Выбрать главу

– Skąd wiecie, którędy mam lecieć?

– Nosiciele genów są szczepieni radioaktywnie. A poza tym tam, którędy przeszli, brakuje w ziemi tlenku glinu.

– Mój licznik nie wykazuje niczego – odparł Hal i w tym momencie wyobraził sobie uśmiech rozmówców. Milczeli jednak.

Cóż mogli odpowiedzieć!

Po pewnym czasie Chris i Karl zaczęli również tracić orientację. Przelatywali nad wydmami. W dole przesuwał się jednostajnie drobny piasek. Powietrze migotało. Nie dostrzegli niczego oprócz charakterystycznych fałd piasku utworzonych przez wiatry.

Coraz częściej Hal otrzymywał polecenia, aby lecieć niżej i wolniej. Od dawna już nie lecieli w linii prostej, lecz zygzakiem, nieraz nawet zawracali.

Wkrótce mikrosi poprosili o wylądowanie, w samym środku obszaru wydmowego. Chodziło jednak wyłącznie o przymocowanie transoptera na zewnątrz maszyny. Ścianka pochłaniała zbyt wiele promieni.

Hal poczuł uderzenie rozżarzonej fali powietrza. Mokry od potu spełnił życzenie.

Istotnie, sytuacja poprawiła się, ale niestety nie na długo. Wkrótce Halowi wydało się, że zgubił już trop ostatecznie. Wtedy mikrosi skłonili go do wylądowania, po czym polecieli dalej własnym helikopterem. Od czasu do czasu przywoływali Hala drogą radiową. Cała procedura zaczęła go w końcu nudzić. Wątpił już w sukces, w odnalezienie źródła potoku i śladu po “Oceanie I”. Chris odzywał się coraz rzadziej, Hal zajął się więc z nudów wskaźnikiem kursu i stwierdził, że w pobliżu przebiega Transtrada, nowoczesna droga o nawierzchni ze sztucznego tworzywa, która łączyła Nouake-Jaott z Moudjerią w głębi kraju.

Po następnym starcie Hal ujrzał ją wreszcie: wstęga wijąca się łagodnymi łukami pozornie bez końca, o średnim nasileniu ruchu.

Znowu przywołano go. W dole widniał spalony wrak dużego samochoducysterny. Nad wrakiem krążył mini-helikopter Chrisa.

Nikt nie wiedział, w jaki sposób “Ocean I” znalazł się tak daleko. Wiadomo było jedynie, że pierwotnie wylądował na wybrzeżu. Czyżby kierowca cysterny podniósł go i zabrał ze sobą, myśląc, że ma przed sobą jakąś dziwną zabawkę? Dlaczego wybuchł pożar? A może spowodowali go sami uczestnicy ekspedycji, na przykład podczas próby ratowania się z kłopotliwej sytuacji?

Eksplozja musiała spowodować natychmiastową śmierć ludzi, dużych i małych, a z rozbitego “Oceanu” wyswobodziły się drobnoustroje.

Po “Oceanie I” pozostała jedynie pusta, wypalona, przedziurawiona na wylot metalowa łuska, pokryta popiołem i stopionym plastykiem cysterny.

Lot nad pustynią upewnił mikrosów o tragicznym losie poprzedniej ekspedycji. W drodze powrotnej Chris i Karl niemal nie otwierali ust. Hal respektował to, mimo licznych pytań, cisnących mu się na język. Kiedy dotarli już prawie nad potok mikrobów, Hal usłyszał głos Karla:

– Dobrze, że nie było przy tym Geli. Przeżyłaby wszystko od nowa. O ile ją dobrze znam, długo by wspominała obraz katastrofy. To istotnie straszne…

Przez chwilę panowało milczenie. Potem Chris zwrócił się do Hala:

– Mówiłem wam już o tym? Na “Oceanie I” znajdował się przyjaciel Geli…

Poszukiwania “Oceanu I” trwały około sześciu godzin. Kiedy nadlecieli nad czoło potoku, a raczej nad miejsce, gdzie potok znajdował się poprzednio, eskadra helikopterów Chrisa stała równo na skrawku plastyku. Widocznie zadanie zostało już wykonane. Hal wylądował tuż przed wyraźną linią, która jeszcze niedawno oznaczała front potoku. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnych zmian. Wystarczyło jednak spojrzeć dokładniej, żeby dostrzec niezwykły spokój na ziemi. Nic się nie sypało, nie łamała się trawa, nic nie znikało. Nie było już żadnego frontu. Armia najeźdźców przestała istnieć.

Res nie posiadała się z zachwytu. Siedziała na trawie po turecku, sortując gorliwie filmy i mówiąc przy tym do mikrofonu magnetofonowego. Kiedy Hal podszedł do niej, spojrzała na niego i bez żadnego wstępu powiedziała: – Teraz mogą przybyć znowu. Nie będziemy już bezradni. Hal naradził się z Chrisem. Do narady wciągnęli również kolektyw kierowniczy Res, który w całości – oprócz Marka – wysłuchał biernie sprawozdania z zakończonej pomyślnie operacji. Jedynie Mark wiedział, że akcję przeprowadzili mikrosi, a Hal uważał, że nie powinien udzielać wyjaśnień. Przekazał tylko innym instrukcje Chrisa, dotyczące sposobu gromadzenia lub likwidacji nosicieli genów, przy czym makrosom przypadło właściwie w udziale jedynie zabezpieczenie akcji.

Oszołomieni członkowie kolektywu nie tylko zaakceptowali propozycje Hala, ale przyrzekli również z entuzjazmem, że wszystko będzie przeprowadzone ściśle według zaleceń. Hala zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia: czuł się tak, jakby przypisał sobie zasługi innych. Postanowił wyjaśnić z Gwenem jak najszybciej całą tę sprawę. Mimo że nie mógł się już doczekać wyjazdu na Wyspy Podwietrzne, zaakceptował życzenie Chrisa, który pragnął, aby to on kierował akcją “Geny”. Res też byłaby na niego zła, gdyby uparł się przy natychmiastowym wyjeździe. Po tym całym rozgardiaszu ostatnich dni kilka godzin odprężenia nie wydało się Halowi od rzeczy, postanowił więc rozejrzeć się dokładnie po Nouakchott, uratowanym mieście. Żałował tylko trochę, że nie będzie przy nim Djamili. Umówił się z Res i Chrisem, po czym załatwił sobie pokój.

Wieczorem miała odbyć się uroczystość z okazji zażegnania niebezpieczeństwa.

W radosnym nastroju przekazał automatowi całą swoją odzież, wpadł na trakt kosmetyczny, następnie wybrał sobie pieczołowicie nowe ubranie, zdając sobie sprawę z tego, że jest ono trochę ekstrawaganckie, i udał się do restauracji. Niezwykle starannie dobrał przyprawy i wkrótce przyrządził sobie nieprzyzwoicie wystawne danie. Po wyjściu z restauracji natknął się na roztańczoną grupę trzymających się za ręce afrykańskich piękności. Obwiesiły go wstążkami, wciągnęły do swego łańcucha i porwały ze sobą.

Dawno już nie przeżyłam tak konstruktywnej serii spotkań, pomyślała Djamila. Hal zrezygnował z zapisków i słuchał jej uważnie.

– Będziesz działał w grupie badawczej u Res – powiedziała mimochodem. – Chodzi o zastosowanie zdobyczy maluchów w makroświecie.

– Hm – mruknął Hal. Był zadowolony. W ten sposób osiągnął dwie rzeczy: kontynuowanie pracy w zakładzie i kontakt z miniświatem.

– A ty? – zapytał Djamilę.

– Ja zostanę jeszcze przez pewien czas tu na budowie. Trzeba tam wiele rzeczy naprawić i jeszcze więcej wznieść od nowa.

– Hm – powtórzył Hal. Będzie mi jej brakowało, pomyślał, i dzieciom też, chociaż to nie potrwa długo. Djamila jest wobec nich bardziej wymagająca niż ja. Wystarczy kilka dni, żeby się trochę rozbisurmaniły. A jeżeli nawet, to co?

– Już się zdecydowałaś? – zapytał, nie czekał jednak na odpowiedź, którą znał przecież z góry, lecz zaczął nalegać:

– Opowiedz mi o wszystkim! Nagle zmienił zdanie:

– Poczekaj, Res też się tym interesuje! Wezwał Res, ale nie było jej w kajucie. Znalazł ją w audytorium katamaranu, gdzie tkwiła po uszy w zapiskach.

– Teraz nie przyjdzie – powiedział Hal, opierając się wygodniej w fotelu.

– Właściwie nie ma tu wiele do opowiadania.

Część z nas zajmie się amnezją i odwróceniem procesu pomniejszania.

– Ale jak? – zainteresował się Hal. Wzruszyła ramionami. – Zupełnie indywidualnie. Kto chce, pozostanie mały. Kto zechce, ale to jeszcze nie jest pewne, otrzyma jako dorosły specjalną kurację. Decyzję podjęto jedynie w stosunku do jeszcze nie narodzonych dzieci: zostaną powiększone. Rodzice mogą tylko wybrać, czy ma to dotyczyć embrionu, który w tym przypadku musiałby rozwijać się dalej poza ciałem matki, czy też proces ten ma polegać na naturalnym cyklu rozwojowym już po porodzie.

– Po co ta zabawa w demokrację? – zapytał Hal.

– Bo nie można nikogo zmusić, aby urodził swojego potomka w sposób inny, niż to uświęciła tradycja. Znasz przecież nasze poglądy na ten temat.

– Tak, tylko że u nas to nie stwarza problemu – odparował Hal. Widząc jednak, że Djamila szykuje nowe argumenty, machnął ręką na znak zgody.