No, a potem ujrzeli to cudo w małym zagłębieniu nadbrzeżnej skarpy.
Widok tej zabawki przypomniał Halowi czasy dziecięce, kiedy u babci natknął się ha model samochodu leżący w jakiejś szufladzie. Babcia nie chciała mu go dać; była to ulubiona pamiątka dziadka, kiedy jeszcze żył, gdyż stanowiła kopię samochodu, który kupił sobie z oszczędności. Hal uśmiechnął się ponownie, kiedy przypomniał sobie, jak to go wtedy zasmuciło. Zaraz, jak się nazywała ta seria modeli? Matchbox. Pewnie dlatego, że modele były rozmiarów pudełka od zapałek. Hal niejednokrotnie zastanawiał się, co to takiego “zapałki”.
Ten doskonały technicznie, dumny “Ocean II” przypomniał mu teraz tamten model samochodu. Co prawda pojazd miał długość niemal pięciu centymetrów, był więc kolosem, biorąc pod uwagę wielkość pasażerów. “Ocean II” miał kształt pontonu, z dwoma niezwykle giętkimi łańcuchami gąsienicowymi, przechodzącymi przez całą długość.
Na życzenie Hala wszyscy członkowie ekspedycji mieli znajdować się we wnętrzu statku, zamkniętego hermetycznie. Chris postanowił udać się na pokład, a Karl nie odstępował Hala.
Wreszcie Hal wyjął skrzyneczkę. Transopter musiał oczywiście zostać na swoim miejscu. Na Hala uderzyły siódme poty. Na szczęście utrzymywał z maluchami łączność radiową, w przeciwnym razie całe przedsięwzięcie zakończyłoby się fiaskiem.
Skrzyneczkę przesunął jak najbliżej “Oceanu II”. Żałował, że nie wzięli ze sobą helikoptera. Skrzyneczkę trzymał według wskazówek otrzymywanych drogą radiową.
– Co tak drżysz! – zawołał z żartobliwą ironią Karl. – W końcu to Chris ma przeskoczyć na pokład!
Hal starał się trzymać skrzyneczkę spokojnie i zachować możliwie jak najmniejszy, a zarazem stały odstąp od statku, nie mógł więc obserwować, co się dzieje dokoła. Nie widział też maluchów, krzątających się na pokładzie rufówki, ani tego, który przeskoczył. Zdziwił się, ale jednocześnie odetchnął z ulgą, kiedy Karl zauważył ironicznie:
– No, możesz się już odprężyć.
– Już wszystko załatwione? – zapytał z lekkim niedowierzaniem i właściwie zbytecznie Hal.
Czubkami palców ujął ostrożnie “Ocean II”, ale okazało się, że źle ocenił jego ciężar. Pojazd zachwiał się między kciukiem a palcem wskazującym. Aby ująć go obydwiema rękami, odstawił na piasek skrzyneczkę z Karlem, uczynił to jednak zbyt raptownie. Ciekawe, co oni sobie o mnie pomyślą, przemknęło mu przez głowę.
Natychmiast rozległ się w słuchawkach głos:
– Byliśmy już wtedy w niebezpieczeństwie, kiedy nie wiedząc nic o nas, nie uważaliście zbyt dobrze. Ale teraz zdaje mi się, że jest jeszcze gorzej! – Karl zachichotał przy ostatnich słowach, a Hal poczuł że krew uderza mu do głowy. Pomyślał o pasażerach “Oceanu II”, skazanych z jego winy na gwałtowne wstrząsy.
– Przepraszam – powiedział. Pragnąc się zrehabilitować, dodał: – Uważaj, włożę teraz statek do skrzyneczki.
Reszta czynności odbyła się już zgodnie z planem.
Hal przyłapał się na tym, że przekrzywiając głowę spoglądał ciągle w górę na mostek, gdzie stała skrzynka. Potem powoli przeszedł do przodu, na dziób.
Również na prawej burcie stali ludzie. Czerwona kontrolka sondy akustycznej świeciła się na znak, że urządzenie jest włączone.
Hal zajął miejsce za Djamilą, tuż obok nich stali Ewa i Gwen.
Mimo ograniczonej do minimum prędkości od czasu do czasu przelatywały przed nimi bryzgi. Morze kłębiło się, tworząc niezbyt wysokie fale. Dziób statku zakreślał jednak według wyrażenia Hala rozległe amplitudy, o których wiedział, że mimo pastylek, które zażył, nie wyjdą na dobre pracy jego układu trawiennego.
To jednak nie mogło już trwać długo. Kipiel zbliżyła się znacznie. Hal odniósł wrażenie, że pomiędzy kolejnymi plaśnięciami zanurzającego się dziobu, w powietrzu słychać jednostajny szum.
Wyspa odcinała się we mgle ciemną plamą od białego muru kipieli. Już teraz można było zauważyć, że jest bardzo mała. Z lewej i prawej strony rozciągał się graniczący z nią ocean. Na południu widniały wątłe, wysokie palmy, a teren wznosił się ku środkowi wyspy. Z pokładu nadeszło polecenie:
– Hal Reon, profesor Fontaine, Djamilą Buchay, proszę na pokład samolotu.
Hal nie ukrywał zaskoczenia.
– Wydawało mi się, że o locie nie ma mowy? – zapytał niepewnie.
– Na razie macie się tylko tam udać – odparła drwiącym tonem Ewa.
Hal spojrzał w górę. – Zobaczcie – trącił innych – jeden z techników majstruje – tam, coś wyciąga!
– W każdym razie coś się wreszcie dzieje – zawołał w ślad za nimi Gwen.
Machinalnie zwiększyli tempo, jakby się bali, że dojdą za późno. Musieli przedostać się jeszcze przez łącznik na prawej burcie.
Kiedy nieco zadyszani dobiegli do samolotu, stał tam już Fontaine. Samolot znajdował się na platformie startowej.
Po raz pierwszy Hal widział profesora wytrąconego z równowagi, można też było zauważyć, że Fontaine je coraz więcej ciastek. Jego ręka wędrowała stałe do kieszeni, a szczęka poruszała się nieprzerwanie.
– Lecimy – powiedział.
Uwagę, którą Hal niezbyt fortunnie zaczął od “Wydawało mi się”, zbył energicznym ruchem ręki.
Od strony łącznika zbliżał się do nich technik, który poprzednio majstrował przy skrzynce. Przed sobą dźwigał pojemnik, starając się łagodzić wstrząsy wywołane lekkim kołysaniem katamaranu. Wcisnął Halowi skrzynkę do ręki, ostrzegając go jednocześnie:
– Uważaj! Karl i Gela są na zewnątrz!
Hal zajrzał do pojemnika: obok “Oceanu II” stał minihelikopter.
Zanim jednak zdołał rozeznać się w sytuacji, profesor zniecierpliwił się:
– Szybko, szybko, daj mi tę skrzynkę! – Sam siedział już w fotelu drugiego pilota.
Hal podał mu machinalnie skrzynkę, którą profesor postawił na półce nad tablicą rozdzielczą.
Djamilą wsiadła do środka. Hal ruszył za nią, ale zanim podszedł do samolotu, technik podał mu coś o wyglądzie klipsów. – Oni chcą zachować łączność radiową – wyjaśnił.
Z mieszanymi uczuciami Hal opadł na fotel. Zazwyczaj nie czuł niechęci do lotów, wprost przeciwnie, zawsze upajał go ten cichy lot nad rozciągającym się w dole krajobrazem. Ale tu, teraz? Stawka była duża. Jeszcze raz zapytał:
– Ale dlaczego zmieniono plan?
– Startuj wreszcie! – nalegał profesor. Raptem Hal poczuł narastający w nim gniew. Po co ten pośpiech? Przecież godzina wcześniej czy później nie miała już znaczenia. Wszystkiemu winna jest zrozumiała wprawdzie, ale całkowicie niestosowna niecierpliwość profesora! W lusterku wstecznym Hal dojrzał jego szczęki poruszające się jak zwykle żującym ruchem. Hal wystartował posłusznie, po chwili jednak zatrzymał samolot nad katamaranem i spojrzał wyzywająco na profesora.
Tamten, nieco niechętnie, zdecydował się wreszcie na wyjaśnienie:
– Przeszukaliśmy cały brzeg, oczywiście za pomocą radaru i optycznie; nie ma tam żadnych urządzeń, które moglibyśmy zniszczyć, a więc możemy na niej wylądować! Nasi współpasażerowie ze zrozumiałych względów nie znają tak dobrze stosunków wielkości na wyspie. Kierujemy się do brzegu! Wskazówek udzielą nam Karl i Gela. W odpowiednim miejscu spuścimy na wodę ich statek.
– Uważam też, że oni powinni nas zapowiedzieć – zauważyła Djamila. – Tak będzie lepiej niż drogą radiową. Oni mają ze sobą dużo materiałów na nasz temat.
Fontaine nie zwracał uwagi na jej słowa. Z wyciągniętą szyją siedział pochylony do przodu i obserwował zbliżającą się powoli wyspę.
Nagle odezwała się Gela:
– Hal, słyszysz mnie?
– Słyszę – odparł, poprawiając sobie laryngofon.
– Mógłbyś nastawić dla nas transopter? Spróbują was pokierować.
Hal przesunął okular przyrządu na wysokość tablicy rozdzielczej. W ten sposób mieszkańcy małej skrzyneczki mogli przez niego patrzeć.
– W porządku – rozległ się głos w słuchawkach.
– Wolałbym jeszcze okrążyć wyspą – poprosił Hal.