Выбрать главу

— Wiedziałem, że to powiesz.

— A cóż innego mogłoby to być? — zapytał Sarkar.

— Nie wiem.

— Nic innego. To jedyne możliwe wytłumaczenie. Mówiłeś już o tym komuś?

— Nie.

— Ciekawe, jak się ogłasza coś takiego? W czasopiśmie medycznym? Czy po prostu informuje się gazety?

— Nie wiem. Dopiero zacząłem się nad tym zastanawiać. Przypuszczalnie urządzę konferencję prasową.

— Pamiętaj o Fleischmannie i Ponsie — ostrzegł go Sarkar.

— Facetach od zimnej fuzji? Tak, wiem, że się pośpieszyli i wylądowali z ręką w nocniku. Będę musiał zarejestrować więcej takich przypadków. Ostatecznie muszę mieć pewność, że coś takiego zdarza się u każdego. Nie mogę jednak czekać wiecznie.

Wkrótce natknie się na to ktoś inny.

— A co z patentami?

Peter skinął głową.

— Myślałem o tym. Opatentowałem już większość rozwiązań technicznych wchodzących w skład superEEG. Ostatecznie to tylko ulepszenie skanera mózgowego, który zbudowaliśmy dla twoich prac nad sztuczną inteligencją. Z pewnością nie ogłoszę nic publicznie, dopóki nie będę miał wszystkiego pod ochroną.

— Kiedy już to zrobisz — odezwał się Sarkar — zyskasz popularność i rozgłos. Nie można sobie wyobrazić nic większego. Udowodniłeś istnienie życia po śmierci.

Peter potrząsnął głową.

— Wykraczasz poza dane. W chwili śmierci małe, słabe pole elektryczne opuszcza ciało. To wszystko. Nie ma żadnych dowodów, że jest ono świadome czy żywe.

— Koran mówi…

— Nie mogę polegać na Koranie, Biblii ani niczym innym. Wiemy tylko tyle, że po śmierci spójne pole energii opuszcza ciało. Absolutnie nie wiadomo, czy może ono potem przetrwać przez dłuższy czas ani czy niesie jakąś realną informację. Wszelkie inne interpretacje to w tym momencie tylko pobożne życzenia.

— Celowo okazujesz tępotę. To dusza, Peter. Wiesz o tym.

— Nie lubię używać tego słowa. To… stronniczość.

— Dobra, jeśli chcesz, nazwij to jakoś inaczej. Może być nawet Casper Przyjazny Duch. Ja jednak nazwałbym ten fizyczny przejaw falą duszy. On istnieje i wiesz równie dobrze jak ja, że ludzie uznają go za najautentyczniejszą duszę, dowód na istnienie życia pozagrobowego. — Sarkar spojrzał przyjacielowi w oczy. — To zmieni świat.

Peter skinął głową. Nie można było powiedzieć nic więcej.

ROZDZIAŁ 11

WRZESIEŃ 2011

Peter nie widział Colina Godoyo od miesięcy, od czasu seminarium na temat nanotechnologicznej nieśmiertelności.

Nigdy właściwie nie byli przyjaciółmi — a przynajmniej Peter tak nie uważał — kiedy jednak Colin zadzwonił do niego do pracy i poprosił, by zjadł z nim obiad, w jego głosie brzmiał tak naglący ton, że wyraził zgodę. Zresztą to spotkanie nie mogło się ciągnąć bez końca. O drugiej miał spotkanie z ważnym klientem z USA.

Poszli do małej, lubianej przez Petera restauracyjki na Sheppard East, bliżej Vic Park.

Indyczą pierś na kanapki klubowe krojono tam nożem, zamiast ciąć ją na maszynie na cienkie plasterki, a grzanki przypiekano na grillu, aż pojawiały się na nich brązowe kreski. Peter nigdy nie uważał się za szczególnie łatwego do zapamiętania, wyglądało jednak na to, że w połowie restauracji w North York uważano go za stałego klienta, mimo że — pomijając Sonny’ego Gotlieba — wpadał do każdej z nich tylko raz czy dwa w miesiącu.

Kelner przyjął zamówienie Colina (szkocka z wodą sodową), ale zapewnił, że wie, jakiego drinka chce dostać Peter.

— Dietetyczna cola z cytryną, zgadza się?

Kiedy się oddalił, Peter popatrzył wyczekująco na Colina.

— Co słychać?

Godoyo posiwiał od chwili, gdy widział go po raz ostatni, nadal jednak obnosił się ostentacyjnie ze swym bogactwem. Miał na palcach w sumie sześć złotych sygnetów.

Nieustannie spoglądał w różne strony.

— Chyba już słyszałeś o mnie i o Naomi.

Peter potrząsnął głową.

— Co miałem słyszeć?

— Jesteśmy w separacji.

— Och — odrzekł. — Przykro mi.

— Nie zdawałem sobie sprawy, jak wielu naszych przyjaciół to w rzeczywistości tylko jej przyjaciele — mówił Colin. Przybył kelner, który położył na stole małe serwetki, ustawił na nich drinki i oddalił się pośpiesznie. — Cieszę się, że zgodziłeś się zjeść ze mną obiad.

— Nie ma sprawy — odparł Peter. Nigdy nie radził sobie dobrze z podobnymi sytuacjami towarzyskimi. Czy powinien zapytać Colina, co się stało? Rzadko rozmawiał o prywatnych sprawach i z reguły nie lubił zadawać pytań na osobiste tematy ani odpowiadać na nie. — Przykro mi z powodu Naomi.

Jego dozownik komunałów zasugerował, by dodał: „Zawsze wydawaliście się tacy szczęśliwi”, Peter powstrzymał się jednak, nim zdążył ubrać tę myśl w słowa.

Niedawne doświadczenia nauczyły go nie ufać zbytnio pozorom.

— Mieliśmy problemy już od dłuższego czasu — wyjaśnił Colin.

Peter wycisnął cytrynę do szklanki.

— Trudno nam się było ostatnio porozumieć. — Najwyraźniej Colin miał własny dozownik komunałów. — Nie rozmawialiśmy ze sobą.

— Po prostu oddaliliście się od siebie — stwierdził Peter. Nie uczynił z tego pytania, gdyż nie chciał być wścibski.

— Aha — odrzekł Colin. Pociągnął spory łyk whisky. Skrzywił się, jak gdyby była to masochistyczna przyjemność. — Aha.

— Byliście razem przez długi czas — zauważył Peter. Po raz drugi z uwagą starał się zachować bezbarwny ton głosu, nie chcąc dopuścić, by wypowiedź przerodziła się w pytanie.

— Jedenaście lat, jeśli wliczyć okres, kiedy mieszkaliśmy ze sobą przed ślubem — powiedział Colin. Objął szklankę obiema dłońmi.

Peter zastanawiał się jałowo, kto z kim zerwał.

Nie mój interes, pomyślał.

— To długo — stwierdził.

— Spotykałem… spotykałem się z inną kobietą — wyznał Colin. — W Montrealu. Co trzy tygodnie musiałem tam jeździć w interesach kolejką poruszającą się na poduszce magnetycznej.

Peter oniemiał. Czy w dzisiejszych czasach wszyscy pieprzyli się poza małżeństwem?

— Och — powiedział.

— To nie miało znaczenia — zapewnił Colin, wykonując lekceważący gest jedną ręką. — To był tylko, no, wiesz, sposób, żeby powiedzieć coś Naomi. — Podniósł wzrok. — Może krzyk o pomoc. Rozumiesz?

Nie, pomyślał Peter. Nie rozumiem.

— Po prostu krzyk o pomoc. Ale kiedy jej powiedziałem, wpadła w szał.

Oświadczyła, że to ostatnia kropla. Kropla, która przepełniła czarę.

Widocznie wszyscy mają dozowniki komunałów, pomyślał Peter.

— Nie chciałem jej skrzywdzić, ale, no, wiesz, miałem potrzeby. Nie uważam, by powinna mnie opuścić z takiego powodu.

Kelner zjawił się raz jeszcze, przynosząc kanapkę klubową dla Petera i makaron Primavera dla Colina.

— Co o tym sądzisz? — zapytał Colin.

Sądzę, że jesteś dupkiem, pomyślał Peter. Największym pierdolonym dupkiem na całej planecie.

— Miałeś pecha — stwierdził, wyciągając wykałaczkę z trójkątnej kanapki i smarując indyka majonezem. — Prawdziwego pecha.

— Zresztą — odezwał się Colin, być może wyczuwając, że pora zmienić temat. — Nie zaprosiłem cię na obiad, żeby rozmawiać o mnie. Chciałem, żebyś mi coś poradził.

Peter spojrzał na niego.

— Tak?

— Oboje z Cathy byliście na tym seminarium Life Unlimited. Co sądzisz na ten temat?

— Imponujące przedsięwzięcie reklamowe — stwierdził Peter.