Goście siedzieli stłoczeni w półkolu – tak jak uformował się drut. Część z nich krzątała się dokoła, ciągnąc za sobą kable i przyłączając je do przywiezionych przyrządów. Wreszcie można było zacząć.
Okazało się, że sekretarka generalna i profesor Fontaine studiowali między innymi historyczne języki świata, dzięki czemu znali język antyczno-angielski. Kierując się zasadami grzeczności – przestarzałymi, według Hala i Djamili – postanowili przeprowadzić rozmowę właśnie w tym języku. Reszta mogła korzystać z symultanki.
Halowi wydało się to dziwne, gdyż okazało się, że nie tylko ów Noloc, ale również technicy, z którymi prowadzono rozmowy przygotowawcze, znali język niemiecki i internacjonalny.
Dlatego też roześmiał się, kiedy Noloc zaczął mówić w języku, internacjonalnym.
To, co ujawniła rozmowa, było właściwie – pominąwszy niesamowite źródło – zakończeniem całego ciągu logicznych powiązań.
Goście okazali się ludźmi usuniętymi w osobliwy i tragiczny zarazem sposób z grona osobników dużych, pomniejszonymi do skali class="underline" 2050 i cofniętymi w rozwoju – biorąc pod uwagę stan obecny – o ponad sto lat.
Po grzecznościowej wymianie słów Chris Noloc zaczął opowiadać brzmiące niemal niewiarygodnie dzieje własnego społeczeństwa:
– Przede wszystkim muszę wam coś wyznać – powiedział. Podniósł się i wyjął z kieszeni arkusz papieru. – Do niedawna, a ściślej mówiąc do śmierci naszego właściwego kierownika ekspedycji nie powiedziałbym nic o naszym pochodzeniu, bo… bo po prostu, tak jak większość z nas, sam nic o tym nie wiedziałem. Tocs wyjaśnił mi wszystko jako swojemu następcy tuż przed śmiercią. My – tu Chris powiódł ręką, wskazując siedzących współtowarzyszy – uwolniliśmy się wreszcie od klątwy, która ciążyła nad naszą przeszłością. W sprawę wtajemniczeni są wszyscy członkowie ekspedycji, ale nie nasz naród.
Hal spojrzał na Djamilę. Sytuacja stała się jasna. Oto, co nas czeka, pomyślał Hal. Czyżby słowa Chrisa oznaczały, że zostaliśmy wciągnięci w jakiś zatarg pomiędzy maluchami? Czy korpus ekspedycyjny odłączył się od tych, którzy ich wysłali? A może żywi teraz jakieś złe zamiary, chcąc wykorzystać fakt, że reszta narodu nie zna własnej przeszłości? Czyżby miało się okazać, że nasze środki ostrożności są konieczne, a nawet niewystarczające?
Z drugiej strony ani ten Chris, ani pozostali przybysze nie wyglądali na takich, którzy knują coś złego. Chociażby ta szczerość, która przebijała już z pierwszych słów…
Hal skoncentrował się ponownie na mówcy.
– Wy i my jesteśmy wytworami tej samej ewolucji! – Chris przerwał.
Djamila szturchnęła Hala w bok, a Gwen ściągnął kąciki ust i rzucił mu pełne uznania spojrzenie. Również Res zerknęła na niego, jakby chciała powiedzieć: “No, proszę!”
– Nasi przodkowie – mówił dalej Chris – byli jeszcze w roku 1980 normalnymi ludźmi, przynajmniej jeżeli chodzi o wzrost – uśmiechnął się. – Przed stu dziewięćdziesięciu laty utworzyli oni, a było ich dwa tysiące zdrowych ludzi, kobiet i mężczyzn, swoje państwo, Blessed Island, czyli Błogosławiona Wyspa, jak je nazwali. Tak, kraj ten powstał po kryjomu i w ten sposób zaczęła się cała tragedia.
Byli po prostu sektą, jedną z licznych, jakie istniały wówczas w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, marzyli jak wielu ich rodaków o lepszym świecie.
Ta sekta różniła się od innych jednym drobiazgiem, bardzo zresztą istotnym: byli w stanie realizować swoje plany! Część tych ludzi pochodziła z rodzin wielkich biznesmenów, dysponowała więc ogromnymi środkami finansowymi. Ich prorok, profesor Nhak, obiecał im…
Hal przypomniał sobie coś nagle: w centrali encyklopedycznej zakodowany był fakt zaginięcia tego profesora w roku 1981 jako wydarzenie niezwykłe. Nie przywiązywał do tego większej wagi, zdziwiło go tylko, że tego typu wypadek przeszedł aż do historii. -… piękny sielankowy świat zbytku i szczęścia. Jego nauka głosiła: Jedynym ratunkiem ludzkości przed groźbą śmierci głodowej i nuklearnym samounicestwieniem jest – Chris przerwał na chwilę, a potem dokończył podniesionym głosem – miniaturyzacja ludzi!
Nam samym trudno jest dziś zrozumieć naszych przodków. W każdym razie demagodzy pokroju Nhaka znaleźli posłuch i wpływy. Świat był wtedy podzielony na kraje socjalistyczne i kapitalistyczne. Ten drugi obóz rozpadał się, przeżywał kryzysy i wstrząsy. Nie dostrzegał alternatywy, jaką był dla niego socjalizm, system obcy jego istocie.
Nhak głosił następującą tezę: Jeżeli ludzie ulegną pomniejszeniu, zwiększy się niemal nieskończenie przestrzeń życiowa. A bezkresna przestrzeń życiowa oznacza likwidację przyczyn wojen, umożliwi nowe odkrycia, badania, produkcję – słowem, renesans okresu twórczego.
Nhak wybierał długo, aż wreszcie skupił wokół siebie oddaną gromadkę kobiet i mężczyzn w liczbie około pięćdziesięciu, więcej osób nie chciał wtajemniczać. Oni tworzyli jego sektę, byli władzą ustawodawczą i wykonawczą.
W ciągu zaledwie trzech lat zdołali pozyskać wielu. Dwa tysiące. Byli to młodzi ludzie, pełni zapału, gotowi oddać życie za sprawę.
Profesor dysponował wyspą, którą przekształcono, przygotowano do nowych, oczekujących ich warunków. Olbrzymi teren został zadaszony szkłem, po czym wyznawcy sekty przystąpili do tworzenia nowego świata. Jednocześnie zatroszczono się o to, aby nikomu niczego nie zabrakło.
Być może przyznacie mi rację, jeżeli powiem, że takie zadanie może wzbudzić entuzjazm. Nic dziwnego, skoro w krótkim czasie pod szklanymi dachami wyprodukowano odmiany roślin i zwierząt użytkowych, jak również duże ilości odpowiednio przetworzonych materiałów.
Kiedy urodził się pierwszy mutant ludzki, nastąpił z pewnością moment najwyższej euforii. Wydarzenie przybrało charakter publicznego, niemal sakralnego aktu! Aktu, który zapoczątkował ustawę regulującą przyrost naturalny według modelu: dwa plus co najmniej cztery! Ponieważ płód był mały, poród nie wymagał najmniejszego wysiłku. Pierwszy noworodek miał długość – Chris urwał, zastanowią! się przez chwilę – czternastu centymetrów, według waszej miary. – Tu skinął głową ku swoim współtowarzyszom. Kilku z nich właśnie przygotowywało aparaturę filmową.
Po chwili zademonstrowano widzom film, wprawdzie nieostry, gruboziarnisty, ale wstrząsający. Fragmenty owego święta. Euforia, uniesienie, ekstaza – nieprawdopodobne i odrażające. Widzowie patrzyli na ekrany zafascynowani. Oto mieli przed sobą fragment żywej przeszłości, coś, czego nie można było porównać z innymi dokumentami. To, co oglądali, było filmem nakręconym wyłącznie dla tajnego archiwum.
Teraz ukazał się kawałek materiału, trzymany w dwóch rękach, a na nim poruszało się maleństwo, pierwszy sukces: człowiek, który miał osiągnąć wzrost najwyżej czterdziestu centymetrów.
Widocznie rodziny zaczęły stawiać sobie za punkt honoru przekroczenie ustalonej liczby dzieci, tym bardziej że państwo włączyło się aktywnie w proces wychowania, począwszy już od wieku niemowlęcego. Na filmie widoczna była teraz klinika położnicza, promieniejące ze szczęścia rodziny, narodziny dziecka. Poród był sprawą prostą, opieka nad dzieckiem przypominała raczej zabawę, ludzie zaczęli żyć w zbytku. Musieli wprawdzie pracować ciężko, ale na tym właśnie polegał ich misja. Po projekcji Chris ponownie zabrał głos.
– Tylko nieliczni zaufani profesora mieli śledzić wydarzenia na świecie. W końcu w umysłach pozostałych zagnieździła się nieufność, tym bardziej że nie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Kolonia zasklepiła, się w sobie, zniszczono wszelką aparaturę radiową, a Nhak i jego grupa zaczęli usuwać systematycznie ślady przeszłości. Coraz więcej młodych wykazywało alarmujący zanik pamięci. Ogólny entuzjazm sprawił, że na pewien okres zdołano to zamaskować. Potem tłumaczono to jako los, nieuchronne następstwo procesu miniaturyzacji.
Zdaniem niektórych zanikowi pamięci nie przeciwdziałało się dlatego, że pomagał on wymazać przeszłość. Tych, którzy głosili ten pogląd, pozbyto się dyskretnie. Zostali, że tak powiem, wygnani z raju, przekonani, że nadszedł ich koniec. Potem właśnie oni z pomocą innych uratowali nas.