Выбрать главу

— Jak już mówiłam przez telefon to, co mogę pani powiedzieć, podlega surowym ograniczeniom z uwagi na ochronę tajemnicy pacjenta.

Sandra skinęła głową. To był zwyczajowy taniec, oznaczanie swego terytorium.

— Rozumiem, pani doktor. Pacjent, o którym chcę porozmawiać, to Rod Churchill.

Lekarka czekała.

— Nie wiem, czy pani o tym słyszała, ale on zmarł w zeszłym tygodniu.

Lekarce opadła szczęka.

— Nie wiedziałam o tym.

— Przykro mi, że przynoszę złe wieści — rzekła Sandra. — Znaleziono go martwego w jadalni. Lekarz sądowy twierdzi, że to prawdopodobnie był tętniak. Byłam u niego w domu i przekonałam się, że dawała mu pani Nardil, co — zgodnie z ulotką — znaczyło, że musiał zważać na to, co je. A mimo to przed śmiercią spożywał posiłek przygotowany na zamówienie.

— Cholera. Cholera. — Lekarka rozpostarła ramiona. — Mówiłam mu, żeby przestrzegał diety, ze względu na fenelzynę.

— Fenelzynę?

— Nardil to firmowa nazwa fenelzyny, pani inspektor. To środek przeciwdepresyjny.

Sandra uniosła brwi. Bunny Churchill myślała, że oba lekarstwa męża są na serce.

— Przeciwdepresyjny?

— Tak — odparła lekarka. — Jest też inhibitorem MAO.

— A co to znaczy?

— Cóż, najważniejsze jest to, że kiedy bierze się fenelzynę, trzeba unikać potraw bogatych w tyraminę. W przeciwnym razie ciśnienie krwi może gwałtownie skoczyć w górę.

Przełom nadciśnieniowy. Rozumie pani, kiedy bierze się fenelzynę, tyramina kumuluje się w organizmie. Nie podlega przemianie. To powoduje skurcz naczyń. Efekt hipertensyjny.

— A co to znaczy? — zapytała raz jeszcze Sandra. Wprost uwielbiała rozmowy z lekarzami.

— Cóż, coś w tym rodzaju mogłoby zapewne zabić nawet młodą, zdrową osobę. Dla kogoś takiego jak Rod, kto od dawna miał dolegliwości wieńcowe, efekt śmiertelny byłby bardzo prawdopodobny: silny udar, atak serca, powikłania neurologiczne albo nawet pęknięcie tętniaka, jak sugerował lekarz sądowy. Zakładam, że zjadł coś niewłaściwego.

Ostrzegałam go przed tym.

Sandra przechyliła głowę. Błąd w sztuce zawsze był możliwy.

— Na pewno?

— Oczywiście, że tak. — Lekarka przymrużyła oczy. — Nie popełniam takich błędów, pani inspektor. W gruncie rzeczy… — Nacisnęła guzik interkomu. — Davidzie, przynieś, proszę, historię choroby pana Churchilla. — Popatrzyła na Sandrę. — Zawsze, gdy z użyciem jakiegoś leku wiąże się poważne ryzyko, moje towarzystwo ubezpieczeniowe każe mi uzyskać od pacjenta podpis na formularzu informacyjnym. Mam takie formularze w dwóch egzemplarzach. Pacjent podpisuje, kopię zostawia u mnie, a oryginał zabiera ze sobą.

Wszystkie ostrzeżenia są tam wyraźnie wypisane. W ten sposób, ach…

Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł młody mężczyzna trzymający w ręku teczkę z dokumentami. Wręczył ją lekarce i wyszedł. Heather Miller otworzyła cienką aktówkę, wyjęła z niej żółty arkusz i podała go Sandrze.

Ta popatrzyła na niego i zwróciła lekarce.

— Dlaczego w ogóle stosuje się fenelzynę, jeśli wiąże się z nią tak wielkie ryzyko?

— W dzisiejszych czasach na ogół używa się inhibitorów MAO o odwracalnym działaniu, ale Rod na nie nie reagował. Fenelzyna była ongiś podstawowym lekiem w swej klasie. Sprawdziłam to w MedBase i uzyskałam informację, że jednego z członków rodziny skutecznie wyleczono nią z tego samego rodzaju depresji. Wydawało się, że warto spróbować.

— A na czym dokładnie polega ryzyko? Przypuśćmy, że zjadłby coś niewłaściwego?

Co by się wtedy wydarzyło?

— Zaczęłoby się od bólów w okolicy potylicznej oraz pozagałkowych. — Lekarka uniosła rękę. — Przepraszam. To znaczy bólów z tyłu głowy i za gałkami ocznymi.

Miałby też kołatanie serca, uderzenia krwi do głowy, mdłości i poty. Potem, jeśli nie udzielono by mu natychmiastowej pomocy, krwotoki wewnątrzmózgowe, udar, pęknięcie tętniaka albo coś innego, co by go wykończyło.

— To nie wygląda na lekką śmierć — zauważyła Sandra.

— Nie — odparła lekarka, potrząsając ze smutkiem głową.

— Gdyby trafił do szpitala, uratowałoby go pięć miligramów fentolaminy. Ale jeśli był sam, z łatwością mógł stracić przytomność.

— Czy Churchill od dawna był pani pacjentem?

Lekarka zmarszczyła brwi.

— Mniej więcej od roku. Widzi pani, Rod przekroczył już sześćdziesiątkę. Jak to często się zdarza, jego dawny lekarz był starszy od niego i zmarł w zeszłym roku. Rod zdobył się wreszcie na znalezienie nowego, gdyż potrzebował recepty na cardizon.

— Ale mówiła pani, że leczyła go na depresję. Czy zgłosił się do pani w tym celu?

— Nie, ale rozpoznałam objawy. Mówił, że od lat dolegała mu bezsenność, a kiedy zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, zrozumiałam, że cierpi na depresję.

— Z jakiego powodu czuł się smutny?

— Kliniczna depresja to coś znacznie więcej niż zwykły smutek, pani inspektor.

To choroba. Pacjent jest fizycznie i psychicznie niezdolny do koncentracji. Czuje przygnębienie i beznadziejność.

— I dawała mu pani na to pigułki?

Lekarka westchnęła, wyczuwając krytycyzm zawarty w tonie Sandry.

— Nie naciągamy tych ludzi, pani inspektor. Staramy się odbudować prawidłową równowagę chemiczną ich ciał. Kiedy nam się udaje, pacjent mówi, że czuje się tak, jak gdyby odsunięto zasłonę i po raz pierwszy od lat wpuszczono do pokoju słońce. — Lekarka przerwała, jak gdyby zastanawiała się, czy mówić dalej. — W gruncie rzeczy mam dla Roda wiele uznania. Zapewne cierpiał na depresję od dziesięcioleci. Być może od czasów, gdy był nastolatkiem. Jego poprzedni lekarz po prostu nie rozpoznał objawów. Wielu starszych ludzi obawia się wyleczenia depresji, ale nie Rod. On chciał otrzymać pomoc.

— Dlaczego się obawiają? — zapytała Sandra, szczerze zaciekawiona.

Lekarka rozłożyła ramiona.

— Proszę się nad tym zastanowić, pani inspektor. Przypuśćmy, iż powiedziałabym pani, że przez większą część życia pani zdolność funkcjonowania była poważnie osłabiona. Młoda osoba, taka jak pani, zapewne chciałaby to zmienić. Ostatecznie ma pani jeszcze przed sobą całe dziesięciolecia. Ale starsi ludzie bardzo często nie chcą uwierzyć, że cierpieli na kliniczną depresję. Żal byłby zbyt silny, żeby go znieść — świadomość, że ich życie, które już prawie się skończyło, mogło być znacznie lepsze i szczęśliwsze. Wolą nie dopuścić takiej myśli.

— Ale nie Churchill?

— Nie, nie on. Ostatecznie był nauczycielem wychowania fizycznego i prowadził w szkole średniej kursy zdrowia. Zaakceptował tę myśl i chciał spróbować terapii.

Oboje byliśmy podenerwowani, kiedy inhibitory MAO o odwracalnym działaniu nie poskutkowały, ale był gotowy spróbować fenelzyny. Wiedział, jak ważne jest unikanie niewłaściwych pokarmów.

— To znaczy jakich?

— Cóż, w pierwszej kolejności ostrego sera. Jest w nim mnóstwo tyraminy, która jest produktem rozpadu aminokwasu tyrozyny. Nie mógł również jeść wędzonego, marynowanego czy konserwowanego mięsa, ryb ani kawioru.

— Z pewnością zauważyłby, gdyby jadł którąś z tych rzeczy.

— No tak. Ale tyramina znajduje się również w wyciągu z drożdży, drożdżach browarnianych oraz ekstraktach mięsnych, takich jak Marmite czy Oxo. Jest również w hydrolizowanych ekstraktach proteinowych, których powszechnie używa się do zup i sosów.