Выбрать главу

Hans ryknął raz jeszcze. Peter musiał mu przyznać, że był dobroduszny.

— Hej, doktorek sobie zażartował! — zawołał, przenosząc wzrok z jednej twarzy na drugą, skłaniając wszystkich, by zachwycili się rzekomym cudem, jakim był fakt, że Peter wypowiedział dowcipną uwagę. Ten, zażenowany, odwrócił wzrok i przypadkowo spojrzał prosto w oczy młodego człowieka podającego drinki. Uniósł brwi. Tamten podszedł do niego.

Peter zamówił duży sok pomarańczowy. Nie pił alkoholu.

Hans jednak nie ustępował łatwo.

— No, dalej doktorku. Opowiedz nam jeszcze jakiś kawał. W swojej pracy musisz ich słyszeć mnóstwo.

Ryknął po raz kolejny.

— No dobra — odrzekł Peter. Postanowił, że spróbuje się dostosować do towarzystwa, ze względu na Cathy. — Rozmawiałem wczoraj z jednym prawnikiem i opowiedział mi fajny dowcip.

Dwie kobiety wróciły do przegryzania nachos, najwyraźniej nie zainteresowane jego kawałem, lecz reszta grupy spoglądała na niego wyczekująco.

— Pewna kobieta zabiła męża, waląc go w głowę flaszką przyprawy do sałaty.

Gdy kawał opowiadano Peterowi, była mowa o mężu, który zabił żonę, nie potrafił jednak odmówić sobie odwrócenia ról w nadziei, że podsunie to Hansowi myśl, iż żona może nie aprobować jego przygód.

— No więc — ciągnął Peter — sprawa trafiła do sądu i pani prokurator królewski chciała przedstawić narzędzie zbrodni. Podniosła z biurka flaszkę, która wciąż była zamknięta zatyczką i w większej części wypełniona płynem. Zaczęła iść z nią w stronę sędziego.

Powiedziała: „Wysoki sądzie, oto przedmiot, za pomocą którego dokonano zbrodni.

Chciałabym go przedstawić jako koronny dowód rzeczowy numer jeden”. Uniosła flaszeczkę ku światłu. „Jak widać, nadal jest pełna oliwy i octu…” No i w tej chwili adwokat natychmiast wstał i walnął pięścią w stół. „Sprzeciw, wysoki sądzie!”, krzyknął. „Ten dowód jest nierozpuszczalny!”

Wszyscy wbili w niego wzrok. Peter uśmiechnął się, by dać do zrozumienia, że to już koniec kawału. Cathy zrobiła, co mogła, by się roześmiać, choć słyszała ten dowcip już wczoraj.

— Nierozpuszczalny — powtórzył słabym głosem Peter. Nadal nie było wyraźnej reakcji.

Popatrzył na pseudointelektualistę. Ten zachichotał protekcjonalnie. Zrozumiał kawał albo udawał, że zrozumiał. Twarze pozostałych były jednak obojętne.

— Nierozpuszczalny — powtórzył Peter. — To znaczy, że nie mieszają się ze sobą. — Przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą. — Oliwa nie rozpuszcza się w occie.

— Och — odezwała się jedna z wypacykowanych damulek.

— Ho, ho! — dodała następna.

Peterowi podano sok pomarańczowy. Hans wykonał gest naśladujący upadek bomby, gwiżdżąc przy tym w obniżającej się tonacji. Następnie wydał z siebie dźwięk imitujący wybuch. Gdy podniósł wzrok, powiedział:

— Hej, wszyscy, czy znacie ten kawał o kurwie, która… Peter przemęczył się jeszcze godzinę, choć miał wrażenie, że trwało to dłużej. Hans nie przestawał atakować kobiet, zbiorowo i indywidualnie. Wreszcie Peter nie mógł już więcej znieść jego, hałasu i marnego soku pomarańczowego. Spojrzał w oczy Cathy i popatrzył znacząco na zegarek.

Uśmiechnęła się wyłącznie do niego, by mu powiedzieć: „Dziękuję za wyrozumiałość”, po czym podnieśli się oboje, by wyjść.

— Tak szybko spływasz, doktorku? — odezwał się Hans wyraźnie bełkotliwym głosem.

Jego lewa ręka objęła na stałe ramiona jednej z kobiet.

Peter skinął głową.

— Naprawdę powinieneś pozwolić Cath zostać dłużej.

Niesprawiedliwa uwaga rozgniewała Petera. Skinął krótko głową, Cathy się pożegnała i ruszyli ku drzwiom.

Była dopiero siódma trzydzieści, lecz niebo zrobiło się już czarne i uliczne latarnie świeciły jak gwiazdy. Cathy ujęła Petera pod ramię i ruszyli powoli naprzód.

— Mam go już serdecznie dosyć — powiedział Peter. Jego słowa stawały się obłoczkami skroplonej pary.

— Kogo? — zapytała Cathy.

— Hansa.

— Och, on jest nieszkodliwy — zapewniła. Przysunęła się bliżej do Petera.

— Szczeka, ale nie gryzie?

— No, tego bym nie powiedziała — odrzekła. — Wygląda na to, że spotykał się z niemal wszystkimi kobietami z biura.

Peter potrząsnął głową.

— Czy nie potrafią go przejrzeć? Jemu chodzi tylko o jedno.

Zatrzymała się. Uniosła głowę, by go pocałować.

— Dziś w nocy mnie też, kochanie.

Uśmiechnął się do niej, a ona do niego i z jakiegoś powodu wydało im się, że wokół wcale nie jest już zimno.

Kochali się. Było cudownie. Ich obnażone ciała złączyły się ze sobą. Każde starało się zaspokoić pragnienia drugiego. Po dwunastu latach małżeństwa, siedemnastu wspólnego życia, a dziewiętnastu od pierwszej randki, znali nawzajem rytm swych ciał. A jednak, po wszystkich tych latach, wciąż potrafili znaleźć nowe sposoby, by się zaskakiwać i sprawiać sobie przyjemność. Wreszcie, po północy, zasnęli obejmując się, spokojni, odprężeni, wyczerpani, zakochani.

Około trzeciej nad ranem Peter obudził się jednak nagle, zlany potem. Znowu miał swój sen — ten sam, który prześladował go już od szesnastu lat.

Leżał na stole operacyjnym, uznany za zmarłego, choć nim nie był. Skalpele i piły do kości przecinały jego ciało. Z tułowia wyjmowano mu narządy.

Cathy, wciąż naga, obudzona nagłym ruchem męża, wyśliznęła się z łóżka, podała mu szklankę wody i usiadła, tak jak robiła to podczas wielu nocy, by objąć go mocno, nim przerażenie nie ustąpi.

ROZDZIAŁ 3

Peter widywał już te reklamy w czasopismach i w sieci. „Żyj wiecznie!

Współczesna nauka może zapewnić, że twoje ciało nigdy się nie zużyje”. Sądził, że to lipa, dopóki nie natrafił na artykuł na ten temat w „Biotechnology Today”. Najwyraźniej pewna kalifornijska firma potrafiła uczynić człowieka nieśmiertelnym za cenę dwudziestu milionów dolarów. Nie wierzył, że to naprawdę możliwe, ale stosowana do osiągnięcia tego celu technika była fascynująca. Ponadto teraz, gdy miał już czterdzieści dwa lata, świadomość, że spędzą razem z Cathy jeszcze tylko kilka dziesięcioleci, była jedyną rzeczą w życiu, która go zasmucała.

Tak czy inaczej, ta kalifornijska firma — Life Unlimited — urządzała w całej Ameryce Północnej seminaria stanowiące promocję stworzonej przez nią metody. Z czasem dotarła też do Toronto i wynajęła salę w hotelu Royal York.

W śródmieściu nie sposób już było poruszać się samochodem. Peter i Cathy pojechali metrem do Union Station, która miała bezpośrednie połączenie z hotelem.

Seminarium odbywało się w luksusowej Sali Ontario. Wydawało się, że obecnych jest około trzydziestu osób i…

— Kurczę — powiedziała cicho Cathy do Petera.

Podniósł wzrok. Zbliżał się do nich Colin Godoyo. Był to mąż przyjaciółki Cathy, Naomi, wiceprezes Toronto Dominion Bank — nadziany facet, który uwielbiał popisywać się swym bogactwem. Peter lubił Naomi, ale nigdy nie miał dobrego zdania o Colinie.

— Petey! — zawołał przybysz, wystarczająco głośno, by wszystkie głowy w sali zwróciły się w ich stronę. Wyciągnął muskularną dłoń ku Peterowi, który ją uścisnął. — I śliczna Catherine — dodał, nachylając się do pocałunku, którym Cathy niechętnie go obdarzyła. — Jak to wspaniale, że was widzę!

— Cześć, Colin — odparł Peter. Wskazał kciukiem w kierunku przedniej części sali, gdzie mówca przygotowywał się do wystąpienia. — Masz ochotę żyć wiecznie?