Выбрать главу

— Czy powiedziała pani sosów?

— Tak. Powinien ich unikać.

Sandra pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła małą, poplamioną, zadrukowaną kartkę — rachunek z Food Food za ostatnią kolację Roda. Wręczyła go doktor Miller nad szklanym biurkiem.

— To właśnie jadł w noc swojej śmierci.

Lekarka przeczytała ją, po czym potrząsnęła głową.

— Nie — zaprotestowała. — Rozmawialiśmy o Food Food podczas jego ostatniej wizyty.

Powiedział mi, że zawsze zamawia ich niskokaloryczny sos. Mówił, że sprawdzał to i nie ma w nim nic, czego powinien się wystrzegać.

— Może zapomniał zaznaczyć, że sos ma być niskokaloryczny — stwierdziła Sandra.

Lekarka oddała jej wydruk.

— Wątpię, pani inspektor. Rod Churchill był bardzo skrupulatnym człowiekiem.

Becky Cunningham zjawiła się U Carlosa o dziesięć minut za wcześnie. Peter podniósł się z krzesła. Nie wiedział, jakiego rodzaju pozdrowienia oczekiwać: uśmiechu, uścisku, pocałunku? Okazało się, że otrzymał wszystkie trzy. Pocałunek był przeciągłym cmoknięciem w policzek. Peter z zaskoczeniem poczuł, że serce zaczęło mu bić trochę szybciej. Pachniała cudownie.

— Petey, wyglądasz wspaniale — powiedziała, siadając na krześle naprzeciwko niego.

— Ty też — odparł Peter.

W rzeczywistości Becky Cunningham nigdy nie można było nazwać piękną kobietą.

Nieźle wyglądającą, ale nie piękną. Miała sięgające ramion brązowe włosy, odrobinę krótsze niż wymagała obecna moda. Jej waga przewyższała o dwadzieścia funtów to, co zajmujące się modą czasopismo określiłoby jako ideał, a o dziesięć funtów to, co zaproponowałby mniej wymagający arbiter. Twarz miała szeroką, na obu policzkach pokrytą archipelagiem piegów.

Jej zielone oczy wyraźnie błyszczały, kiedy mówiła. Efekt ten podkreślała siateczka zmarszczek widoczna w ich kącikach, która pojawiła się w czasie, jaki upłynął od poprzedniego spotkania obojga.

Absolutnie wspaniale, pomyślał Peter.

Zamówili obiad. Peter skorzystał z rady recepcjonistki i zażyczył sobie tortellini.

Rozmawiali o najróżniejszych sprawach. Było równie wiele śmiechu co słów. Od tygodni nie czuł się tak dobrze.

Peter zapłacił rachunek. Dał dwadzieścia pięć procent napiwku. Następnie pomógł jej włożyć płaszcz… coś, czego dla Cathy nie robił od lat.

— Co zamierzasz robić do czasu odlotu? — zapytała Becky.

— Nie wiem. Pozwiedzam miasto… Wszystko mi jedno.

Spojrzała mu w oczy. To był naturalny moment rozstania. Dwoje starych przyjaciół spotkało się na obiedzie, powspominało dawne czasy, powymieniało plotki. Teraz jednak nadszedł czas, by ruszyć swymi drogami, na nowo podjąć swe oddzielne życie.

— Nie mam po południu żadnych ważnych zajęć — oznajmiła Becky, nadal spoglądając mu prosto w oczy. — Czy mogę ci potowarzyszyć?

Odwrócił na chwilę wzrok. Nie przychodziło mu do głowy nic, czego pragnąłby bardziej.

— To byłoby… — po krótkiej przerwie postanowił zrezygnować z autocenzury — …świetnie.

Oczy Becky zatańczyły. Podeszła do niego i wsunęła rękę pod jego ramię.

— Dokąd chciałbyś pójść? — zapytała.

— To twoje miasto — odparł Peter z uśmiechem.

— Racja — przyznała Becky.

Zrobili wszystko to, co nigdy wcześniej nie interesowało Petera. Obejrzeli zmianę warty, zajrzeli do kilku małych butików, sklepów, jakich Peter nigdy nie odwiedzał w Toronto, a na koniec wylądowali w galerii dinozaurów w Kanadyjskim Muzeum Przyrody.

Przemierzali ją niespiesznie, zachwycając się szkieletami.

Czuję się żywy, pomyślał Peter. Całkiem jak kiedyś.

Muzeum Przyrody, zgodnie z nazwą, znajdowało się na wielkiej, gęsto zadrzewionej parceli. Kiedy z niego wyszli, było już około piątej i robiło się ciemno. Wiał chłodny wietrzyk. Niebo było bezchmurne. Spacerowali przez park, aż wreszcie dotarli do kilku ławek stojących pod wielkimi klonami, które teraz, na początku grudnia, nie miały liści.

— Jestem wykończony — powiedział Peter. — Wstałem o wpół do szóstej, żeby zdążyć na samolot.

Becky usiadła na przeciwległym skraju ławki.

— Połóż się — zaproponowała. — Całe popołudnie byliśmy na nogach.

Pierwszą myślą Petera było sprzeciwienie się tej propozycji, potem jednak pomyślał: czemu, u licha, nie? Miał już się rozciągnąć na wolnej części ławki, gdy Becky powiedziała: — Możesz użyć moich kolan jako poduszki.

Zrobił właśnie to. Była cudownie miękka, ciepła i ludzka. Podniósł ku niej wzrok.

Położyła delikatnie ramię na jego piersi. Było to bardzo relaksujące, uspokajające. Pomyślał, że mógłby tak leżeć godzinami. Nawet nie zauważał zimna.

Becky uśmiechnęła się do niego. Czyniła to bardzo naturalnie, akceptujące, pięknie.

Po raz pierwszy od obiadu Peter pomyślał o Cathy, Hansie i tym, czym stało się jego życie w Toronto.

Zdał też sobie sprawę, że po raz pierwszy trafił na prawdziwą istotę ludzką — nie jakąś komputerową symulację — z którą mógł o tym porozmawiać. Kogoś, kto nie uzna, że jest mniej wart jako mężczyzna, dlatego że jego żona zeszła z drogi cnoty, kogoś, kto go nie wyśmieje, nie będzie z niego drwił. Kogoś, kto go akceptował, kto go po prostu wysłucha, kto zrozumie.

W tej właśnie chwili pojął, że nie musi z nikim o tym rozmawiać. Mógł natychmiast uporać się z tą sytuacją. Znalazł odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.

Poznał Becky, kiedy oboje studiowali na pierwszym roku na Uniwersytecie Toronto, nim na scenie zjawiła się Cathy. Czuli do siebie niezręczny pociąg. Oboje byli niedoświadczeni, a przynajmniej on był prawiczkiem. Teraz, w dwa dziesięciolecia później, sprawy wyglądały inaczej. Becky wyszła za mąż i rozwiodła się. Peter był żonaty.

Oboje wiedzieli, co to seks, wiedzieli, jak to się robi, kiedy to się zdarza, kiedy chwila jest odpowiednia. Zrozumiał, że z łatwością mógłby zadzwonić do Cathy, powiedzieć jej, że zebranie się przedłużyło i zostanie na noc tutaj, wróci dopiero jutro. Później mogliby pójść z Becky do jej mieszkania.

Mógł to zrobić, ale nie zrobi. Otrzymał odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie zadał. Mając taką samą okazję jak Cathy, nie oszuka jej, nie zdradzi, nie odegra się.

Uśmiechnął się radośnie do Becky. Czuł, że rany w jego wnętrzu zaczynają się goić.

— Jesteś wspaniałą osobą — powiedział jej. — Jakiś facet będzie bardzo szczęśliwy z tobą.

Uśmiechnęła się.

Wypuścił z płuc powietrze, wyrzucając z siebie wszystko. Wszystko z niego wypłynęło.

— Muszę jechać na lotnisko — dodał.

Becky skinęła głową i uśmiechnęła się raz jeszcze, być może, ale tylko być może, z odrobiną żalu.

Peter był gotowy wrócić do domu.

ROZDZIAŁ 35

Sandra pojechała Don Valley Parkway do Cabbagetown i zaparkowała przy pierwszym sklepie Food Food na rogu Parliament i Wellesley. Według książki adresowej centralny ośrodek przyjmowania zamówień znajdował się na górze. Wspięła się po stromej kondygnacji schodów i po prostu weszła do środka bez pukania. Wewnątrz dwa tuziny ludzi ze słuchawkami telefonicznymi na głowach siedziało przed terminalami komputerowymi.

Wydawało się, że wszyscy są zajęci przyjmowaniem zamówień, choć była dopiero druga po południu.

Do Sandry podeszła kobieta w średnim wieku o włosach barwy stalowoblond.

— W czym mogę pani pomóc?

Sandra błysnęła odznaką i przedstawiła się.