– Dobrze, spróbuję – obiecał Hal.
Połączył się z Djamilą i powiedział, że jest zajęty. – Długo – odpowiedział na jej pytanie, bo kiedy popatrzył na zdecydowaną twarz Res, już coś niecoś przeczuwał. Następnie spróbował połączyć się na ustalonym paśmie z Gelą. Zamiast niej zgłosiła się centrala i upłynęła chwila, zanim usłyszał głos Geli:
– Masz coś ważnego? Jestem u rodziców.
Początkowo nie wiedział, co odpowiedzieć. Spojrzał z wyrzutem na Res, ale ta wzruszyła ramionami. Hal zmieszał się.
– A Chris? – zapytał.
– Udał się do Rady na specjalne zebranie. Chodzi o jutrzejszy dzień. – Nagle zreflektowała się. – Ale Hal, ja nie to miałam na myśli, nie gniewaj się. Tylko że helikopter mogę wezwać jedynie w ważnych wypadkach, uzasadnionych. Właściwie pod zadaszeniem loty się nie odbywają.
Musiał więc podjąć decyzję. Wzgląd na Res przeważył jednak i Hal, nie myśląc już o ewentualnych konsekwencjach, opowiedział o potoku mikrobów, po czym poprosił o pomoc w ich zwalczaniu.
Gela przysłuchiwała się tylko, tak że Hal przerywał kilkakrotnie, chcąc się upewnić, czy jeszcze tam jest. Początkowo przytakiwała “mu z wyraźnym podnieceniem, potem z wahaniem, myśląc nad czymś. Nagle przerwała mu porywczo i powiedziała, raczej zawołała:
– Bądźcie gotowi do odbioru za godzinę. Zamelduję się. Koniec.
Hal osłupiały spojrzał na Res.
– Prawdziwa przyjaciółka – powiedziała ironicznie.
– Poczekaj trochę – odparł bardziej szorstko, niż zamierzał. Co się Geli stało? Nie poznawał jej teraz. Powinniśmy byli zagrać w otwarte karty od razu podczas pierwszej wizyty, pomyślał. Ale przyznać się teraz do tego to tak, jakby dolać oliwy do ognia.
– Nic innego nam nie pozostaje – powiedziała Res.
Kręcili się po plaży tam i z powrotem. Reszta siedziała na pokładzie katamaranu obradując. Djamila machnęła do niego ręką. Hal chętnie przyłączyłby do nich, gdyż w ten sposób dowiedziałby się od razu, co zaproponują jutro maluchom, ale towarzystwo Res pociągało go teraz bardziej. Nigdy nie zrezygnowała ze swego zamiaru, pomyślał. Była przekonana swej racji i – co najważniejsze – głosiła ją wszędzie i broniła jej, podczas gdy ja nadal babrzę się w tych katalizatorach. Nagle uświadomił sobie, że właśnie dlatego podziwia Res.
Res kroczyła energicznie obok niego. Wiatr rozwiewał jej króciutkie, połyskujące srebrem włosy podwiewał sięgającą ud bluzę. – Coś mi u nich nie pasuje – powiedziała nagle. – To, że się niepokoją, jest zrozumiałe. Ostatecznie w naszej prośbie o pomoc tkwi również oskarżenie, a przynajmniej podejrzenie.
– Nie insynuowaliśmy im niczego.
– Myślisz, że są głupi?
– Powiedzieliśmy tylko, że po tym, co widzieliśmy, przypuszczamy, iż poradziliby sobie z tym niepojętym dla nas zjawiskiem.
– A to niepojęte zjawisko dziwnie przypomina mikroby z ich filmu. – Res kopnęła do wody leżący na drodze pusty pancerz jakiegoś kraba.
– Faktem jest, że mnie również zastanawia reakcja Geli – przyznał Hal.
Zawrócili i właśnie szli w kierunku samolotu, kiedy nagle, niemal równocześnie, zaczęli biec co sił. W maszynie migotał rytmicznie, doskonale widoczny w półmroku, sygnał urządzenia wywoławczego. O dwadzieścia pięć minut za wcześnie, stwierdził Hal rzuciwszy okiem na zegarek.
To była Gela. Głos jej brzmiał oficjalnie.
– Halo, łączę z Chrisem Nolokiem.
– Tu Noloc. – On również mówił jakoś inaczej, jakby podniecony. – Zastanówcie się, proszę, czy w najbliższym czasie moglibyśmy się spotkać z waszymi wysłannikami. Chcemy dostać się jak najszybciej do tego potoku drobnoustrojów. Dla nas ma to bardzo duże znaczenie.
Res spojrzała na Hala wyzywająco. On zerknął na zegarek i powiedział:
– Za pół godziny na górze obok naszego transoptera. Resztę omówimy już tam.
Zanim jeszcze Hal zdążył zapytać o szczegóły, Chris odparł spiesznie:
– Zgoda. Na razie. Koniec. – Po czym wyłączył się.
Hal położył palec na przycisku alarmowym, ale spojrzał jeszcze pytająco na Res. Kiwnęła głową i powiedziała niecierpliwie: – No, na co czekasz?
Kiedy przybyli na miejsce, był tam już Chris, ale nie sam. Reflektory oświetlały całą eskadrę helikopterów w liczbie około dwudziestu. Gospodarze zrezygnowali z transoptera, tak że trudno się był» zorientować, gdzie w tej chwili przebywają. Zaledwie doszli na miejsce, Chris zawołał:
– Słuchajcie, możliwe, że to my spowodowaliśmy ten potok drobnoustrojów, o którym sądzicie, że jest zaprogramowany. Przypuszczamy, że zachodzi tu jakiś związek z naszym zaginionym “Oceanem I”. Nie muszę chyba podkreślać, jakie to może mieć skutki. Jesteśmy zdani wyłącznie na waszą pomoc, bo sami nie możemy tak szybko być na miejscu. Prawdopodobnie jesteśmy w stanie zlikwidować ten potok.
– A jutrzejsze spotkanie? – zapytał Gwen.
– Z naszej strony nic nie stoi, na przeszkodzie – odparł Chris.
– Kto od was poleci z nami? – zapytał Hal.
– Karl Nilpach i ja. Gela będzie reprezentowała ekspedycję na spotkaniu. Zresztą jest jeszcze inny powód, żeby pozostała tu. – Ostatnie słowa Chris wypowiedział cicho, jakby z wahaniem.
Wkrótce znaleźli się przed gotowym do startu samolotem. Gwen włączył nadajnik kieszonkowy i powiedział do Chrisa:
– Właśnie nadeszło zezwolenie na lot. Hal Reon ma wszelkie pełnomocnictwa – o tym Hal dowiedział się dopiero teraz – możecie startować.
– Dziękuję – odparł Chris. – Proszę dać zezwolenie na wlot do waszej maszyny.
Podczas gdy Res kierowała minihelikopterami, Hal czekał przed samolotem.
– Co to za pełnomocnictwo? – zapytał Gwena. Gwen spojrzał na niego, uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Następnie powiedział poważnie:
– Jesteś upoważniony do takiego postępowania, jakie uznasz za słuszne. – Jego następne słowa brzmiały znowu bardziej żartobliwie: – Uważaj na Res, żeby nie przebrała miary!
– Głuptas! – zawołała Res już z samolotu. Wczesnym rankiem dotarli nad kontynent afrykański. Pod nimi leżał Nouakchott ze swym historycznym portem, budynkami z dwudziestego wieku, podlegającymi ochronie zabytków, i z miastami satelitami o wieżowcach ze szkła i plastyku. I niestety z fundamentami z betonu, jako że takie były najbardziej efektywne.
Lecieli na niedużej wysokości i na zmniejszonych obrotach. Ruch był jeszcze mały.
We wschodnich częściach miasta stały kolumny autocystern, agregatów pompowniczych i wiertniczych. Jednostki ochotników usiłowały dniem i nocą zahamować żarłoczność mikrobów, nasycając profilaktycznie beton – jako że potok znajdował się jeszcze przed miastem – specjalną cieczą, która miała odebrać bestiom apetyt.
– Czy to coś da? – zapytał Hal, kiedy przelatywali nad tymi dzielnicami.
– Na dłużej nie. – Res potrząsnęła głową. – One okrążają spryskany teren, przegrupowują się, a potem atakują znowu, tak są wytrwałe i uparte. Zawsze zwyciężają.
– A ogień? – zapytał naiwnie Hal.
– To nie była udana próba – odparła Res. – One zasklepiają się, tworząc kule, które ciepło unosi do góry. Oczywiście te z zewnątrz spalają się. Kule pękają jeszcze w powietrzu, a tam, gdzie upadną ich cząstki, tworzą się nowe stada. Diabelski pochód!
– Gorzej niż myślałem – włączył się do rozmowy Chris.
– Zaraz będziemy na miejscu – powiedziała Res. Pod nimi ukazały się znowu autocysterny i baza lotnicza, z której bez przerwy startowały samoloty w kierunku wschodzącego słońca.
– Tam! Widzisz? – zapytała Res.
– Tak – odparł Chris.
Ani Res, ani Hal nie widzieli Chrisa, byli jednak pewni, że wraz ze swymi towarzyszami stoi teraz przed soczewką małego transoptera, przyklejonego do szyby panoramicznej.
W dole rozciągało się aż po horyzont szerokie, szare pasmo, przy którym roiło się od samolotów i ciężkich spychaczy.
Res, która przejęła stery, krążyła tuż nad nimi.
Mimo woli Hal przypomniał sobie nagle swój pierwszy pobyt obok potoku i film wyświetlony przez maluchów. Sceneria niemal się powtarzała – nawet owa gorączkowa krzątanina na skraju strefy zagrożenia.