– Z przyjemnością jeszcze przy okazji je rozwinę. – Reeanna ścisnęła serdecznie na pożegnanie jej dłoń. – Pozdrów Roarke” a.
– Dzięki. – Eye nieznacznie odsunęła się, kiedy Mira wstała, żeby cmoknąć ją w policzek. – Będziemy w kontakcie.
– Mam nadzieję, że me tylko wtedy, gdy zechcesz dyskutować o jakimś szczególnym przypadku w twojej pracy. Pozdrów Mavis, kiedy ją zobaczysz.
– Jasne. – Eye zarzuciła na ramię torbę i skierowała się do wyjścia. Na chwilę przystanęła obok mattre d”hótel i prychnęła z pogardą.
– Fascynująca kobieta. – Reeanna jednym ruchem języka oblizała łyżeczkę. – Opanowana, odrobinę wzburzona wewnętrznie, skoncentrowana, nieprzyzwyczajona i dziwnie skrępowana okazywaniem sympatii. – Roześmiała się, gdy Mira uniosła brwi. – Przepraszam, pułapka zawodowa. William złości się o to na mnie. Nie miałam zamiaru pani obrazić.
– Wszystko w porządku. – Mira ułożyła wargi w uśmiech i spojrzała na nią ze zrozumieniem. – Mnie też często się to zdarza. Poza tym zgadzam się, Eve to rzeczywiście fascynująca kobieta. Sama do wszystkiego doszła, co, jak się obawiam, może podważyć pani teorię genetyczną.
– Naprawdę? – Reeanna zaintrygowana nachyliła się nad stolikiem.
– Dobrze ją pani zna?
– Bardzo dobrze. Eve to… opanowana osoba.
– Lubi ją pani – zauważyła Reeanna, kiwając przy tym głową.- Mam nadzieję, iż nie zrozumie mnie pani źle, jeśli powiem, że nie tego się spodziewałam, kiedy Roarke powiedział mi, że się żeni. W ogóle sam fakt, że zamierzał się żenić był dla mnie niespodzianką, ale jego wybrankę wyobrażałam sobie jako wymuskaną i przemądrzałą kobietę. Detektyw od zabójstw, który nosi broń z taką swobodą, jak inne kobiety naszyjnik po babci, nie pasował do mojej koncepcji wyboru Roarke”a. Mimo to pasują do siebie. Można nawet powiedzieć
– dodała z uśmiechem – że są sobie przeznaczeni.
– Tu akurat mogę się zgodzić.
– A teraz proszę mi powiedzieć, co pani sądzi o hodowaniu DNA?
– Cóż… – Mira z zadowoleniem rozsiadła się wygodniej, szykując się do rozmowy o pracy, o której lubiła mówić o każdej porze.
Przy swoim biurku Eve przerzucała informacje, jakie udało jej się zebrać na temat Fitzhugha, Mathiasa i Pearly”ego. Nie mogła znaleźć żadnego wspólnego śladu, nic. Jedyną ich wspólną cechą był chyba tylko fakt, że nigdy wcześniej nie przejawiali żadnych skłonności samobójczych.
– Prawdopodobieństwo, że te sprawy mają ze sobą jakiś związek? – rzuciła komputerowi.
Obliczanie. Prawdopodobieństwo: pięć i dwie dziesiąte procent.
– Czyli niewiele. – Eye odruchowo wstrzymała oddech, gdy jej małym oknem wstrząsnął huk przelatującego nieopodal airbusa.
Prawdopodobieństwo zabójstwa Fitzhugha, w świetle obecnych danych.
Według obecnych danych, prawdopodobieństwo zabójstwa wynosi osiem koma trzy procent.
– Daj sobie spokój, Dallas – powiedziała do siebie. – Rzuć to w diabły.
Odsunęła krzesło i spojrzała na zatłoczone niebo za oknem biura. Predestynacja. Los. Piętno genetyczne. Gdyby uwierzyła w to wszystko, jaki sens miałaby jej praca – i całe jej życie? Jeżeli nie ma wyboru i nic nie można zmienić, to po co walczyć o czyjeś życie albo wyjaśniać okoliczności śmierci, kiedy przegra się walkę?
Jeżeli wszystko jest zakodowane fizjologicznie, zatem musiała się po prostu kierować tym zapisem, jadąc do Nowego Jorku i zmagając się z przeciwnościami losu, żeby zostać w życiu kimś. I pewnie to jakaś plama na kodzie okryła cieniem wczesne lata jej życia, które fragmentami wracały do niej nawet dziś.
Czyżby kod mógł zaskoczyć nagle i uczynić z niej odbicie tego potwora, którym był jej ojciec?
Nie wiedziała nic o swoich krewnych. Matka była białą plamą w jej pamięci. Jeśli miała jakieś rodzeństwo, ciotki, wujów, dziadków to wszystkie związane z nimi wspomnienia przepadły. Nie miała nikogo, na kim by mogła oprzeć swój genetyczny kod – poza tamtym człowiekiem, który bił ją i gwałcił przez całe dzieciństwo, dopóki przerażona i pełna bólu nie odparowała ciosu.
I zabiła go.
W wieku ośmiu lat miała krew na rękach. Czy właśnie dlatego została gliną? Może bezustannie próbowała zmyć z siebie tę krew, używając praw i reguł, które wielu wciąż nazywało sprawiedliwością?
– Dallas? Poruczniku? – Peabody położyła jej dłoń na ramieniu odskoczyła, gdy Eve raptownie drgnęła. – Przepraszam. Wszystko w porządku?
– Nie. – Eve zasłoniła oczy. Dyskusja nad deserem poruszyła ją bardziej niż przypuszczała. – Głowa mnie boli.
– Mam trochę służbowych środków przeciwbólowych.
– Nie. – Eve bała się leków, nawet przydzielanych oficjalnie, w małych dawkach. – Minie. Wyczerpały mi się pomysły w sprawie Fitzhugha. Feeney dał mi wszystkie dostępne dane o tamtym dzieciaku z Olimpu, ale nie mogę znaleźć żadnych powiązań między nim,
Fitzhughem i senatorem. Nie mam nic poza tym gównem na Arthura i Leanore. Mogłabym zażądać wykrywacza kłamstw, ale nie dostanę pozwolenia. Sprawę trzeba będzie zamknąć najdalej za dwadzieścia cztery godziny.
– Ciągle uważasz, że te sprawy są powiązane?
– Chcę, żeby były powiązane, a to różnica. Chyba nie tego się spodziewałaś w pierwszej sprawie, którą razem prowadzimy, co?
– Funkcja twojej asystentki to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu trafiła. – Peabody zarumieniła się lekko. – Będę ci wdzięczna, nawet gdybyśmy utknęły w umorzonych sprawach na najbliższe pół roku. Zawsze mnie czegoś nauczysz.
Eye oparła się na krześle.
– Nietrudno cię zadowolić, Peabody.
Peabody spojrzała jej w oczy.
– To nie tak. Kiedy nie dostaję tego, co najlepsze, staję się nieznośna.
Eye roześmiała się, odgarniając włosy z czoła.
– Czy ty się czasem nie podlizujesz?
– Nie. Gdybym się podlizywała, rzucałabym jakieś osobiste uwagi, na przykład takie, że małżeństwo bardzo ci służy, poruczniku. Nigdy nie wyglądałaś lepiej. – Peabody uśmiechnęła się, gdy Eye parsknęła pogardliwie. – Wtedy bym się podlizywała.
– Przyjęłam do wiadomości. – Eye zastanowiła się przez chwilę, po czym spojrzała na nią z ukosa. – Nie mówiłaś mi czasem, że twoja rodzina jest z Wolnego Wieku?
Peabody nie odwróciła oczu, ale uczyniła taki gest, jakby chciała to zrobić.
– Tak jest.
– Rzadko się zdarza, żeby z takiej rodziny pochodził gliniarz. Artyści, rolnicy, czasem jakiś naukowiec i mnóstwo rzemieślników.
– Nie podobało mi się tkanie mat.
– A potrafisz to robić?
– Jeśli ktoś trzyma mnie na muszce.
– Jak to się więc stało? Rodzina cię wkurzyła i postanowiłaś z nimi zerwać, żeby poświęcić się zajęciom bardzo dalekim od pacyfizmu?
– Ależ nie. – Zdumiona tym gradem pytań, Peabody wzruszyła ramionami. – Moja rodzina jest świetna. Cały czas mam z nimi kontakt. Nie potrafią zrozumieć, co robię i co chcę robić, ale nigdy nie próbowali mi tego uniemożliwiać. Po prostu chciałam iść do policji, tak jak mój brat chciał zostać stolarzem, a moja siostra farmerem. Jednym z dogmatów Wolnego Wieku jest autoekspresja.
– Ale nie pasujesz do kodu genetycznego – mruknęła Eye, bębniąc palcami w biurko. – Nie pasujesz. Dziedziczność, środowisko, typ genów – wszystko powinno mieć na ciebie wpływ.
– Źli ludzie chcieli, żeby tak było – odparła poważnie. – Ale trafiłam tutaj, żeby pilnować bezpieczeństwa w naszym mieście.
– Jeżeli masz nieprzepartą ochotę tkać maty…
– Dowiesz się pierwsza, kiedy zechcę do tego wrócić.
Komputer Eye dwukrotnie zadźwięczał sygnalizując, że pojawiły się nowe dane.
– Dodatkowy raport z autopsji tego dzieciaka. – Eve dała Peabody znak, żeby podeszła bliżej. – Wymień wszystkie nieprawidłowości w mózgu – poleciła.
Mikroskopijna nieprawidłowość, prawa półkula mózgowa, przedni płat, lewy wycinek. Nie wyjaśniona. Dalsze badania i testy w toku.
– No, no, chyba wreszcie coś mamy. Obraz przedniego płata mózgu i nieprawidłowości. – Na ekranie pojawił się przekrój mózgu.
– Jest. – Eye stuknęła palcem w monitor, czując skurcz podniecenia w żołądku. – Ten maleńki cień, jak ślad po ukłuciu igłą, widzisz?
– Ledwo, ledwo. Peabody zbliżyła twarz, prawie przyciskając się policzkiem do Eve. – Wygląda jak plama na monitorze.
– Nie, to ślad w mózgu. Powiększenie wycinka sześć, dwadzieścia procent.
Obraz poruszył się i ekran wypełnił fragment z drobnym cieniem na powierzchni.
– Bardziej wygląda na oparzenie niż dziurę – powiedziała na wpół do siebie Eye. – Prawie tego nie widać, ale jaki wielki i niszczący wpływ mogło to mieć na zachowanie, osobowość, zdolność podejmowania decyzji?
– Uczyłam się patofizjologii na Akademii, ale wszystko wyleciało mi z głowy. – Peabody wzruszyła ramionami. – Byłam lepsza z psychologii, nawet z taktyki. To nie na mój rozum.
– Na mój też nie – przyznała Eve. – Ale to jest pewien związek- pierwsza rzecz, która ich łączy. Komputer, przekrój nieprawidłowości mózgu, sprawa Fitzhugha, numer jeden dwa osiem siedem jeden. Podziel ekran z obecnym obrazem.
Ekran zaczął drgać i po chwili okrył się migotliwą szarością. Eve zaklęła, walnęła monitor na odlew, lecz zobaczyła tylko zamazany kształt na środku ekranu.
– Skurwiel. Co za skurwiel. To cholerne tanie gówno. Ciekawe, że udaje nam się szczęśliwie zamykać sprawy przechodzenia jezdni w nieprzepisowym miejscu. Wyślij wszystkie dane na dysk, gnoju.
– Można go oddać tym z Konserwacji – zaproponowała Peabody, lecz w odpowiedzi Eye warknęła tylko:
– Trzeba to było zrobić, gdy wyjeżdżałam. Ci gówniarze z Konserwacji siedzą na tyłku i palcem nie kiwną. Zamierzam się tym zająć na jednym z komputerów Roarke”a. – Przytupując niecierpliwie, gdy maszyna ze świstem ładowała dane na dysk, Eve pochwyciła podejrzliwe spojrzenie Peabody. – Jakiś problem?
– Nie, poruczniku. – Peabody ugryzła się w język i postanowiła nie wspominać liczby kodów, jakie Eve będzie musiała złamać.
– Żadnego problemu.
– Dobra. Tymczasem zajmij się papierkową robotą. Chcę mieć wyniki oględzin mózgu senatora.
Zadowolony uśmiech Peabody nieco przybladł.
– Mam to wycisnąć od tych z Waszyngtonu?
– Nic ci nie będzie. – Eve wyciągnęła dysk i wepchnęła go do kieszeni. – Dzwoń do mnie, kiedy tylko to będziesz miała. Natychmiast.
– Tak jest. Jeżeli rzeczywiście te sprawy coś łączy, będziemy potrzebować analizy eksperta.
– Tak. – Eve pomyślała o Reeannie. – Być może znalazłam odpowiednią osobę. Ruszaj się, Peabody.
– Ruszam się, poruczniku.