Выбрать главу

– Zgoda – odpowiedziała natychmiast Gela. Trzymaj się linii brzegu.

– Po co to! – syknął gniewnie profesor. – Zbyteczna strata czasu!

– Wyspa chyba nie jest aż tak duża – odparł zuchwale Hal, dodając uszczypliwie: – Trzeba było wziąć innego pilota. Ja muszę wyszukać sobie lądowisko.

– Hm – mruknął profesor i sięgnął do kieszeni.

Gryząc, zerkał na Hala z boku i uśmiechał się.

– Nerwy, co? – zapytał.

Chcąc nie chcąc Hal odpowiedział uśmiechem. Dotarli nad pas kipieli. Hal zadrżał na widok fal, które nadciągały spiętrzone, aby po chwili wchłonąwszy wszystko po drodze, opaść. Grzmot dobiegał aż do samolotu, przenikał poprzez szczelnie zamkniętą kabinę. W miejscach odsłanianych przez cofającą się wodę sterczały z piany skały. Hala przerażała również myśl o statku wielkości pudełka od zapałek, który leżał teraz w skrzynce, o którym wiedział jednak, że już raz przedostał się przez tę kipiel.

Z góry widać też było miejsca o mniej groźnym wyglądzie, ale w jaki sposób tamci na nie trafili? A zresztą woda nawet tam nie była spokojna.

Pasmo przyboju łączyło się ze stosunkowo cichą strefą oceanu, który w miejscach wolnych od kipieli odsłaniał barwny świat podwodny, pełen lśniących ryb. Właściwy brzeg tworzył wąski pas piachu, który przechodził nieco dalej w gruby żwir i plątaninę spiętrzonych skał.

Lecąc nad wyspą zdołali stwierdzić, że trzy czwarte wybrzeża to podmyte przez fale urwiska.

Hal wzbił się nieco wyżej. Teraz mógł ogarnąć wzrokiem całą wyspę. Miała kształt elipsoidalny, o średnicy nie większej chyba niż kilometr. Jej wnętrze usiane było wybujałymi krzewami i ruinami.

– Tam, tam – zawołała nagle Gela podnieconym głosem – ta matowa powierzchnia, chyba to tu! Istotnie, z daleka ujrzeli coś, co przypominało zaniedbany zakład ogrodniczy utrzymany w dawnym stylu. Był to cały kompleks otoczony krzewami, roślinami pnącymi i rozpadającym się murem.

Hal dostrzegł przez lornetkę, że większość dachów pokryta była niemal całkowicie mchem, zaroślami i białym ptasim kałem.

Jeszcze jedną rzecz wykryli z góry, rozszyfrowując ją po długim namyśle: wokół wyspy ciągnęła się formacja, która mogła być potężnym parkanem, a raczej jego resztkami. W dziwny sposób przechodziła przez ostre skały i piargi urwistego wybrzeża, nie odcinała więc górnego, względnie równego płaskowyżu od stromego stoku. Poza tym został ustawiony w ten sposób, żeby nie widziano go od strony morza.

Wyspę okrążyli w ciągu kilku minut. Jedynym pewnym lądowiskiem okazało się piaszczyste pasmo wybrzeża. Hal podzielił się swoim spostrzeżeniem z Gelą, zyskując jej aprobatę. Według niej tam właśnie powinno było znajdować się miejsce, skąd wyruszyli na wyprawę.

Mimo stałej łączności radiowej pomiędzy “Oceanem II” a centralą na wyspie i ujawnieniem przybycia makrosów, Hal starał się wylądować jak najostrożniej, aby strumień gorącego powietrza z dysz samolotu owionął możliwie jak najmniejszą powierzchnię.

Wylądowali w miejscu, gdzie nie mogły ich już dosięgnąć lekkie, wybiegające na ląd fale. Piaszczyste podłoże usiane było żwirem. Tu i ówdzie rósł pojedynczo oset. Dopiero po chwili dostrzegli grupy mew i innych ptaków morskich, przyglądających im się z zaciekawieniem ze wszystkich stron, również z raf, dokąd schroniły się, spłoszone pojawieniem się samolotu.

Z lewej strony, nieco dalej, plaża się rozszerzała. Przed laty merze wdarło się bardziej w głąb wyspy, podmywając ją i tworząc wśród skał piaszczystą zatokę. Stało tam kilka najeżonych palm, a z góry po skałach wiodło coś, co przed laty mogło służyć za schody. Widoczne też były resztki ogrodzenia. Hal powiódł po nim wzrokiem i odkrył je również na rafach w pobliżu miejsca lądowania. Budowa tego ogrodzenia kosztowała z pewnością wiele wysiłku.

Hal spojrzał przez lornetkę i zawołał ze zdumieniem:

– Ogrodzenie jest w zupełnie dobrym stanie, z nierdzewnego drutu kolczastego. Czekajcie, tam są jakieś tabliczki! – Zaczął sylabizować, odganiając ruchem ręki Djamilę, która chciała odebrać mu lornetkę.

– Uwaga – zaczął tłumaczyć po chwili. – Wstęp grozi śmiercią. Cały obszar wyspy jest skażony bronią chemiczno-bakteriologiczną… Aha – mruknął po chwili, po czym wyjaśnił: – Co pięćdziesiąt do stu metrów stoi taka tabliczka.

– Wydaje mi się, że gdybym niespodziewanie natknął się na coś takiego, uciekłbym stąd jak najdalej – powiedział profesor.

– Taki był też chyba cel tych napisów – odparła zamyślona Djamila.

– Właśnie – pokiwał głową Hal.

Żadne z nich nawet przez chwilę nie pomyślało o realnym niebezpieczeństwie. Po prostu był to straszak, który miał utrzymać z dala od wyspy przypadkowych gości. Mieszkańców nie było tu z pewnością od dawna. O prowadzonych tu kiedyś badaniach wojskowych wiedziano wtedy przynajmniej na Antigui, mimo ścisłej tajemnicy. A naczelny prorok Nhak uczynił na pewno wszystko, aby jeszcze bardziej podkreślić niedostępny charakter wyspy. Bez wątpienia ogrodzenie i tabliczki były jego dziełem: Użycie na pokaz tak trwałego, nierdzewnego drutu nie dopuszczało innych wniosków. r Może spróbujemy tamtędy? – Hal wskazał na schody.

Nikt się nie sprzeciwił. Dopiero teraz Halowi przyszło coś do głowy.

– Gela – powiedział do mikrofonu – w jaki sposób znieśliście “Ocean” po tej stromej skale? – Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: – Wydaje mi się, że mimo stosunku masy do oporu powietrza statek zostałby uszkodzony, gdybyście po prostu go zepchnęli.

Gela roześmiała się.

– Statek powietrzny – wyjaśniła po chwili. – Zbudowaliśmy specjalnie w tym celu olbrzymi sterowiec, który przeniósł nas nad kipielą.

– Tak, ale… – w głosie Hala brzmiało zdumienie. – Dlaczego w takim razie od razu nie…

– Statek powietrzny może coś zdziałać jedynie podczas pogody bezwietrznej – przerwała mu. – Musielibyśmy mieć niezwykle silne maszyny, żeby zachować zdolność manewrowania podczas wiatru. Czy wiesz, ile byśmy czekali, aż on ustanie?

Hal dał za wygraną.

– Czy znacie te schody, które prowadzą pod górę?

Gela nie odpowiadała. Dopiero po chwili zapytała:

– Co masz na myśli?

Dopiero teraz Hal uświadomił sobie, jak niedorzeczne było jego pytanie. Skąd tamci mogli wiedzieć, że to schody? Transoptery wynaleźli dopiero niedawno. Dlatego wyjaśnił:

– Tędy wiodą schody wykute w skale. Może w ten sposób uda nam się wydostać pieszo na górę i tam puścić “Ocean” na wodę.

– Poczekaj – powiedziała Gela i zamyśliła się. – Mówisz: schody? Może to właśnie nazywamy Wielką Kaskadą? Podczas ulewnych deszczy tworzy się tu schodkowy wodospad. Tak przynajmniej twierdzili śmiałkowie, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz tuż po deszczu. Dawniej zginęło tu wielu naszych, wielu wygnańców. Jeżeli to jest ta kaskada, to na górze prowadzi aż do jej źródła żeglowny szlak. Chwileczkę, pomówię z Chrisem.

Wkrótce Gela odezwała się ponownie:

– Jest tak, jak mówiłam. Spróbujemy. Na górze “Ocean II” może dopłynąć do domu o własnych siłach.

– Dobrze – powiedział Hal, po czym zwrócił się do pozostałych, przysłuchujących się uważnie całej rozmowie. – Oni chyba znają te schody. Idziemy! Uwaga! – odezwał się znowu do Geli. – Wyjmę was teraz z samolotu. Trzymajcie się mocno!

Wolałby, żeby skrzyneczkę niósł kto inny, ale rozmowa, którą przeprowadził, sprawiła, że postanowił zrobić to sam. Przypomniał mu się moment, kiedy tak niezręcznie podniósł “Ocean”, i oblał go pot.

W miarę zbliżania się do schodów, plaża sprawiała wrażenie bardziej uporządkowanej. Dokoła leżało mniej żwiru, wał, raczej sztucznego pochodzenia, ciągnął się na kształt tamy aż do wody. Gaj palmowy był nieco zaniedbany, ale wykazywał pewien określony układ. U podnóża schodów stały parami betonowe słupy, niewątpliwie pozostałości po ławkach.

– Tu zabawiali się mikserzy Jej Królewskiej Mości od gazów i bakterii – powiedziała drwiącym tonem Djamila. – To plaża.

W miejscu, gdzie zaczynały się schody – z bliska ten pofalowany tor żwiru o szerokości jednego metra nie przypominał już schodów – widniała również tabliczka ze znanym obwieszczeniem. Zatknięta na palu i osłonięta plastykiem przetrwała do dziś.