie, niemożliwe jednak do zidentyfikowania dla obydwu obserwatorów.

Kiedy głowa zniknęła, odsłaniając widok, Charles aż krzyknął ze zdziwienia: w dole widniały trawniki, budynki, śnieżna włócznia, słowem wszystko, co składało się na dawną bazę. Nawet – helikopter stał na swoim miejscu.

– No, proszę – odezwał się uszczypliwie Karl.

– Tam jest jeszcze coś – zawołał nagle Charles. Spojrzeli uważnie przez lornetki.

– Wygląda na tablice, co? – zapytał Karl.

– Chodź, musimy powiadomić resztę! – Charles chciał już odejść, ale Karl zatrzymał go. – To jeszcze nie wszystko – powiedział.

Pod osłoną gigantycznych gałęzi i rozwiniętych liści coś wznoszono obok drzewa: coś ciemnego, olbrzymiego, połyskującego w promieniach słońca. Panował tam ożywiony ruch, rozlegały się donośne, trudne do określenia odgłosy, gałęzie drzewa zmieniały raptownie położenie, czemu towarzyszyły potężne wstrząsy. Dopiero co rozwinięte liście i strzępy kory toczyły, się na ziemię.

– Oni na pewno coś tam budują, to pewne – szepnął Karl. Wiedział, że ich głosy nie mieszczą się w paśmie przenoszenia słyszalnym przez makrosów, ale sama ich obecność tuż obok stanowiła pewne niebezpieczeństwo. Co by się na przykład stało, gdyby makrosi chcieli wypróbować swoją siłę również na tej gałęzi, w której znajdowała się jaskinia? Co oni w ogóle teraz przygotowują? A przede wszystkim, co się stanie potem? Te nie wyjaśnione pytania wzmagały napięcie i stwarzały atmosferę zagrożenia, co nie pozwalało Karłowi mówić głośno.

Tajemnicze, hałaśliwe czynności makrosów trwały dwie godziny, a potem zapanowała cisza. Obok drzewa wznosiły się budowle. Jedynie ich fragmenty połyskiwały poprzez liście. Nowe obiekty stały się częścią składową otoczenia, wtopiły się w tło.

Karl złożył meldunek kierownikowi ekspedycji.

Odpowiedź Chrisa była lakoniczna.

– Możecie to zbadać, jeżeli macie ochotę, ale ze względu na oszczędność paliwa i zużycie maszyn uważam, że to zbyteczne. Z daleka można sądzić, że zbudowali wieżę obserwacyjną, ale właściwych powiązań funkcjonalnych nie odgadniemy nawet z bliska. Może to są optyczne l akustyczne adaptery. Powinniście natomiast niezwłocznie obejrzeć to, co wzięliście za tablice. Sfotografujcie je, a zdjęcia przekażcie mi od razu drogą radiową, o ile oczywiście nie okaże się, że są zupełnie bez znaczenia.

XIV

Raport Gwena przy dokładnym poznaniu okazywał się logiczny: istniały dowody, niezbite fakty. Wersję, według której helikopter został skonstruowany przez jakiegoś wybitnie zdolnego majsterkowicza i przystosowany do zdalnego sterowania, z uwagi na znalezione przedmioty komisja odrzuciła jako absurdalną. Jednocześnie postanowiono sprawdzić dokładnie posiadane dowody.

Do tej pory całą sprawę znały dwadzieścia trzy osoby. Dwadzieścia cztery, korygował w duchu Hal. Profesor Fontaine, dwóch jego najbliższych współpracowników, którzy przeprowadzili już pierwszą analizę, Djamila i Hal zostali mianowani tymczasowymi członkami komisji ONZ.