Peabody siorbnęła gorącą kawę.
– O Boże, prawdziwa. – Zdumiona zamrugała oczami, niemal z czcią ujmując w dłonie kubek. – Prawdziwa kawa.
– Tak, dogadzam sobie. Ale naprawdę nie mogę przełknąć tych pomyj, które nam dają w centrali. – Eve uniosła wzrok, spostrzegła oszołomioną minę Peabody i uśmiechnęła się. Wcale nie tak dawno temu sama podobnie zareagowała na kawę podaną przez Roarke”a.
– Doskonała, prawda?
– Nigdy nie piłam prawdziwej kawy. – Jakby piła płynne złoto, jakby była wyschłą plantacją spragnioną deszczu, Peabody powoli opróżniła kubek. – Jest cudowna.
– Masz pół godziny na jeszcze jedną dawkę. Musimy opracować strategię na dziś.
– Mogę jeszcze? – Peabody zamknęła oczy i wciągała aromat kawy. – Jesteś bogiem, Dallas. Zadźwięczał videokom. Eye skrzywiła się i odebrała.
– Dallas – zaczęła, lecz po chwili twarz pojaśniała jej w uśmiechu.
– Feeney.
– Jak tam w małżeństwie, dziecko?
– Znośnie. Dosyć wcześnie się zerwałeś, detektywie od elektroniki.
– Urwanie głowy. W biurze szefa afera. Jakiś wesołek włamał się do głównego komputera i prawie rozpieprzył cały system.
– Dostali się do systemu? – Jej oczy zaokrągliły się ze zdziwienia. Była pewna, że nawet Feeney, znany ze swych magicznych zdolności, nie byłby w stanie złamać zabezpieczeń systemu Komendanta Policji.
– Na to wygląda. Cała sieć to jedno splątane gówno. Właśnie próbuję to rozplątać – rzeki wesoło. – Pomyślałem sobie, że zajrzę do ciebie i zobaczę, co słychać, bo nie dałaś znaku życia.
– Jak zwykle, robota mnie goni.
– Nie znasz innego tempa? Zdaje się, że prowadzisz sprawę Fitzhugha?
– Zgadza się. Masz coś dla mnie na ten temat?
– Nie. Założę się, że sam się ukatrupił, ale nikt tu za bardzo się tym nie przejął. Ten skurczybyk uwielbiał gnoić wszystkich gliniarzy w sądzie. Chociaż to śmieszne – drugie samobójstwo szychy w tym miesiącu.
– . Drugie? – Eye nastawiła uszu.
– Tak. A, rzeczywiście, przecież cię nie było, bo robiłaś maślane oczy do mężusia. – Poruszył znacząco krzaczastymi, rudymi brwiami.
– Senator z Waszyngtonu, kilka tygodni temu. Wyskoczył z okna na Kapitolu. Politycy i adwokaci. I tak mają świra.
– Może masz rację. Słuchaj, podrzuć mi dane najbliższej okazji. Prześlij do mnie do biura.
– Co, chcesz zbierać wycinki do albumu?
– Interesuje mnie ta sprawa. – Poczuła skurcz w żołądku.- Odwdzięczę się, gdy się spotkamy w stołówce.
– Nie ma sprawy. Jak tylko uda mi się rozsupłać system, pchnę ci te dane. Odezwij się czasem – powiedział i wyłączył się.
Peabody dalej z nabożeństwem sączyła kawę.
– Sądzisz, że może być jakiś związek między Fitzhughem i tym senatorem, co wyskoczył z okna?
– Adwokaci i politycy – powiedziała do siebie Eye. – I inżynierowie autotronicy.
– Słucham?
Eye potrząsnęła głową.
– Nie wiem. Koniec – poleciła komputerowi, po czym zarzuciła torbę na ramię. – Chodźmy.
Peabody z trudem powstrzymała się, by się na nią nie obrazić o to, że nie może wypić jeszcze jednego kubka.
– Dwa samobójstwa w dwóch różnych miastach w ciągu miesiąca to nic dziwnego- zaczęła, przyspieszając kroku, żeby nadążyć za Eye.
– Trzy. Kiedy byliśmy z Roarkiem na Olimpie, powiesił się tam jeden dzieciak, Drew Mathias. Chcę, żebyś sprawdziła, czy istnieje jakiś związek między nimi trzema. Ludzie, miejsca, zwyczaje, wykształcenie, hobby – cokolwiek. – Prawie biegiem ruszyła schodami w dół.
– Nie wiem, jak nazywał się ten polityk. Nie zwróciłam uwagi na raporty z samobójstwa w Waszyngtonie. – Skwapliwie wyciągnęła ręczny komputer i zaczęła szukać danych.
– Mathias miał niewiele ponad dwadzieścia lat, pracował u Roarke”a jako inżynier autotronik. Cholera. – Miała złe przeczucie, że jeszcze raz będzie musiała wciągnąć męża do prowadzonej przez siebie sprawy. – Gdybyś gdzieś utknęła, poproś Feeneya. Umie zdobyć każde dane szybciej niż każda z nas, nawet gdyby był zakuty w kajdanki i pijany.
Eye otworzyła drzwi jednym szarpnięciem; ściągnęła gniewnie brwi, nie widząc swojego wozu na początku podjazdu.
– Przeklęty Summerset. Tyle razy mu mówiłam, żeby zostawiał samochód tam, gdzie go zaparkuję.
– Chyba tak zrobił. – Peabody nasunęła na oczy osłony przeciwsłoneczne i wskazała coś palcem. – Zostawił go na środku podjazdu.
– Ach, tak. – Eye chrząknęła. Samochód istotnie stał tam, gdzie go wczoraj wieczorem zostawiła, a lekki wiatr poranka rozwiewał parę porwanych części garderoby. – O nic nie pytaj – rzuciła krótko, idąc podjazdem w stronę wozu.
– Nie miałam zamiaru. – Głos Peabody był słodki jak miód.
– Domysły są ciekawsze.
– Zamknij się, Peabody.
– Tak jest, poruczniku. – Peabody z niemądrym uśmieszkiem wgramoliła się do samochodu i stłumiła śmiech, gdy Eye zawróciła wóz i ruszyła w stronę bramy posiadłości.
Arthur Foxx pocił się. Bardzo nieznacznie – miał ledwie cień wilgoci nad górną wargą – mimo to Eye poczuła satysfakcję. Nie była zdziwiona, że reprezentował go jeden ze współpracowników Fitzhugha, młody zapaleniec w drogim garniturze, którego wąskie, klapy były ozdobione modnymi ostatnio medalionami.
– To zrozumiałe, że mój klient jest zdenerwowany. – Adwokat nadał swojej twarzy posępny wyraz. – Uroczystości pogrzebowe pana Fitzhugha odbędą się dzisiaj o pierwszej po południu. Wybrała pani niefortunną porę na tę rozmowę.
– To śmierć wybrała, panie Ridgeway, a ona mało liczy się z naszym zdaniem. Wywiad z Arthurem Foxxem, sprawa Fitzhugha numer trzy zero zero dziewięć – ASD, przeprowadzany przez porucznik Eye Dallas. Dwudziesty czwarty sierpnia dwa tysiące pięćdziesiątego ósmego roku, godzina dziewiąta trzydzieści sześć. Może się pan przedstawić?
– Arthur Foxx.
– Panie Foxx, wie pan, że cała rozmowa jest nagrywana.
– Wiem.
– Skorzystał pan z prawa do reprezentanta i zna pan swoje dodatkowe prawa i obowiązki?
– Zgadza się.
– Panie Foxx, w poprzednim zeznaniu opisał pan wszystko, co pan robił tamtej nocy, gdy zmarł pan Fitzhugh. Życzy pan sobie obejrzeć nagranie tamtej wypowiedzi?
– To nie jest konieczne. Już powiedziałem, co się zdarzyło Nie wiem, co jeszcze spodziewa się pani usłyszeć.
– Na początek proszę powiedzieć, gdzie pan był między dwudziestą drugą trzydzieści a dwudziestą trzecią feralnego wieczoru.
– Już pani mówiłem. Zjedliśmy kolację. Obejrzeliśmy komedię położyliśmy się spać. Leżąc w łóżku, oglądaliśmy ostatnie wiadomości.
– Był pan w domu przez cały wieczór?
– Tak właśnie powiedziałem.
– Zgadza się, panie Foxx, istotnie tak pan powiedział. Ale pan tego nie zrobił.
– Pani porucznik, mój klient przyszedł tu z własnej woli. Nie ma żad…
– Proszę sobie darować – przerwała. – Wyszedł pan z budynku mniej więcej o dziesiątej trzydzieści wieczorem i wrócił pan trzydzieści minut później. Dokąd pan poszedł?
– Ja… – Foxx bawił się srebrną nitką krawata. – Wyszedłem na kilka minut. Widocznie zapomniałem.
– Rzeczywiście, zapomniał pan.
– Byłem roztrzęsiony. Mój umysł nie pracował najlepiej. – Jego krawat wydawał cichy szelest, gdy Foxx okręcał nim palce. – Nie pamiętałem wszystkich szczegółów, na przykład takich jak przechadzka.
– Ale teraz pan sobie przypomniał? Dokąd pan wtedy poszedł?