Выбрать главу

Badanie odpiłowanej bazy wykazało, że pomieszczenia były całkowicie umeblowane. W szufladach leżała część papierów, jakby mieszkańcom zabrakło czasu na gruntowną ewakuację. Meble, technika biurowa, w ogóle wszystko, co zostało znalezione, pochodziło z ostatniego ćwierćwiecza dwudziestego wieku.

Ziarenka, tkwiące w wydrążonych przez robaki kanalikach, okazały się pustymi pojemnikami na paliwo lub na inne, trudne do zidentyfikowania substancje. Meble pozwalały sądzić, że wielkość tych istot waha się w granicach od siedmiu do dziewięciu dziesiątych milimetra. Było to niemal szokiem dla wszystkich, którzy przeprowadzali badania.

Na niektórych dokumentach znaleziono daty, które odpowiadały teraźniejszości! Papiery osobiste zawierały miejsca urodzenia, nic nie mówiące, całkowicie nieznane nazwy miejscowości. Zdumienie wywołał wiek mikroskopijnych przybyszów, obliczony w przybliżeniu: okazało się, że owe “przecinki” mają od dwunastu do dwudziestu pięciu lat.

Nie znaleziono jednak niczego, co mówiłoby o pochodzeniu tych istot.

Komisja ogłosiła uchwałę, zgodnie z którą zaprzestano oficjalnych dyskusji na ten temat. Istnienie przybyszów przyjęto do wiadomości, ale podjęto nadzwyczajne środki ostrożności. Nie prowadzono też na ten temat żadnych rozmów.

W dniu, kiedy baza została z powrotem przyklejona, Gwen zjawił się wieczorem u Djamili i Hala, chcąc przejrzeć tę starą księgę. Hal zadał mu wtedy pytanie:

– Gwen, przypuśćmy, że ja mam rację. Jaki oni mają światopogląd? Do jakiej z istniejących wówczas klas należeli? – Nie ulegało wątpliwości, że ma na myśli owe “przecinki”.

Gwen rozłożył się wygodnie na piankowej kanapie. Hal zauważył, że jego przyjaciel przytył ostatnio, widocznie nie dbał o prawidłowe funkcjonowanie gruczołów. Hal zwrócił na to uwagę dlatego, że Gwen użył swego brzucha do podparcia dosyć grubej księgi.

– No cóż – odezwał się po chwili Gwen. – Musimy chyba przyjąć, że należeli wtedy do klasy panującej, bo kto inny mógłby sobie pozwolić na tego typu eksperyment, w dodatku w takich rozmiarach.

Ponieważ do dziś rozwinęli się niewiele pod względem technicznym, o ile możemy to w ogóle ocenić, wolno nam przypuszczać, że ich eksperyment nie miał zasięgu ogólnospołecznego.

– Uważaj! – ostrzegła go Djamila.

– Powinniśmy liczyć się z tym – wtrącił Hal – że oni mogą nie mieć wobec nas przyjaznych zamiarów.

– Co za głupie gadanie – odezwała się Djamiia, energicznie jak zwykle. – Pomijając już to, że nie traktuję poważnie twojej paplaniny – tu uczyniła w stronę Hala ruch głową zdecydowanie jednoznaczny – bądźcie łaskawi uwzględnić fakt, że oni są tacy mali. – Tak jak kiedyś Hal na polanie, zademonstrowała palcami wielkość owych istot. – Ostatecznie wylądowali tu – przycisnęła palcem lewą pierś – a ja nic nie zauważyłam.

– Chociaż jesteś w tym miejscu raczej wrażliwa – dodał uszczypliwie Hal.

Pogroziła mu pięścią. Gwen cieszył się jak dziecko.

– A wy zachowujecie się tak, jakby ludzkość była zagrożona – mówiła dalej Djamila.

– Nie wszystko jest tak, jak mówisz – powiedział Gwen. – Oni znali już wtedy broń atomową.

– A jaki był stosunek masy krytycznej do wielkości ich ciał? – Djamila zapaliła się do sprawy.

– Mila – uspokajał ją Hal. – Oni znali też syntezę jądrową i może nawet zapłon laserowy. Masa nie odgrywa wtedy żadnej roli.

– A co mogą zdziałać te kilkumiligramowe istoty?

– Jest jeszcze coś – wtrącił Gwen. – Pomijając fakt, że ich wymiary nie muszą mieć nic wspólnego z posiadaniem przez nich dużych bomb, mieli oni już wtedy opanowaną broń biologiczną. Jeżeli rozwijali ją dalej, może ona być poważnym zagrożeniem dla całej ludzkości. Zresztą są tak mali, że łatwiej im było zająć się bakteriami, nawet dokonywaniem ich mutacji, niż bombami.

– Rozmawiałeś z Res? – zapytał ostrożnie Hal. Gwen przytaknął.

– To, że przywiozłeś ją ze sobą, było jednym z twoich najlepszych pomysłów. Ja też bronię się przed tą myślą, Djamila, chciałbym, aby okazało się to nieprawdą. – Gwen uderzył pięścią w książkę. – Ale nie wolno nam tego zlekceważyć.

Djamila zmarszczyła brwi i opuściła kąciki ust; tego typu grymas wystawiał zazwyczaj jednoznaczne świadectwo jej rozmówcy.

– Zobaczymy – powiedziała, po czym zajęła się lekturą aktualności dnia, które pojawiły się akurat na ekranie.

Zadanie, jakie razem z Djamila otrzymali w ramach prac komisji, Hal uznał za niewdzięczne: wraz z pięcioma jej członkami i asystentem profesora mieli systemem pięcio-zmianowym obserwować bazę małych przybyszów, którą Hal z dużym nakładem sił i niezwykle starannie przykleił z powrotem do drzewa.

Obydwaj asystenci profesora musieli nawet pod mikroskopem skleić z powrotem budowle uszkodzone podczas badań. Była to robota filigranowa, granicząca z artyzmem.

Tym razem obserwator nie siedział na brzozie. Polana była do tego stopnia obstawiona zamaskowanymi przyrządami, że każdy szelest liści, niemal powiew wiatru, mógł być wzmocniony do piekielnego huku.

Ruchomy pomost był w stanie w mgnieniu oka podnieść dwie osoby na wysokość, z jakiej cała baza była widoczna. Zrezygnowano ze zdalnie sterowanych kamer. Trudno było przewidzieć, jak może podziałać na małych przybyszów nadmiar techniki.

Na platformie pomostu znajdowało się wszystko, co ułatwiało podczas obserwacji sporządzanie powiększonych rysunków.

Na polanie ustawiono też pawilon dobrze go maskując i urządzono się w nim wygodnie. Hal zaopatrzył się w najnowsze notatki dotyczące korekty katalizatorów w kombinacie, traktując je jako rodzaj odprężenia. Nikt nie liczył się z możliwością rychłego powrotu maluchów.

Następnego dnia, kiedy Hal i Djamila przyszli, aby objąć popołudniową zmianę, od razu zauważyli, że coś się musiało wydarzyć. Przed nimi stały trzy samoloty.

Pomost, na którym znajdowali się profesor Fontaine i jeden z jego asystentów, był uniesiony. Koledzy z poprzedniej zmiany siedzieli w pawilonie przed ekranem, nie myśląc chyba nawet o pójściu do domu.

Djamila i Hal zauważyli od razu, że w górze na lądowisku stoi jeszcze jeden helikopter, a przy tablicach poruszają się dwie osoby, powiększony obraz nie pozostawiał żadnej wątpliwości.

Tak, po tych tablicach obiecywano sobie dużo. Znajdował się na nich tekst w języku antyczno-angielskim, który zawierał przede wszystkim prośbę do maluchów, by nawiązali z ludźmi kontakt.

Ludziki miały zawieszone aparaty fotograficzne i właśnie fotografowały kolejno jedną tablicę po drugiej.

Profesor Fontaine nalegał, aby zaznaczyć na tablicach pewne fakty z dziejów ludzkości, starczyło też miejsca na propozycje dotyczące sposobu nawiązania kontaktu.

Tekst nie był długi, ale redagowanie go nie obyło się bez trudności. Profesor nie wypowiedział się, co myśli o mojej tezie, wspominał Hal, tylko pomrukując kiwał głową i wpychał do ust te swoje okrągłe ciasteczka. Wydawało się jednak, że jest jakiś zamyślony. Ale – tu Hal poczuł przypływ dumy – moje odkrycie odegrało pewną rolę podczas formułowania tekstu. Nie możemy się przed nimi skompromitować, ale tamci też nie powinni się wystraszyć, powiedział niedawno Gwen. Bo przypuśćmy, że należeli, wtedy do klasy panującej – w jaki sposób mogliby zrozumieć nasz świat? Pieniądz, Hal uśmiechnął się, podstawa ich egzystencji, przestał już istnieć, a przynajmniej stracił całkowicie swoje znaczenie. Ciekawe, czy oni zdołaliby pojąć, że z większości towarów każdy bierze tyle, ile mu potrzeba? W jaki sposób ci ludzie, którzy prowadzili luksusowe i ekstrawaganckie życie, poradziliby sobie teraz z bonami za wydajność? No i z pracą, jako że nikt by jej za nich nie wykonał.

Ja na przykład, kiedy w zakładzie wszystko jest w porządku, otrzymuję dwadzieścia bonów miesięcznie, Djamila do dwudziestu pięciu. Czy tamci przestawiliby się na wino, bo jako artykuł spożywczy nie kosztuje nic, podczas gdy za butelkę szampana trzeba oddać jeden bon, a za alkohol mocniejszy nawet trzy? Swego czasu papierosy palił co drugi dorosły człowiek. Czy oni by się teraz odzwyczaili palić tylko dlatego, że za dwadzieścia papierosów ze względu na ich szkodliwość społeczną trzeba zwrócić cztery bony?