– Ja też mam przesłuchiwać?
Eye wyłączyła maszynę i rozłożyła ręce.
– To dobra okazja, żeby zacząć. Spotkamy się tu o ósmej trzydzieści. Albo nie, wpadnij do mojego biura w domu o ósmej, będziemy miały więcej czasu. – Rzuciła okiem na videokom, który nagle się rozdźwięczał; przez chwilę miała ochotę go zignorować, ale dała za wygraną.
– Dallas.
– Hej! – Na ekranie rozbłysła twarz Mavis. – Miałam nadzieję, że cię jeszcze zdążę złapać, zanim wyjdziesz. Co słychać?
– Wszystko w porządku. Właśnie wychodzę. Co się dzieje?
– Dobrze wymierzyłam czas. Świetnie. Mega precyzyjnie. Słuchaj, jestem u Jessa w studiu i robimy sesję. Jest Leonardo i szykuje się impreza. Wpadniesz?
– Słuchaj, Mavis, spędziłam w pracy cały dzień i chcę tylko…
– Daj spokój. – W jej tonie był entuzjazm i nutka rozdrażnienia.
– Zamówimy żarcie, a Jess ma tu najlepszy browar w Nowym Jorku. Powali cię po paru minutach. Jess mówi, że jak uda nam się dzisiaj zrobić coś porządnego, może będziemy mogli to wydać. Naprawdę chce, żebyś tu była. Wiesz, wsparcie moralne, te rzeczy. Nie możesz wpaść nawet na chwileczkę?
– Chyba mogę. – Niech to szlag, zero charakteru, pomyślała.
– Dam tylko znać Roarke”owi, że będę później. Ale nie zostanę długo.
– Już powiedziałam Roarke”owi.
Słucham?
– Przed chwilą do niego dzwoniłam. Wiesz co, Dallas, nigdy nie byłam w tym jego super biurze. Jakby urzędował w ONZ albo co. I ci wszyscy goście – w końcu mnie połączyli z tym sanktuarium, bo im powiedziałam, że jestem twoim starym kumplem. Udało mi się więc nim porozmawiać. No i – trajkotała dalej Mavis, ignorując ciężkie westchnienie Eye – powiedziałam mu o imprezie, a on obiecał, że wpadnie, jak tylko skończy się zebranie, spotkanie, czy co tam miał jeszcze w planach.
– W takim razie wszystko już załatwione. – Oczyma wyobraźni Eye zobaczyła kąpiel z jacuzzi, kieliszek wina i gruby stek, który dochodzi na dymiącym grillu.
– W najdrobniejszych szczegółach. Hej, to ty, Peabody? Na ciebie też czekamy. Będzie niezła impreza. To do zobaczenia niebawem.
– Mayis. – Eve przypomniała sobie w ostatniej chwili, nim przyjaciółka zdążyła się rozłączyć. – Gdzie ty, do cholery, jesteś?
– Och, nie powiedziałam ci? Studio jest przy Ósmej Alei D, parter. Po prostu walcie do drzwi. Ktoś wam otworzy. Muszę lecieć – krzyknęła, gdy usłyszały huk, w którym z trudem można było rozpoznać muzykę. – Już stroją. Na razie!
Eye głęboko odetchnęła, odgarnęła z oczu włosy i spojrzała przez ramię, na współpracownicę.
– I co, Peabody? Masz ochotę iść na sesję nagraniową, ogłuchnąć, objeść się tanim jedzeniem i upić podłym piwskiem?
Peabody nie wahała się ani przez chwilę.
– Tak jest, poruczniku.
Długo waliły w szare, stalowe drzwi, spoza których dochodziły dźwięki, jakby z drugiej strony atakował je taranem spory oddział. Padający rano deszcz zmienił się w gęstą parę, w której unosił się przykry zapach oleju i wyziewów z recyklerów, rzadko naprawianych konserwowanych w tej części miasta.
Zrezygnowana Eye przyglądała się dwóm ćpunom, którzy właśnie dokonywali transakcji w skąpym świetle latarni. Żaden z nich nawet nie mrugnął na widok munduru Peabody. Eye straciła zimną krew dopiero wtedy, gdy jeden z narkomanów zaaplikował sobie działkę prochów w odległości mniejszej niż pięć stóp od nich.
– Cholera, tego już za wiele. Jest twój.
Peabody ruszyła w jego stronę. Ćpun spostrzegł ją, zaklął i połykając papierek, w który zapakowany był narkotyk, rzucił się do ucieczki. Zaraz jednak pośliznął się na mokrej jezdni i wyrżnął twarzą w słup latarni. Zanim Peabody zdążyła do niego dobiec, leżał na plecach, obficie krwawiąc z nosa.
– Nieprzytomny – zawołała do Eye.
– Idiota. Wezwij pomoc. Niech jakiś radiowóz zabierze go do pudła. Chcesz go sama aresztować?
Peabody namyślała się przez chwilę, po czym pokręciła głową.
– Nie warto. Niech ta nagonka z radiowozu zapisze go na swoje konto. – Wyciągnęła nadajnik i wracając do Eye, podała lokalizację.
– Dealer jest po drugiej stronie ulicy – ciągnęła. – Ma rolki pneumatyczne, ale mogę spróbować go dogonić.
– Jakiś brak entuzjazmu? – Eye spojrzała na nią podejrzliwie, rzuciła okiem na dealera chyboczącego się niezgrabnie na dymiących rolkach. – Hej, dupku – zawołała. – Widzisz tego gliniarza? – Wskazała kciukiem Peabody. – Zabieraj się stąd ze swoim towarem albo każę jej nastawić spluwę na trójkę i będę się przyglądać, jak obszczywasz sobie gacie ze strachu.
– Pizda! – odkrzyknął i uciekł z piskiem rolek.
– Masz szczególne metody w kontaktach środowiskowych, Dallas.
– Tak, to wrodzona zdolność. Eye odwróciła się, żeby ponowić walenie do drzwi, gdy zobaczyła przed sobą kobietę o potężnym ciele. Miała chyba z sześć stóp pięć cali wzrostu i bary szerokie jak autostrada. Skórzana kamizelka odsłaniała muskularne ramiona pokryte tatuażami. Pod spodem kobieta miała jednoczęściowy trykot, który przylegał do niej jak druga skóra i miał barwę kilkudniowego siniaka. W nosie dyndał jej miedziany kolczyk, a jej ciemne, krótkie włosy były ułożone w drobne loczki.
– Pierdoleni dealerzy – powiedziała głosem, który zadudnił jak armatni wystrzał. – Zasyfiają całą okolicę. Ty jesteś tym gliniarzem Mavis?
– Zgadza się i przyprowadziłam swojego gliniarza.
Kobieta zmierzyła Peabody od stóp do głów bladoniebieskimi oczyma.
– Niezła. Mavis mówi, że jesteś w porządku. Jestem Duża Mary.
Eye przekrzywiła głowę.
– Rzeczywiście.
Minęło chyba z dziesięć sekund, zanim księżycowa twarz Dużej Mary zmarszczyła się w krzywym uśmiechu.
– Wchodźcie. Jess właśnie się rozgrzewa. – Na powitanie Mary złapała Eve za ramię i wciągnęła ją do niewielkiego holu. Chodź, gliniarzu Dallas.
– Jestem Peabody. – Starając się pozostać poza zasięgiem mocarnych ramion Dużej Mary, Peabody wśliznęła się do środka.
– Peabody. Tak, niewiele jesteś większa od ziarnka grochu „.
Rycząc ze śmiechu, ubawiona własnym żartem, Duża Mary powlokła Eye do miękko wyściełanej windy i zaczekała, aż zamkną się drzwi. Tkwiły w niej niczym w kokonie, ściśnięte jak ryby puszce. Winda uniosła się piętro wyżej.
– Jess mówił, żeby zabrać was na górę do realizatorki. Masz pieniądze?
Trudno było zachować choć odrobinę godności z nosem wciśniętym pachę Mary.
– Po co?
– Przywiozą nam jedzenie. Robimy zrzutkę na żarcie.
– Nie ma sprawy. Jest już Roarke?
– Nie widziałam. Mavis powiedziała, że nie musisz za nim tęsknić, całkiem dobrze się miewa.
Wreszcie drzwi windy otworzyły się i Eve z ulgą uwolniła oddech, który cały czas wstrzymywała. Gdy tylko nabrała w płuca powietrza, jej uszy zaatakował potworny hałas: przeraźliwemu głosowi Mavis towarzyszył ogłuszający akompaniament.
– Jest w formie dziewczyna.
Tylko głębokie przywiązanie do Mavis powstrzymało Eve przed uskoczeniem z powrotem w głąb dźwiękoszczelnej kabiny.
– Najwidoczniej.
– Przyniosę wam coś do picia. Jess przytargał browar.
Mary oddaliła się kołyszącym krokiem, zostawiając Eve i Peabody oszklonej kabinie realizatora dźwięku, wznoszącej się półkolem studiem, w którym Mavis wydzierała się do utraty tchu. Eye z uśmiechem przysunęła się do szyby, by mieć lepszy widok.
Mavis związała włosy w kucyk, który przypominał purpurowy płomień. Miała na sobie nieco zmodyfikowane ogrodniczki, których skórzane paski ledwie przysłaniały jej obnażone piersi. Stroju dopełniał kusy, mieniący się wszystkimi barwami tęczy kawałek materiału, zaczynający się pod biustem i sięgający nieco poniżej pasa. Mavis miała na nogach najmodniejsze ostatnio buty, w których stopy były praktycznie bose, balansując na czterocalowych szczudłach, którymi przytupywała do rytmu.