— Pewnie, że zatrzymam forsę. Wykonałem robotę.
Patrzyli na siebie przez kilka chwil. Australijczyk wyraźnie starał się ocenić Petera — odgadnąć, czy użyje broni po raz drugi, i zdecydować, czy zasłużył na śmierć za to, że do niego strzelił. Peter odwiódł kurek.
— Wiem, że nie mogę zabić nieśmiertelnego — powiedział. — Ale mogę cię spowolnić na czas wystarczający, by dotarła tu policja. — Przełknął z wysiłkiem ślinę. — Jak rozumiem, myśl o dożywociu jest przerażająca dla kogoś, kto będzie żył wiecznie.
— Oddaj mi promiennik.
— Nie ma mowy.
— Daj spokój, kolego. Kosztował czterdzieści kawałków.
— Obciąż mnie kosztami.
Ponownie machnął rewolwerem.
Australijczyk rozważał przez chwilę swoje szansę, po czym skinął głową.
— Nie zostaw odcisków palców, kolego — powiedział, potem odwrócił się i wyszedł przez wciąż otwarte drzwi wejściowe.
Peter nachylił się nad wideofonem. Zastanawiał się krótko, po czym wybrał tryb tekstowy i wykręcił dziewięćset jedenaście. Wypisał:
Zraniono policjantkę, Melville Avenue 216, Don Mills. Potrzebna karetka.
Wszystkie zgłoszenia pod ten numer rejestrowano, ale w ten sposób nie będzie nagrania głosu, umożliwiającego identyfikację. Sandra była nieprzytomna i nie widziała Petera, a policja zapewne nie będzie miała powodu sądzić, że był tu obecny ktoś jeszcze oprócz napastnika, którego ofiara być może opisze.
Sięgnął ręką za aparat, odłączył klawiaturę i wytarł wtyczkę chusteczką higieniczną.
Wciąż trzymając klawiaturę w rękach, poszedł na górę, żeby sprawdzić, co z Sandrą. Nadal była nieprzytomna, ale żyła. Wstrząśnięty do głębi, podniósł łyżkę do opon i powlókł się chwiejnym krokiem do drzwi. Wytarł klamkę, po czym skierował się do samochodu.
Gdy oddalał się powoli, minął karetkę, gnającą na sygnale w stronę domu Sandry.
Jechał dość długo, nie wiedząc właściwie dokąd. Wreszcie, nim zdążył zabić przez swą nieostrożność siebie lub kogoś innego, zatelefonował z samochodu do firmy Sarkara.
— Peter! — odezwał się jego przyjaciel. — Właśnie miałem do ciebie zadzwonić.
— O co chodzi?
— Wirus jest gotowy.
— Czy już go zwolniłeś?
— Nie. Chcę go najpierw wypróbować.
— Jak?
— Mam pierwotne wersje wszystkich trzech kopii na dysku w biurze Raheemy.
Żona Sarkara pracowała w odległości zaledwie kilku przecznic od Mirror Image.
— Na szczęście to u niej trzymam kopie rezerwowe. W przeciwnym razie policja znalazłaby je podczas tej obławy. Tak czy inaczej, celem przebiegu testującego chcę je uruchomić w całkowicie izolowanym systemie, a potem zwolnić wirusa.
Peter skinął głową.
— Bogu dzięki. I tak chciałem się z tobą zobaczyć. Mam tu przyrząd, którego nie potrafię zidentyfikować. Będę u ciebie za… Przerwał i rozejrzał się wokół, próbując się zorientować, gdzie dokładnie się znajduje. Lawrence East. Przed nim była Yonge Street. — Będę u ciebie za czterdzieści minut.
Gdy Peter się zjawił, pokazał Sarkarowi szare plastikowe urządzenie, które przypominało nadmiernie wypchany, sztywny portfel.
— Skąd to masz? — zapytał Pakistańczyk.
— Od zawodowego mordercy.
— Zawodowego mordercy?
Peter opowiedział mu, co się stało. Sarkar wyglądał na wstrząśniętego.
— Mówisz, że wezwałeś policję?
— Nie, karetkę. Ale jestem pewien, że policja też już tam dotarła.
— Czy ona żyła, kiedy wychodziłeś?
— Tak.
— Co to za przedmiot? — zapytał Sarkar, wskazując na przyrząd, który Peter przyniósł ze sobą.
— Chyba jakaś broń.
— Nigdy nie widziałem nic podobnego — stwierdził Sarkar.
— Ten facet powiedział na to „promiennik”.
Sarkarowi opadła szczęka.
— Subhanallah! — powiedział. — Promiennik…
— Wiesz, co to takiego?
Sarkar skinął głową.
— Czytałem o nich. To broń emitująca wiązkę cząstek. Uderza w ciało skoncentrowanym promieniowaniem. — Wypuścił z płuc powietrze. — Paskudna rzecz.
W Ameryce Północnej jest zakazana. Całkowicie bezgłośna. Można też ją schować w kieszeni i strzelać stamtąd. Ubranie, a nawet cienkie drewniane drzwi są przezroczyste dla wiązki.
— Chryste — powiedział Peter.
— Ale mówisz, że jeszcze żyła?
— Oddychała.
— Jeśli oberwała z tego, w najlepszym razie będą musieli z niej wyciąć całe kawały ciała, żeby ocalić to, co zostanie. Bardziej jednak prawdopodobne jest, że umrze po dniu albo dwóch. Gdyby trafił ją w mózg, zginęłaby natychmiast.
— Jej rewolwer był niedaleko. Może chciała po niego sięgnąć, kiedy się zjawił.
— W takim razie mógł nie mieć czasu wycelować. Może trafił ją w plecy. Gdyby uszkodził jej rdzeń kręgowy, nogi po prostu przestałyby funkcjonować.
— A ja wybiłem szybę, zanim zdążył dokończyć robotę. Niech to diabli — powiedział Peter. — Niech to wszyscy diabli porwą. Musimy położyć temu kres.
Sarkar skinął głową.
— Możemy to zrobić. Wszystko już gotowe do próby. — Wskazał ręką na stację roboczą stojącą pośrodku pokoju. — Ta jednostka jest całkowicie izolowana. Usunąłem wszystkie połączenia sieciowe, linie telefoniczne, modemy oraz łącza komórkowe i wprowadziłem na twardy dysk stacji roboczej nowe kopie wszystkich trzech symulacji.
— A wirus? — zapytał Peter.
— Tutaj.
Sarkar uniósł dłoń, w której trzymał czarną kartę pamięci PCMCIA, mniejszą niż wizytówka i niemal równie cienką. Włożył ją do złącza kart stacji roboczej.
Peter ustawił krzesło przy komputerze.
— Żeby wykonać próbę jak należy, powinniśmy właściwie uruchomić te kopie — stwierdził Sarkar.
Peter zawahał się. Myśl o ożywieniu nowych wersji jego osoby po to tylko, żeby można je było zabić, budziła niepokój. Ale jeśli było to konieczne…
— Zrób to — powiedział.
Sarkar nacisnął kilka klawiszy.
— Żyją — oznajmił.
— Skąd wiesz?
Wskazał kościstym palcem na dane widoczne na ekranie stacji roboczej. Dla Petera był to bełkot.
— Tutaj — powiedział Sarkar, gdy zdał sobie sprawę z tego faktu. — Pozwól, że przedstawię to w inny sposób.
Nacisnął kilka klawiszy. Na ekranie pojawiły się trzy linie.
— To w skrócie jest symulacja EEG każdej z trzech kopii, przekształcająca aktywność ich sieci neuronalnych w coś przypominającego fale mózgowe.
Peter wskazał po kolei na każdą z trzech linii. Zaczęły się pojawiać gwałtowne iglice.
— Spójrz na to.
Sarkar skinął głową.
— Panika. Nie wiedzą, co się dzieje. Obudzili się ślepi, głusi i całkowicie samotni.
— Biedacy — zauważył Peter.
— Pozwól, że zwolnię wirusa — odrzekł Sarkar, naciskając klawisze. — Gotowe.
— Egzekucja wykonana — dodał Peter z drżeniem. Wyrażające panikę linie EEG nie zmieniały się przez kilka minut.
— Nie widzę, żeby wirus działał — zauważył Peter.
— Potrzebuje czasu na rozpoznanie cech charakterystycznych celu — odparł Sarkar. — Ostatecznie te kopie są olbrzymie. Poczekaj tylko… już.
Środkowa linia skoczyła gwałtownie do góry i w dół, a później…
Nic. Płaski zapis.
Potem zniknęła nawet sama kreska, gdy wykasowano plik źródłowy.