Miała czterdzieści jeden lat. W zeszłym miesiącu były jej urodziny. Zachowała dobrą figurę, lecz Peter nie oglądał jej już zbyt często. Te pulowery, za duże swetry i długie spódnice — te worki, które ostatnio zaczęła nosić — ukrywały praktycznie wszystko.
Nacisnął klawisz PgDn, pochylił głowę i wrócił do czytania. Kiedyś w sobotnie popołudnia kochali się bardzo często. Ale, Chryste, jeśli miała zamiar tak się ubierać…
Przeczytał pierwsze trzy akapity artykułu, który miał przed oczyma, i zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, o czym w nim mowa. Nie dotarło do niego ani jedno słowo.
Podniósł wzrok po raz kolejny. Cathy wciąż stała na trzecim stopniu, patrząc na niego.
Ich oczy spotkały się na chwilę, po czym opuściła spojrzenie i zeszła do salonu, trzymając rękę na drewnianej poręczy.
— Co byś chciała zjeść na kolację? — zapytał Peter, skupiając wzrok na czasopiśmie.
— Nie wiem — odparła.
„Nie wiem”. Hymn państwowy Cathylandii. Chryste, miał już tego dość. Co byś chciała robić dziś wieczorem? Co byś chciała zjeść na kolację? Czy chcesz gdzieś wyjechać?
Nie wiem.
Nie wiem.
Nie wiem.
Kurwa mać.
— Bo ja chętnie zjadłbym rybę — powiedział Peter, raz jeszcze uderzając w klawisz PgDn.
— Co tylko sprawi ci przyjemność — odpowiedziała.
Największą przyjemność by mi sprawiło, gdybyś chciała ze mną rozmawiać, pomyślał. Gdybyś nie ubierała się cały czas w te pieprzone łachy.
— Może powinniśmy coś zamówić — stwierdził. — Na przykład pizzę albo coś z chińszczyzny.
— Jak sobie życzysz.
Raz jeszcze przeszedł na następną stronę. Ekran wypełniły nowe słowa.
Trzynaście lat małżeństwa.
— Może zadzwonię do Sarkara — powiedział, by wysondować sytuację. — Pójdziemy gdzieś razem coś przekąsić.
— Jeśli sobie życzysz.
Peter wyłączył czytnik.
— Do cholery, nie chodzi tylko o to, czego ja sobie życzę. Czego ty byś chciała?
— Nie wiem.
Zdawał sobie sprawę, że coś narastało od tygodni. Wzbierało w nim. Ciśnienie rosło.
Zbliżał się wybuch. Jego westchnienia nigdy nie wypuszczały wystarczająco wiele tego, co się nagromadziło, co było gotowe eksplodować.
— Może powinienem pójść z Sarkarem i już nie wrócić.
Stała bez ruchu po drugiej stronie pokoju. Za jej plecami wznosiły się schody.
Wyglądało na to, że jej dolna warga drży lekko. Jej głos był cichy.
— Jeśli to by cię uszczęśliwiło.
Rozpada się, pomyślał Peter. Rozpada się właśnie w tej chwili.
Włączył z powrotem czytnik, lecz niemal natychmiast wyłączył go ponownie.
— To już koniec, prawda? — zapytał.
Trzynaście lat…
Powinien teraz wstać z kanapy, ubrać się i wyjść.
Trzy naście lat…
— Jezu Chryste — powiedział pośród ciszy. Zamknął oczy.
— Peter…
Wciąż miał je zamknięte.
— Peter — powiedziała Cathy. — Spałam z Hansem Larsenem.
Popatrzył na nią z otwartymi ustami. Serce mu waliło. Nie spojrzała mu w oczy.
Przeszła niepewnie na środek pokoju. Przez kilka minut panowała między nimi cisza.
Peter czuł ból w żołądku.
— Chcę poznać szczegóły — odezwał się wreszcie drżącym, ochrypłym głosem, całkiem jakby nagły cios pozbawił go tchu w piersiach.
— Czy to ma znaczenie?
Mówiła cicho. Nie patrzyła na niego.
— Ma. Oczywiście, że ma. Jak długo trwał ten… — przerwał — ten romans?
Chryste, nigdy się nie spodziewał, że użyje tego słowa w podobnym kontekście.
Jej dolna warga znowu zaczęła drżeć. Cathy postąpiła krok ku niemu, jak gdyby zamierzała usiąść obok niego na kanapie, zawahała się jednak, gdy ujrzała wyraz jego twarzy.
Przesunęła się powoli w stronę krzesła i usiadła na nim ciężkim ruchem, całkiem jakby króciutki spacerek do salonu był najdłuższą podróżą w jej życiu. Ułożyła z uwagą ręce na kolanach i wbiła w nie wzrok.
— To nie był romans — odparła cicho.
— A jak, do licha, byś to nazwała? — zapytał Peter.
Słowa były gniewne, ale nie ich ton. Ten był wyczerpany, pozbawiony życia.
— To był… to nie był związek — powiedziała. — Nie prawdziwy. To po prostu się wydarzyło.
— W jaki sposób?
— W piątek wieczorem, po pracy. Tym razem się nie zjawiłeś. Hans poprosił, żebym go podwiozła do metra. Wróciliśmy razem na firmowy parking i wsiedliśmy do mojego samochodu. Wszyscy już odjechali. Było całkiem ciemno.
Peter potrząsnął głową.
— W samochodzie? — zapytał. Odczekał dłuższą chwilę, po czym dodał cicho: — Ty… — następny wyraz nadszedł powoli, nie wzywany. Gdy wyrwał się z jego warg, towarzyszyło mu lekkie wzruszenie ramion, całkiem jakby żadne inne określenie nie mogło być odpowiednie — …dziwko.
Twarz miała obrzmiałą, a oczy czerwone, lecz nie płakała. Poruszyła lekko głową do tyłu i do przodu, jak gdyby chciała odrzucić to słowo, słowo, którym nikt dotąd jej nie określił, po czym wzruszyła ramionami. Być może zaakceptowała ów termin.
— Co się wydarzyło? — zapytał Peter. — Co dokładnie zrobiliście?
— Uprawialiśmy seks. To wszystko.
— Jaki seks?
— Normalny. Po prostu ściągnął portki i uniósł mi spódnicę. Wcale… wcale mnie nie dotknął.
— Ale i tak byłaś wilgotna?
Zjeżyła się.
— Za… za dużo wypiłam.
Peter skinął głową.
— Nigdy przedtem nie piłaś. Dopóki nie zaczęłaś z nimi pracować.
— Wiem o tym. Przestanę.
— I co jeszcze się wydarzyło?
— Nic.
— Pocałował cię?
— Przedtem, tak. Potem, nie.
— Powiedział ci, że cię kocha? — spytał pełen sarkazmu.
— Hans mówi to wszystkim.
— Ale czy powiedział to tobie?
— Tak… ale to były tylko słowa.
— A ty mu to powiedziałaś?
— Oczywiście, że nie.
— Czy… czy miałaś orgazm?
— Nie — odparła szeptem. Potem po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. — Zapytał… zapytał mnie o to. Jak gdyby ktoś mógł mieć orgazm po czymś takim. Tylko włożyć i wyjąć.
Zapytał mnie i powiedziałam „nie”. Roześmiał się. Roześmiał się i wciągnął spodnie.
— Kiedy to było?
— Pamiętasz ten piątek, kiedy przyszłam później i wzięłam prysznic?
— Nie. Zaczekaj… pamiętam. Nigdy wieczorem nie brałaś prysznica. Ale to było przed kilkoma miesiącami…
— W lutym — powiedziała Cathy.
Peter skinął głową. Z jakiegoś powodu fakt, że wydarzyło się to tak dawno, czynił całą sprawę łatwiejszą do zniesienia.
— Sześć miesięcy temu — stwierdził.
— Tak — odparła. Potem padły słowa przypominające trzy kule przebijające mu serce: — Po raz pierwszy.
W jego mózgu kłębiły się głupie pytania. „Chcesz powiedzieć, że były inne razy?”
Tak, Peter, to właśnie chciałam powiedzieć.
— Ile razy?
— Jeszcze dwa.
— Czyli w sumie trzy.
— Tak.
— Ale słowo „romans” nie jest właściwym określeniem — stwierdził znowu z odcieniem sarkazmu.
Cathy milczała.
— Jezu Chryste — powiedział cicho Peter.
— To nie był romans.
Peter skinął głową. Wiedział, jakiego rodzaju osobą jest Hans. Oczywiście nie był to romans. Oczywiście nie było w tym miłości.