Выбрать главу

— Czy dobrze cię traktował?

— Potrafił pięknie gadać, ale było widać, że to tylko słowa.

— Ale poskutkowały.

Cathy westchnęła.

— Był nieustępliwy.

— Czy ten Hans przypominał ci ojca?

— Nie, oczywiście, że nie — odparła natychmiast Cathy. Po chwili przerwy dodała: — Cóż, przypuszczam, że mają pewne wspólne cechy. Peter powiedziałby, że obaj są tępymi osiłkami.

— A czy Hans był dla ciebie dobry w czasie trwania waszego związku?

— Był okropny. Ignorował mnie całymi tygodniami, podczas których zapewne spotykał się z innymi kobietami.

— Ale kiedy wracał do ciebie, ulegałaś mu.

Westchnęła.

— Wiem, że to było głupie.

— Nikt cię nie osądza, Cathy. Chcę tylko zrozumieć, co się działo. Dlaczego ciągle wracałaś do Hansa?

— Nie wiem. Może…

— Tak?

— Może po prostu dlatego, że wydawał się typem faceta, na jakiego zasługuję.

— Dlatego, że traktował cię okropnie.

— Chyba tak.

— Dlatego, że traktował cię tak, jak twój ojciec.

Cathy skinęła głową.

— Musimy coś zrobić w sprawie twojej samooceny, Cathy. Musimy ci uświadomić, że zasługujesz na to, by traktowano cię z szacunkiem.

Głos Cathy był cichy.

— Ale ja nie…

Danita wydała z siebie ciche, szepczące westchnienie.

— Nasze zadanie jest już określone.

Wieczorem Peter i Cathy siedzieli razem w salonie, on na kanapie, a ona na kozetce po drugiej stronie pokoju.

Peter nie potrafił przewidzieć przyszłości. Wciąż usiłował uporać się z tym, co go spotkało. Zawsze starał się być dobrym mężem, okazywać autentyczne zainteresowanie jej pracą. Uznał, że nie ma powodu, by cokolwiek zmieniać, zapytał więc jak zawsze:

— Jak było dziś w pracy?

Cathy odłożyła czytnik.

— Dobrze — przerwała. — Toby przyniósł świeże truskawki.

Peter skinął głową.

— Ale… — dodała — …wyszłam wcześniej.

— Tak?

— Hmm… poszłam do doradcy.

Peter był zaskoczony.

— Masz na myśli jakiegoś terapeutę?

— Tak jakby. Ona pracuje w Towarzystwie Usług Rodzinnych. Znalazłam je w książce telefonicznej.

— Doradca… — powtórzył Peter, przeżuwając to słowo. Fascynujące. Spojrzał jej w oczy. — Gdybyś mnie poprosiła, poszedłbym z tobą.

Uśmiechnęła się przelotnie, ale ciepło.

— Wiem, że byś poszedł. Ale, widzisz, chciałam sama uporządkować niektóre sprawy.

— I jak poszło?

Spojrzała na swe kolana.

— Chyba dobrze.

— Tak?

Peter pochylił się do przodu, zatroskany.

— To było trochę deprymujące — powiedziała. Podniosła wzrok. Jej głos był cichy. — Czy uważasz, że mam niską samoocenę?

Przez chwilę zachowywał milczenie.

— Hmm, zawsze sądziłem, że chyba siebie nie doceniasz.

Wiedział, że nie powinien posunąć się dalej.

Cathy skinęła głową.

— Danita — ona właśnie jest doradcą — uważa, że to się wiąże z moimi stosunkami z ojcem.

Pierwsze, co przyszło Peterowi na myśl, to była pogardliwa uwaga na temat freudystów. Potem jednak dotarło do niego pełne znaczenie tego, co powiedziała Cathy.

— Ma rację — przyznał, unosząc brwi. — Nie dostrzegałem tego przedtem, ale oczywiście ma rację. On traktuje ciebie i twoją siostrę okropnie. Jakbyście były pensjonariuszkami, a nie jego dziećmi.

— Wiesz, że Marissa też chodzi na terapię?

Nie wiedział o tym, skinął jednak głową.

— To ma sens. Chryste, jak mogłaś mieć pozytywne wyobrażenie o sobie, wzrastając w podobnym środowisku? A twoja matka… — Peter przerwał ujrzawszy, że twarz Cathy zesztyw — niała. — Przykro mi, bardzo ją lubię, ale Bunny nie jest, hmm, powiedzmy, nie jest idealnym wzorcem dla kobiety dwudziestego pierwszego wieku. Nigdy nie pracowała poza domem, nie dostrzegłem też, by twój ojciec traktował ją o wiele lepiej niż ciebie i twoją siostrę.

Cathy nie mówiła nic.

Wszystko stało się teraz oczywiste.

— Niech go diabli — powiedział Peter. Wstał i zaczął chodzić w obie strony. Zatrzymał się i wbił wzrok w obraz Alexa Colville’a wiszący za kanapą. — Niech go wszyscy diabli.

ROZDZIAŁ 8

Wtorek był dniem, w którym Peter i Sarkar z reguły jadali wspólnie kolację. Żona Sarkara, Raheema, chodziła w ten dzień na kurs, a Peter i Cathy zawsze pozostawiali sobie czas na interesujące ich zajęcia. Dziś wieczorem Peter był bardziej odprężony, gdyż zdecydował, że nie wspomni Sarkarowi o niewierności Cathy. Rozmowa dotyczyła prozy życia rodzinnego, polityki międzynarodowej, zdumiewającego występu Blue Jays i nędznego Leafs. Wreszcie Peter popatrzył na drugą stronę stołu i odchrząknął.

— Co ci wiadomo o doświadczeniach bliskiej śmierci?

Tego wieczoru Sarkar zamówił zupę z soczewicy.

— To lipa.

— Myślałem, że wierzysz w podobne rzeczy.

Sarkar zrobił zbolałą minę.

— Fakt, że jestem religijny, nie oznacza jeszcze, iż jestem idiotą.

— Przepraszam. Ale niedawno rozmawiałem z kobietą, która przeżyła podobne doświadczenie. Z całą pewnością wierzyła, że wydarzyło się to naprawdę.

— Miała klasyczne objawy? Pozacielesny punkt widzenia? Tunel? Jasne światło?

Wspomnienia życia? Poczucie spokoju? Spotkanie ze zmarłymi bliskimi?

— Tak.

Sarkar skinął głową.

— Doświadczenia bliskiej śmierci wydają się niewytłumaczalne tylko wtedy, gdy traktuje się je jako jedną wielką całość. Ich poszczególne elementy łatwo jest zrozumieć. Na przykład zamknij oczy i wyobraź sobie siebie na wczorajszej kolacji.

Peter zamknął oczy.

— Dobra.

— I co widzisz?

— Siebie i Cathy w Olive Garden na Keele.

— Czy nigdy nie jadacie w domu?

— Nie za często — odparł Peter.

— No tak — zauważył Sarkar, potrząsając głową. — Podwójne zarobki, brak dzieci.

Ale zastanów się, co przed chwilą powiedziałeś. Wyobraziłeś sobie siebie i Cathy.

— To fakt.

— Widziałeś siebie. Obraz, który przywołałeś, nie rozciągał się z punktu widzenia twoich oczu, półtora metra nad podłogą czy na jakiej tam wysokości są, kiedy siedzisz.

Wyobraziłeś sobie samego siebie widzianego z zewnątrz ciała.

— Tak, chyba się zgadza.

— Większość ludzkich wspomnień i wizji sennych ma charakter „pozacielesny”. W ten sposób pracują nasze umysły zarówno wtedy, kiedy przypominają sobie to, co wydarzyło się naprawdę, jak i wtedy, gdy fantazjują. Nie ma w tym nic mistycznego.

Peter realizował kolejną receptę na atak serca. Nałożył kawałki wędzonego mięsa na chleb z żytniej mąki.

— Ale ludzie twierdzą, że widzieli rzeczy, których nie mogli zobaczyć, jak na przykład nazwę producenta na lampie zamontowanej nad szpitalnym łóżkiem.

Sarkar skinął głową.

— Aha. Istnieją podobne doniesienia, ale nie są jędrne. Nie wytrzymują krytycznej analizy. W jednym z tych zdarzeń chodziło o faceta pracującego w firmie produkującej szpitalne oświetlenie. Rozpoznał wyrób konkurenta. Inne dotyczyły pacjentów, którzy mogli chodzić przed epizodem bądź po nim i mieli mnóstwo czasu, by sprawdzić szczegóły.

Ponadto w wielu przypadkach relacje są nieweryfikowalne, na przykład: „Widziałem muchę siedzącą na aparacie rentgenowskim”, albo wręcz fałszywe: „Na szczycie respiratora był otwór wentylacyjny”, podczas gdy w rzeczywistości żadnego otworu nie było.