Выбрать главу

Okazuje się, że na kilka dni przed śmiercią pani ojca ktoś włamał się do krajowej MedBase.

Ten, kto to zrobił, mógł się dowiedzieć, że pani ojciec brał fenelzynę.

— Fenelzynę? — zdziwiła się Cathy. — Ależ to środek przeciwdepresyjny.

— Wie pani o tym? — zapytała Sandra, unosząc brwi.

— Moja siostra brała go przez pewien czas.

— Zna pani dietetyczne ograniczenia przy jego stosowaniu?

— Nie wolno jeść sera — odparła Cathy.

— Jest tego znacznie więcej.

Cathy potrząsała pochyloną głową ze zdumieniem, które wydawało się Sandrze w pełni zrozumiałe.

— Tata brał środek przeciwdepresyjny — powiedziała cicho, jakby mówiła do siebie.

Potem jednak podniosła wzrok i spojrzała Sandrze w oczy. — To szaleństwo.

— MedBase prowadzi dziennik dostępów. Wymagało to mnóstwa pracy, ale sprawdziłam wszystkie załogowania w ciągu dwóch tygodni poprzedzających śmierć pani ojca. Jedno — na trzy dni przed śmiercią — było lewe.

— Jak to lewe?

— Lekarz, pod którego nazwiskiem dokonano dostępu do bazy danych, przebywał wtedy na wakacjach w Grecji.

— Do większości baz danych można się załogować z całego świata — odparła Cathy.

Sandra skinęła głową.

— To prawda. Zadzwoniłam jednak do Aten i ten lekarz przysięga, że od chwili przyjazdu nie robił nic poza zwiedzaniem archeologicznych wykopalisk.

— I potrafi pani określić, do czyich danych się przedostano?

Sandra spuściła na chwilę wzrok.

— Nie. Wiem tylko, kiedy ten, kto używał konta, załogował się i wylogował. W obu przypadkach było to około czwartej nad ranem czasu Toronto…

— W Grecji to jest środek dnia.

— Tak, ale to również czas, kiedy system MedBase jest najmniej obciążony.

Słyszałam, że o tej godzinie prawie zawsze uzyskuje się dostęp bez opóźnienia. Jeśli ktoś chciał się włączyć i wyłączyć tak szybko, jak tylko można, byłaby to odpowiednia chwila.

— Ale wykorzystanie składników potraw, by wywołać śmiertelny skutek, wymagałoby wielkiego znawstwa.

— W rzeczy samej — przyznała Sandra. Nastąpiła przerwa. — Pani ukończyła chemię, prawda?

Cathy wypuściła głośno powietrze z płuc.

— Tak. Nieorganiczną. Nic nie wiem o farmaceutykach.

Rozpostarła dłonie.

— Wszystko to wydaje mi się dość naciągane, pani inspektor. Najgorszym wrogiem, jakiego miał mój ojciec, był trener futbolu ze szkoły średniej w Newtonbrook.

— A jak on się nazywa?

Cathy wydała z siebie dźwięk świadczący o irytacji.

— Żartuję, pani inspektor. Nie znam nikogo, kto chciałby zabić mojego ojca.

Sandra wbiła wzrok w dal.

— Być może ma pani rację. Od tej roboty czasem przestawia się człowiekowi w głowie.

— Uśmiechnęła się rozbrajająco. — Obawiam się, że wszyscy jesteśmy skłonni ulegać teoriom spiskowym. Niech mi pani wybaczy. I proszę mi pozwolić powiedzieć raz jeszcze, że przykro mi z powodu śmierci pani ojca. Wiem, co pani przeżywa.

Ton Cathy był obojętny, lecz jej oczy kipiały wściekłością.

— Dziękuję.

— Jeszcze kilka pytań, a potem — mam nadzieję — nie będę już pani zawracać głowy.

Sandra spojrzała na ekran palmtopa.

— Czy mówi coś pani nazwisko Desalle? Jean-Louis Desal-le?

Cathy nie powiedziała nic.

— Studiował na uniwersytecie w Toronto w tym samym czasie co pani.

— To było dawno temu.

— Istotnie. Pozwoli pani, że wyrażę to bardziej bezpośrednio. Kiedy z nim rozmawiałam, przypomniał sobie pani nazwisko. Nie Catherine Hobson. Catherine Churchill.

Pamiętał również pani męża, Petera Hobsona.

— To nazwisko, które pani wymieniła, wydaje mi się skądś znajome — przyznała ostrożnie Cathy.

— Czy spotkała pani Jeana-Louisa Desalle’a od czasów studenckich?

— Kurczę, nie. Nie mam pojęcia, co się z nim stało.

Sandra skinęła głową.

— Dziękuję, pani Hobson. Bardzo pani dziękuję. To by było na razie wszystko.

— Chwileczkę — odezwała się Cathy. — Dlaczego pani pytała o Jeana-Louisa?

Sandra zamknęła palmtopa i schowała go do walizeczki.

— To lekarz, którego dostęp do bazy danych wykorzystano.

ROZDZIAŁ 36

Duch, symulacja nieśmiertelnej duszy Petera Hobsona, nie przestawał obserwować ewolucji sztucznego życia stworzonego przez Sarkara. Był to fascynujący proces.

Nie gra.

Życie.

Niemniej biednemu Sarkarowi brakowało wizji. Jego programy były szablonowe.

Niektóre po prostu produkowały komórkowe automaty, inne zaś wytwarzały kształty przypominające owady. Och, niebieskie ryby robiły wrażenie, ale absolutnie nie mogły się równać stopniem komplikacji z prawdziwymi, a poza tym ryby nie były dominującą formą życia na Ziemi już od ponad trzystu milionów lat.

Duch pragnął czegoś więcej. Znacznie więcej. Ostatecznie potrafił teraz radzić sobie z problemami bez porównania bardziej złożonymi, niż był w stanie dokonać tego Sarkar, a ponadto miał do dyspozycji cały czas we wszechświecie.

Nim jednak zaczął, zastanawiał się przez długi czas nad tym, czego dokładnie chce.

Gdy już ustalił kryteria selekcji, przystąpił do dzieła tworzenia.

Peter postanowił dać sobie spokój z powieściami o Spenserze, przynajmniej na razie.

Trochę zawstydził go fakt, że kontrolna wersja jego osoby czyta utwory Thomasa Pynchona.

Przejrzawszy regały, trafił na egzemplarz Opowieści o dwóch miastach, który dostał w prezencie od ojca, kiedy był nastolatkiem. Nigdy nie zdobył się na przeczytanie tej książki Dickensa, lecz ku swemu zawstydzeniu przekonał się, że była to jedyna klasyczna powieść, jaką znalazł w domu. Dni, gdy czytał Szekspira i Marlowe’a, Kartezjusza i Spinozę, dawno minęły. Rzecz jasna, mógł ściągnąć z sieci praktycznie wszystko. Klasyczne powieści miały tę dobrą stronę, że prawa autorskie do wszystkich z nich wygasły. Ostatnio jednak zbyt często miał do czynienia z wytworami techniki. Stara, pachnąca lekko stęchli-zną książka była tym, czego potrzebował.

Cathy siedziała na kanapie z czytnikiem w ręku. Usiadł obok niej, otworzył tom o sztywnej okładce i zaczął czytać:

Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, era wiary i era niedowiarstwa, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy, wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą, dążyliśmy prosto do nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym.

Peter uśmiechnął się do siebie. To było zdanie godne Ducha. Może płacenie od słowa pomagało przeciągać myśli równie skutecznie jak bycie martwym.

Nim zdążył dotrzeć znacznie dalej, dostrzegł kącikiem oka, że Cathy odłożyła czytnik i gapi się na niego. Popatrzył na nią z wyczekiwaniem.

— Ta policjantka, Philo, znowu rozmawiała dziś ze mną w pracy — poinformowała go, odgarniając czarne włosy za ucho.

Zamknął książkę i położył ją na stoliku.

— Chciałbym, żeby zostawiła cię w spokoju.

Cathy skinęła głową.

— Ja też. Nie mogę powiedzieć, żeby była niemiła. Jest całkiem uprzejma. Ale uważa, że istnieje jakiś związek między śmiercią ojca i Hansa.

Potrząsnął ze zdumieniem głową.

— Twój ojciec umarł na tętniak czy coś w tym rodzaju.

— Też tak myślałam. Ale ta policjantka mówi, że mógł zostać zabity z premedytacją.

Brał lek przeciwdepresyjny zwany fenelzyną i…