Выбрать главу

Mężczyzna runął na plecy.

Peter dostrzegł, że trafił go w bok głowy. Po prawej stronie czaszki pojawiło się długie, czerwone draśnięcie.

— O mój Boże… — szepnął wstrząśnięty. — O mój Boże…

Zabójca leżał teraz na podłodze, tak samo jak Sandra, martwy lub nieprzytomny.

Peter przesunął się do miejsca, w którym upadła. Ledwie mógł utrzymać się na nogach. W uszach dzwoniło mu wściekle. Na jej ciele nie było śladów obrażeń.

Choć oddychała, nie odzyskała przytomności.

Zszedł do małego pomieszczenia. Wejście do niego prowadziło z holu. Znalazł tam wideofon. Był włączony, a ekran wypełniały cyfry. Rozpoznał logo Królewskiego Banku Kanady. Sandra musiała być zajęta domowymi rachunkami bankowymi, gdy przeszkodził jej doręczyciel. Peter przerwał połączenie.

Nagle w drzwiach pojawił się zabójca. Wyżłobienie z boku jego głowy było suche.

W głębi Peter dostrzegł coś, co przypominało lśniący metal…

Lśniący metal. Boże.

Nieśmiertelny. Prawdziwy nieśmiertelny. Dlaczego by nie? Skurwysyn zarabiał wystarczająco wiele forsy.

Peter wciąż miał pistolet Sandry. Wycelował go w tamtego.

— Kim jesteś? — zapytał Australijczyk. Kiedy mówił, widać było żółte zęby.

— J… jestem facetem, który cię wynajął.

— Bzdura.

— Naprawdę. Zrobiłem to przez e-mail. Zapłaciłem ci sto dwadzieścia pięć tysięcy za zabicie Hansa Larsena, a potem sto kawałków za tę policjantkę. Ale zmieniłem zdanie. Nie chcę jej śmierci.

— Ty jesteś Mściciel? — zapytał zabójca. — Facet, który zapłacił mi za obcięcie temu typkowi kutasa?

Dobry Boże, pomyślał Peter. A więc na tym polegało okaleczenie.

— Tak — potwierdził, starając się nie okazać odrazy. — Tak.

Australijczyk potarł czoło.

— Powinienem cię zabić za to, co próbowałeś mi zrobić.

— Możesz sobie zatrzymać te sto tysięcy. Tylko zjeżdżaj stąd do wszystkich diabłów.

— Pewnie, że zatrzymam forsę. Wykonałem robotę.

Patrzyli na siebie przez kilka chwil. Australijczyk wyraźnie starał się ocenić Petera — odgadnąć, czy użyje broni po raz drugi, i zdecydować, czy zasłużył na śmierć za to, że do niego strzelił. Peter odwiódł kurek.

— Wiem, że nie mogę zabić nieśmiertelnego — powiedział. — Ale mogę cię spowolnić na czas wystarczający, by dotarła tu policja. — Przełknął z wysiłkiem ślinę. — Jak rozumiem, myśl o dożywociu jest przerażająca dla kogoś, kto będzie żył wiecznie.

— Oddaj mi promiennik.

— Nie ma mowy.

— Daj spokój, kolego. Kosztował czterdzieści kawałków.

— Obciąż mnie kosztami.

Ponownie machnął rewolwerem.

Australijczyk rozważał przez chwilę swoje szansę, po czym skinął głową.

— Nie zostaw odcisków palców, kolego — powiedział, potem odwrócił się i wyszedł przez wciąż otwarte drzwi wejściowe.

Peter nachylił się nad wideofonem. Zastanawiał się krótko, po czym wybrał tryb tekstowy i wykręcił dziewięćset jedenaście. Wypisał:

Zraniono policjantkę, Melville Avenue 216, Don Mills. Potrzebna karetka.

Wszystkie zgłoszenia pod ten numer rejestrowano, ale w ten sposób nie będzie nagrania głosu, umożliwiającego identyfikację. Sandra była nieprzytomna i nie widziała Petera, a policja zapewne nie będzie miała powodu sądzić, że był tu obecny ktoś jeszcze oprócz napastnika, którego ofiara być może opisze.

Sięgnął ręką za aparat, odłączył klawiaturę i wytarł wtyczkę chusteczką higieniczną.

Wciąż trzymając klawiaturę w rękach, poszedł na górę, żeby sprawdzić, co z Sandrą. Nadal była nieprzytomna, ale żyła. Wstrząśnięty do głębi, podniósł łyżkę do opon i powlókł się chwiejnym krokiem do drzwi. Wytarł klamkę, po czym skierował się do samochodu.

Gdy oddalał się powoli, minął karetkę, gnającą na sygnale w stronę domu Sandry.

Jechał dość długo, nie wiedząc właściwie dokąd. Wreszcie, nim zdążył zabić przez swą nieostrożność siebie lub kogoś innego, zatelefonował z samochodu do firmy Sarkara.

— Peter! — odezwał się jego przyjaciel. — Właśnie miałem do ciebie zadzwonić.

— O co chodzi?

— Wirus jest gotowy.

— Czy już go zwolniłeś?

— Nie. Chcę go najpierw wypróbować.

— Jak?

— Mam pierwotne wersje wszystkich trzech kopii na dysku w biurze Raheemy.

Żona Sarkara pracowała w odległości zaledwie kilku przecznic od Mirror Image.

— Na szczęście to u niej trzymam kopie rezerwowe. W przeciwnym razie policja znalazłaby je podczas tej obławy. Tak czy inaczej, celem przebiegu testującego chcę je uruchomić w całkowicie izolowanym systemie, a potem zwolnić wirusa.

Peter skinął głową.

— Bogu dzięki. I tak chciałem się z tobą zobaczyć. Mam tu przyrząd, którego nie potrafię zidentyfikować. Będę u ciebie za… Przerwał i rozejrzał się wokół, próbując się zorientować, gdzie dokładnie się znajduje. Lawrence East. Przed nim była Yonge Street. — Będę u ciebie za czterdzieści minut.

Gdy Peter się zjawił, pokazał Sarkarowi szare plastikowe urządzenie, które przypominało nadmiernie wypchany, sztywny portfel.

— Skąd to masz? — zapytał Pakistańczyk.

— Od zawodowego mordercy.

— Zawodowego mordercy?

Peter opowiedział mu, co się stało. Sarkar wyglądał na wstrząśniętego.

— Mówisz, że wezwałeś policję?

— Nie, karetkę. Ale jestem pewien, że policja też już tam dotarła.

— Czy ona żyła, kiedy wychodziłeś?

— Tak.

— Co to za przedmiot? — zapytał Sarkar, wskazując na przyrząd, który Peter przyniósł ze sobą.

— Chyba jakaś broń.

— Nigdy nie widziałem nic podobnego — stwierdził Sarkar.

— Ten facet powiedział na to „promiennik”.

Sarkarowi opadła szczęka.

— Subhanallah! — powiedział. — Promiennik…

— Wiesz, co to takiego?

Sarkar skinął głową.

— Czytałem o nich. To broń emitująca wiązkę cząstek. Uderza w ciało skoncentrowanym promieniowaniem. — Wypuścił z płuc powietrze. — Paskudna rzecz.

W Ameryce Północnej jest zakazana. Całkowicie bezgłośna. Można też ją schować w kieszeni i strzelać stamtąd. Ubranie, a nawet cienkie drewniane drzwi są przezroczyste dla wiązki.

— Chryste — powiedział Peter.

— Ale mówisz, że jeszcze żyła?

— Oddychała.

— Jeśli oberwała z tego, w najlepszym razie będą musieli z niej wyciąć całe kawały ciała, żeby ocalić to, co zostanie. Bardziej jednak prawdopodobne jest, że umrze po dniu albo dwóch. Gdyby trafił ją w mózg, zginęłaby natychmiast.

— Jej rewolwer był niedaleko. Może chciała po niego sięgnąć, kiedy się zjawił.

— W takim razie mógł nie mieć czasu wycelować. Może trafił ją w plecy. Gdyby uszkodził jej rdzeń kręgowy, nogi po prostu przestałyby funkcjonować.

— A ja wybiłem szybę, zanim zdążył dokończyć robotę. Niech to diabli — powiedział Peter. — Niech to wszyscy diabli porwą. Musimy położyć temu kres.

Sarkar skinął głową.

— Możemy to zrobić. Wszystko już gotowe do próby. — Wskazał ręką na stację roboczą stojącą pośrodku pokoju. — Ta jednostka jest całkowicie izolowana. Usunąłem wszystkie połączenia sieciowe, linie telefoniczne, modemy oraz łącza komórkowe i wprowadziłem na twardy dysk stacji roboczej nowe kopie wszystkich trzech symulacji.

— A wirus? — zapytał Peter.

— Tutaj.

Sarkar uniósł dłoń, w której trzymał czarną kartę pamięci PCMCIA, mniejszą niż wizytówka i niemal równie cienką. Włożył ją do złącza kart stacji roboczej.