Выбрать главу

– Co dwa lata naród wybiera rząd. Nasz naród jest zdrowy. Osiągnęliśmy już jednak granicę pojemności mózgu. Nie jesteśmy już w stanie dokonywać odkryć, powielamy jedynie stare. Czy wiecie, jak to jest, kiedy chce się wykonać jakąś logiczną czynność i nagle zabraknie programu? Nie można ustalić z góry gdzie, kiedy… Czy wiecie, jakie wiąże się z tym niebezpieczeństwo? To paraliżuje, stwarza psychozy. Jesteśmy wybrańcami, ale i nas to w końcu nie ominie. Naszym zadaniem jest nawiązanie z wami kontaktu, potrzebna nam jest wasza pomoc. Na razie nasz naród nie zna tego niebezpieczeństwa w całej rozciągłości, nie zna też jego źródła. Może to błąd, tak przynajmniej sądzimy my, na “Oceanie II”. Ale ten brak informacji jest oczywiście uzasadniony; przede wszystkim nie można rozbudzać fałszywych nadziei. Nazbyt liczą na nas inni.

Ostatnie słowa Chris wypowiedział ciszej. Usiadł.

Nastąpiła przerwa. Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co usłyszeli przed chwilą i próbowali to wszystko zrozumieć.

Hal miał właściwie wszelkie powody ku temu, aby triumfować. Oto tamci potwierdzili jego główną myśl, a przynajmniej podali wersję bardzo zbliżoną do jego rozumowania. A jednak nie mógł się cieszyć. Los maluchów poruszył go. Potworne i nieprawdopodobne, że ludzie byli kiedyś zdolni do takich machinacji.

Oczywiście słyszało się o takich sprawach. Ale oto siedzieli poszkodowani, niewidzialni niemal gołym okiem, świadomi swego rychłego końca.

Spojrzał na Djamilę. Wstrząśnięta jak on, wpatrywała się nieruchomo przed siebie.

Sekretarka generalna wstała z miejsca. Nie mówiła dużo, ale za to konkretnie. Obiecała, że zrobią wszystko, co tylko możliwe, aby pomóc w spełnieniu misji “małych braci”, jak się wyraziła. Zaproponowała utworzenie w niedługim czasie wspólnego gremium, w celu omówienia następnych kroków.

Chris poprosił jeszcze o zbudowanie dachu nad bazą i ochronę przed owadami.

Jedno i drugie było drobnostką, zresztą pomoc dla maluchów nie była chyba skomplikowana.

Trudniejsze wydawało się Halowi włączenie ich do społeczeństwa ludzi dużych. Dzieli ich prawie półtora wieku. Na ten proces nie starczy życia jednego pokolenia. Oczywiście oni też nie stali w miejscu, musieli rozszerzać znacznie swój potencjał techniczny w porównaniu z rokiem 1990, ale tego postępu nie można chyba uznać za wystarczający? Z armatami na mrówki czy mechanicznymi nożycami do przecinania pajęczyn trudno coś zdziałać. Ale ich działalność w mikrokosmosie? Przypomniał mu się nagle potok drobnoustrojów, to straszne szare pasmo, nad którym znajdował się wtedy w szybowcu i w którym brodziła Res tkwiąca w zespawanym kombinezonie. Spojrzał na nią. Notowała coś pilnie, na twarzy widniały rumieńce.

Może odkryli również nowe materiały do obróbki… Jak powiedział Noloc? Opanowaliśmy mikrokosmos. Hal poczuł nagle, że krew uderza mu do głowy. Dopiero teraz uświadomił sobie, jakie to może mieć znaczenie na przykład dla medycyny. Poczekaj, Royl, pomyślał z zawziętością, niedługo podsuną ci pod nos takie katalizatory, że ci oko zbieleje.

Ustalili jeszcze stały kontakt radiowy i pożegnali się.

Halowi zrobiło się ich żal, kiedy śmiejąc się i machając rękami wsiadali do swych maszyn. Cieszyła go jednak perspektywa następnych spotkań: obiecali przywieźć ze sobą książki i inne filmy, które pokazałyby coś więcej z ich życia.

Gwen wypchnął ostrożnie na pas startowy większy samolot, a jeden z techników uczynił to samo z mniejszymi.

Najpierw uniosły się helikoptery i szumiąc cicho zawisły nad ich głowami. Potem wystartował duży samolot z eskortą.

Niczym nieduża, migotliwa ławica ryb, mini-eskadra leciała w stronę okna, prowadzona promieniem światła.

XVII

Był ciepły wieczór. Blask księżyca załamywał się w kroplach rosy wiszących na pojedynczych źdźbłach mchu i sprawiał wrażenie, jakby błysnął promień słońca. O dach, zamontowany przez makrosów rankiem, nazajutrz po pierwszym spotkaniu, ocierał się liść. Odgłos przypominał kartkowanie dużej gazety tuż w pobliżu.

Chris stał w progu, rozkoszując się widokiem ł wonnym powietrzem.

Nie opodal widniały sylwetki śmigłowców, jakby uśpionych ze zwieszonymi łopatami wirnikowymi. Kadłub odrzutowca lśnił matowo. Przez przezroczysty dach przebłyskiwały gwiazdy. Jakaś skaza na materiale sprawiała, że kiedy Chris poruszał głową, niektóre z nich zdawały się tańczyć.

Z korytarza za nim dobiegały go przytłumione głosy. Problemy dotyczące współpracy z makrosami, ostatecznej formy kontaktu z nimi i właściwej oceny życia makrosów wywoływały nadal ożywione dyskusje.

Mimo nadmiernego wysiłku minionych godzin Chris czuł się lekki i pełen energii. Cel wydawał się bliski, a od momentu śmierci Tocsa wiedział, jak ważny jest każdy dzień, który zbliżał ich do podjęcia twórczej współpracy z synami niebios. Każdego bowiem dnia rodziły się dzieci, prawdopodobnie z postępowym zanikłem pamięci.

Przesunął dłonią po czole i oczach. Dokonaliśmy niemało, pomyślał. Dobrze, że w dniu pierwszego spotkania udało się nawiązać łączność radiową z ojczyzną. Chrisa zapewniono, że teraz, kiedy został już stwierdzony stopień winy ich przodków, naród zostanie poinformowany o swym prawdziwym pochodzeniu. Było to zresztą konieczne również ze względu na dalsze kontakty. Szczerość mogła jedynie zwiększyć zaufanie narodu do rządu. Katastrofie można więc zapobiec. Nareszcie uporamy się z przeszłością i zaczniemy tworzyć wspólnie lepszą przyszłość, w której pokładamy tyle nadziei!

Rozprostował się, chciwie wciągnął do płuc wonne, rześkie powietrze. Chyba tak właśnie wygląda szczęście, pomyślał.

Wtem jego prawa dłoń wyczuła jakieś poruszenie na kępie mchu. Natężył wzrok. Czyżby mrówka? Makrosi owinęli wprawdzie drzewo lepiącą wstęgą i opylili jego koronę, ale nie można było wykluczyć, że jakieś zwierzę przedostało się tu. A jednak nie! To po prostu ktoś z załogi siedział na leżaku.

Powoli podszedł bliżej. Po chwili poznał Gelę. Obszedł dokoła, żeby jej nie przestraszyć.

– Nie przeszkadzam? – zapytał.

Wyczuł raczej, niż zauważył, że potrząsnęła przecząco głową. Potem powiedziała:

– Jest cudownie, prawda?

Nie był pewny, czy chodziło jej o ciepły wieczór, czy też rozpamiętywała jeszcze rozmowę z makrosami.

Usiadł obok niej na dosyć dużej bryle. Makrosi powiedzieliby na nią: ziarnko piasku, pomyślał ubawiony.

– Co zrobimy z zaproszeniem? – zapytała Gela.

– Ja chyba nie będę mógł z niego skorzystać – odparł. – Będzie ci potrzebny helikopter, weź ze sobą Karla.

Milczała chwilę, potem powiedziała:

– Rozumiem, ale wolałabym iść z tobą.

Serce zabiło w nim mocniej, krew uderzyła do głowy, po skórze przeszło mrowie. Poczuł się jak w. transie: wstał, nachylił się nad Gelą, objął ją i pocałował. Dopiero po chwili wyprostował się nieco, pozostając jednak na leżaku w pozycji półleżącej. Długo milczeli.

– Ja… jestem szczęśliwy, Gela. – Chris powiedział to cicho, nieco urywanie. Patrząc na odległą gwiazdę, świecącą nad krawędzią płaskowyżu, ujął dziewczynę za rękę.

Gela nie odpowiadała. Z odrzuconą do tyłu głową patrzyła w czerń nocy.

– Gela, kocham cię! Oparła głowę na jego piersi.

– Czy oni na pewno będą nam mogli pomóc? zapytała.

Przez chwilę czuł się rozczarowany. Potem jednak zrozumiał. Czy mogli być kiedykolwiek szczęśliwi bez pomocy z zewnątrz?

– Pomogą nam, Gela, jestem tego pewien!

– Ale czy reszta będzie tego chciała?

– My oboje na pewno! – powiedział Chris zdecydowanie. – A chyba wszyscy pragniemy zahamować utratę pamięci!

– Boję się, Chris. Wszystko się zmieni, to okropne! To, co trwałoby wieki, będzie się teraz musiało dokonać w ciągu kilkudziesięciu lat. Powstaną konflikty…

– O to nam chodziło. Tobie również, Gela. Zresztą nie będziemy działali pochopnie.

Zapadła cisza.

– Chris, czy tamci z “Oceanu I” żyją jeszcze? – Gela mówiła cicho, jakby do samej siebie.

Nie odpowiedział od razu.

– Nie sądzę – odparł wreszcie – ale to nie jest wykluczone. – Głaszcząc ją po włosach, dodał ciszej: – Przekonamy się o tym. Wierz mi, że nikomu nie zależy na tym bardziej niż mnie.