Выбрать главу

Przerwa.

– Pragniemy nawiązać kontakt i współpracę z korzyścią dla obydwu stron.

Przerwa.

Hal odniósł wrażenie, że tamten umyślnie mówi z przerwami, aby dać im okazję do odpowiedzi. Dlatego też uporczywe milczenie profesora Fontaine'a zaczynało męczyć go coraz bardziej. Zerknął na Res. Ona też wierciła się na krześle. Wydało mu się, że jej ramiona drżą lekko.

– Tak jest naprawdę – mówił dalej głos – głównym celem naszej ekspedycji jest nawiązanie z wami kontaktu.

Fontaine poruszył się, jakby chciał coś powiedzieć. On również zrozumiał, że nie można wystawiać cierpliwości ich rozmówcy na zbyt długą próbę.

– Pragnieniem każdej cywilizacji humanitarnej jest odszukanie we wszechświecie istot rozumnych – odezwał się wreszcie Fontaine. – Do tej pory to się nam nie udało. Dlatego możemy was zapewnić, że również naszym celem jest kontakt dla obopólnej korzyści. Sądzę – tu Fontaine wymienił spojrzenie z sekretarką generalną – że będę wyrazicielem całej ludzkości, jeżeli powiem, że chcemy nawiązać z wami kontakt możliwie jak najprędzej. – Profesor urwał.

Trochę drętwe to przemówienie, pomyślał Hal. Ponieważ strona przeciwna nie odzywała się, profesor mówił dalej.

– Prawdopodobnie zdołaliście poznać nas lepiej, niż my was. Sądzę, że myśleliście już o tym, w jaki sposób moglibyśmy nawiązać ten kontakt mimo… – Fontaine zawahał się – pewnych trudności natury biologicznej.

Zręcznie przekazana piłka, pomyślał Hal z uznaniem.

– Ze względów bezpieczeństwa ewakuowaliśmy naszą bazę, którą znacie. Nieco dalej założyliśmy nową, jak zapewne wiecie.

Sekretarka generalna, Gwen i profesor porozumieli się wzrokiem. Fontaine nerwowo wygrzebał z kieszeni ciasteczko i wsunął je do ust.

– Chętnie wrócilibyśmy do naszej dawnej bazy – mówił dalej ów Chris Noloc – a potem wysłali do was naszą delegację. Przy waszym poziomie techniki nie będziecie mieli trudności w zorganizowaniu rozmowy, przy»której partnerzy będą się mogli widzieć nawzajem. Niestety jesteśmy zmuszeni skorzystać z waszej pomocy, chociaż i my dysponujemy niezbędnymi do tego środkami. Nie możemy jednak nawiązać łączności z ojczyzną i sprowadzić stamtąd sprzętu. Proponujemy dostosować termin naszego spotkania do waszych możliwości.

Była to właściwie prośba, ale słowa brzmiały pewnie. To, co oni mają do zaoferowania, to nie tylko poziom techniczny helikopterów, pomyślał Hal.

Bp wyłączył mikrofon. Teraz porozumiewał się szeptem z sekretarką generalną i Gwenem. Hial siedział za daleko, aby móc coś zrozumieć. Widział tylko, że Res przysuwa się powoli w stronę nadajnika, jakby coś ważnego leżało jej na sercu.

Tamtych troje ustalało widocznie termin. Też mi problem, pomyślał Hal. Właściwie potrzebny nam jest jedynie sprzęt, jaki znajduje się na platformie, tylko że w podwójnej ilości. Wzruszył ramionami. Nie jest ważne: kiedy, tylko żeby to się wreszcie odbyło.

Z głośnika rozległ się znowu głos kierownika obcej – ekspedycji. Hal zaczął przysłuchiwać się uważnie.

Proponujemy od tego momentu porozumiewać się codziennie drogą radiową o jakiejś ustalonej porze, aby ustalić sprawy organizacyjne. Wydaje nam się, że godzina dziesiąta byłaby porą odpowiednią.

Nie ulegało wątpliwości, że przybysze przejęli całą inicjatywę w swoje ręce.

Profesor Fontaine zabrał głos. Zgodził się na propozycję i wyznaczył termin spotkania na ósmy dzień następnego miesiąca. A więc daje nam jeszcze ponad dwa tygodnie czasu, pomyślał Hal. Taka zwłoka! Widocznie istnieją jeszcze jakieś wątpliwości, o których nie wiem…

Odniósł wrażenie, że rozmowa się kończy.

Nagle do profesora podeszła Res i gestem poprosiła o przekazanie jej mikrofonu.

Hal obserwował z napięciem całą scenę.

Fontaine był jakby zaskoczony. Spojrzał na Res, na mikrofon, na Gwena, przeniósł wzrok na sekretarkę generalną. Przerwa zaczynała być kłopotliwa. Wreszcie podał jej mikrofon.

– Noloc – odezwała się Res – wspomniałeś o dwóch ekspedycjach. Kiedy odbyła się pierwsza?

Przerwa. Pytanie zaskoczyło widocznie drugą stronę. Również towarzysze Res spoglądali po sobie zdezorientowani.

Po chwili zabrzmiała odpowiedź:

– Wylądowała dwadzieścia jeden miesięcy temu zapewne uległa katastrofie.

Res uczyniła gest, jakby zamierzała zadać następne pytanie, ale profesor odebrał jej mikrofon.

Kontakt został również przerwany przez drugą stronę. Po zwięzłej odpowiedzi na pytanie Res, Noloc pożegnał się, przypominając tylko umowę.

Obecni spoglądali po sobie bezradnie. Oto rozmawiali z maluchami, nawet w swoim własnym języku, a mimo to nie wiedzieli ani kim tamci są, ani skąd przybyli. Przecież takie sprawy należało wyjaśnić od razu!

Hal wątpił, czy rozmowy dotyczące organizacji spotkań dostarczą informacji na ten temat. Wyglądało na to, że przybysze chcą na razie zachować swoje incognito. Nie był tym zachwycony. Zależało mu na potwierdzeniu swojej tezy, tym bardziej że sam zaczynał się już wahać.

Ale – tej myśli uczepił się mocno – do tej pory była to jedyną teoria, która jakoś wyjaśniała wszystkie zjawiska związane z przybyszami. Odczuwał satysfakcję, że wszelkie środki ostrożności, które zresztą wydały mu się nieco przesadzone, będą podjęte dzięki niemu.

Profesor Fontaine był skłonny widzieć w zachowaniu Res przyczyną nagłego zakończenia rozmowy. Powiedział jej wprost, że uważa tę samowolną ingerencję za niestosowną. Gwen i Ewa starali się go jakoś ułagodzić, sekretarka generalna nie zabierała głosu, a Res, nie próbując się nawet usprawiedliwić, powiedziała zamyślona:

– Drogi profesorze, wydaje mi się, że moje pytanie było istotne. Wcale nie żałuję, że je zadałam! – Odeszła jakby roztargniona, kiwnąwszy jeszcze Halowi ręką.

Ten Noloc nie powiedział wcale, iłu ich jest, pomyślał Hal. Przypomniał sobie nagle, że ostatnio śledził wzrokiem w domu najmniejsze poruszenie lub zmianę w otoczeniu, poświęcając im mimo woli więcej uwagi niż zazwyczaj, że studiował zachowanie każdego owada, dopóki nie był pewny, że ma do czynienia naprawdę z owadem. W każdej chwili spodziewał się spotkać maluchów. A może oni znajdują się już wśród nas, całe miliony? Może tkwią w najbardziej czułych mechanizmach naszego życia, okupując wszystkie punkty newralgiczne? Może czekają tylko na hasło, aby zrzucić ze swych helikopterów mikroby, a potem całe ich armie rozprzestrzeniłyby się na ziemi, jak tamten potok drobnoustrojów w Afryce Północnej… Może znają jeszcze inne sposoby?…

Hal nie był przekonany, czy w takiej sytuacji poradziliby sobie. Życie toczyło się teraz inaczej niż dawniej. Było z pewnością bardziej ustabilizowane, ale mniej bezpieczne.

Czym natomiast charakteryzowała się epoka, z której prawdopodobnie pochodzili mali przybysze? Wojny, morderstwa i inne przestępstwa kryminalne, wzajemna wrogość niemal wszystkich wobec wszystkich, szukanie własnej korzyści za wszelką cenę, chciwość, wyzysk, pośpiech oraz znieczulica – oto cechy tej epoki występujące w wielu krajach.

Hal odegnał od siebie te niezbyt przyjemne myśli i podał rękę Djamili. Wstali. Widocznie zbyt długa zajmowałem się tamtym okresem, pomyślał. Zresztą czy centrala encyklopedyczna jest zaprogramowana tak zupełnie obiektywnie? Czy ocena tej epoki nie jest za bardzo uproszczona? No nic, poczekajmy trochę. Najbliższe tygodnie przyniosą ostateczne rozwiązanie.

Sekretarka generalna poprosiła na naradę do dużego stołu umieszczonego w pawilonie. Nagle znów pojawiła się Res. Przechodząc obok Hala podsunęła mu pod nos mały pojemnik z odrobiną szarozielonej substancji.

– Z góry – wyjaśniła.

Dopiero po chwili Hal uświadomił sobie, że prawdopodobnie miała na myśli bazę maluchów.

Nic się nie zmieniło: do decydującego spotkania mieli się przygotować w ciągu dwóch tygodni. Obydwie strony uznały spotkanie za cel główny. Żadna ze stron nie wykorzystywała możliwości codziennego kontaktu. Bywały dni, kiedy technicy pozdrawiali się wzajemnie, ale po stwierdzeniu, że nie ma żadnych spraw do omówienia, przerywali łączność. Członkowie komisji uwzględnili prośbę maluchów, którzy chcieli przylecieć dużym samolotem, potrzebny był im jednak pas startowy. Obiecali udostępnić zarys swojego rozwoju, poprosili jednak o odpowiedni do ich aparatury filmowej powiększający układ optyczny.