Eye wyjęła służbową broń z kabury, po czym z widocznym żalem sięgnęła po zapasową, którą nosiła w cholewie buta. Na ironiczne spojrzenie Peabody, wzruszyła ramionami.
– Zaczęłam nosić zapasowego gnata po doświadczeniach z Casto. Gdybym go wtedy miała, lepiej by mi poszło.
– Tak. – Peabody wrzuciła do pojemnika swój standardowy obezwładniacz. – Szkoda, że go nie stuknęłaś.
Eye otworzyła usta ze zdumienia. Peabody nigdy nie wspominała o detektywie z wydziału narkotyków, który ją uwiódł i potem wykorzystywał, będąc równocześnie płatnym mordercą.
– Posłuchaj – powiedziała po chwili Eye. – Przykro mi, że tak się stało. Jeśli czasem masz ochotę sobie ulżyć…
– Nie mam zwyczaju. – Chrząknęła. – W każdym razie dzięki.
– Będzie wyciągał te swoje długie nogi w pudle aż do przyszłego stulecia.
Peabody skrzywiła się.
– Otóż to.
– Możecie wejść. Proszę przejść przez bramkę i podejść do transportera przy zielonej linii, który zabierze was do punktu kontroli na drugim poziomie.
– Jezu, można pomyśleć, że zamiast do jakiegoś gliniarza w cywilu, idziemy do samego prezydenta. – Eye weszła i drzwi natychmiast się za nimi zamknęły i zablokowały. Po chwili siedziały już na sztywnych, plastikowych siedzeniach wózka, który z cichym szumem ruszył, mijając bunkry i długi, skręcający w dół korytarz o stalowych ścianach. W końcu kazano im wysiąść w poczekalni pełnej ostrego, sztucznego światła i urządzeń do identyfikacji.
– Porucznik Dallas, posterunkowa Peabody. – Mężczyzna, który do nich podszedł, miał na sobie szary mundur Bezpieczeństwa Rządu z dystynkcjami kaprala. Jego blond włosy były ogolone niemal do gołej skóry, która przeświecała blado w nieprzyjemnym świetle. Chuda twarz odznaczała się taką samą bladością – była to cera człowieka, który rzadko wychodził na światło dzienne, spędzając większość czasu pod ziemią.
Szary mundur wybrzuszał się od grubych splotów jego mięśni.
– Proszę zostawić torby u mnie. Przez ten punkt kontrolny nie można przenosić żadnych urządzeń elektronicznych i rejestrujących. Jesteście tu nadzorowane i pozostaniecie, dopóki nie opuścicie tego budynku. Zrozumiano?
– Zrozumiano, kapralu. – Eye wręczyła mu torbę, potem podała torbę Peabody i wepchnęła do kieszeni pokwitowanie depozytu.
– Macie tu niezłe gniazdko.
– Jesteśmy z niego dumni. Tędy, poruczniku.
Po złożeniu ich toreb w schowku, który mógł wytrzymać ciężki nalot, zaprowadził je do windy, którą zaprogramował na Sekcję Trzecią, Poziom A. Drzwi zamknęły się cicho i kabina ruszyła bezszelestnie; miały wrażenie, że stoją w miejscu. Eye korciło, by spytać, ile podatnicy musieli zapłacić za te luksusy, ale uznała, że kapral nie byłby w stanie poją podobnej ironii.
Była tego niemal pewna, kiedy wysiedli na szerokim korytarzu, udekorowanym piankowymi krzesłami i drzewkami w doniczkach. Na podłodze leżał gruby dywan, na pewno zaopatrzony w czujniki ruchu. Długi pulpit, przy którym pracowało trzech urzędników, był wyposażony w zestaw komputerów, monitorów i systemów łączności. Muzyka, która sączyła się z głośników, była kojąca – niemal usypiająca.
Urzędnicy nie byli androidami, lecz wyglądali tak sztywno i nienaturalnie, byli tak klasycznie i staroświecko ubrani, że Eye pomyślała, iż lepiej by się prezentowali, gdyby byli cyborgami. Stanęła jej przed oczami Mavis, która byłaby przerażona takim brakiem stylu.
– Potwierdzenie linii papilarnych – poprosił kapral, więc posłusznie położyły dłonie na czytniku. – Dalej będzie was eskortowała sierżant Hobbs.
Szczupła sierżant wyszła do nich zza pulpitu, otworzyła kolejne masywne drzwi i poprowadziła je cichym korytarzem.
W ostatnim punkcie kontrolnym jeszcze raz sprawdzono, czy nie mają brom, po czym rozkodowano zamek drzwi prowadzących do gabinetu naczelnika.
Rozciągał się stąd widok na całe miasto. Jeden rzut oka na Dudleya wystarczył, żeby się przekonać, że uważa Waszyngton za swoje miasto. Jego biurko było rozległe jak jezioro, a jedna ze ścian błyskała monitoraimi, które kontrolowały różne punkty w budynku i wokół mego. Na drugiej ścianie wisiały zdjęcia i hologramy przedstawiające Dudleya w towarzystwie mężów stanu, monarchów, ambasadorów. Centrum łączności w gabinecie mogłoby rywalizować z systemem kontroli w NASA Dwa.
Ale sam naczelnik przyćmiewał wszystko.
Był potężny: miał chyba z sześć stóp i siedem cali wzrostu i ponad dwie i pół stopy w barach. Jego szeroka twarz o mocnych kościach policzkowych była brązowa i ogorzała, a zupełnie białe włosy krótko przycięte. Na dłoniach wielkich jak szynki z Virginii nosił dwe obrączki: jedna symbolizowała jego stopień wojskowy, druga była grubą, złotą obrączką ślubną.
Podniósł się zza biurka wyprostowany jak struna i zmierzył Eve spojrzeniem swych przenikliwych czarnych oczu. Na Peabody nie raczył nawet spojrzeć.
– Poruczniku, podobno bada pani okoliczności śmierci senatora Pearly”ego.
To w ramach uprzejmego powitania, pomyślała Eve, odpowiadając w ten sam sposób:
– Owszem, naczelniku Dudley. Chcę się dowiedzieć, czy śmierć senatora ma jakiś związek z inną sprawą, którą obecnie prowadzę. Będziemy wdzięczni, jeśli zechce nam pan pomóc.
– Moim zdaniem prawdopodobieństwo związku między tymi sprawami jest bliskie zeru. Mimo to, po przejrzeniu pani akt w departamencie nowojorskim, wyraziłem zgodę na udostępnienie pani informacji o senatorze.
– Nawet najmniejsze prawdopodobieństwo wymaga dokładnego zbadania, naczelniku.
– Zgadzam się i podziwiam pani skrupulatność.
– Mogę więc pana zapytać, czy znał pan senatora osobiście?
– Znałem i choć nie zgadzałem się z jego poglądami, uważałem, że ofiarnie służy sprawom publicznym i jest człowiekiem przestrzegającym zasad moralnych.
– Takim, który mógłby odebrać sobie życie?
Oczy Dudleya na moment rozbłysły.
– Nie, poruczniku. Sądzę, że me. Dlatego właśnie pani tu jest. Senator zostawił rodzinę. W sprawach rodziny między senatorem i mną panowała całkowita zgodność. Dlatego moim zdaniem samobójstwo zdecydowanie do niego nie pasuje.
Dudley dotknął jakiegoś guzika na swoim biurku i wskazał głową ścianę z monitorami.
– Ekran numer jeden, akta osobowe; ekran numer dwa, raporty finansowe; na ekranie trzy znajdzie pani akta polityczne. Na przejrzenie danych ma pani godzinę. Biuro będzie cały czas pod obserwacją. Kiedy upłynie godzina, proszę dać znać sierżant Hobbs.
Eye wyraziła swą opinię o Dudleyu cichym chrząknięciem.
– Ułatwia nam. Jeżeli nawet nie przepadał za Pearlym, to na pewno go szanował. Dobra, Peabody, do roboty.
Obrzuciła krótkim spojrzeniem ekrany, tak samo jak wcześniej zlustrowała cały gabinet. Była prawie pewna, że zlokalizowała wszystkie kamery i pluskwy. Ryzykując zatrzymanie, odwróciła się i stanęła tak, aby częściowo zasłoniła ją Peabody.
Zza koszuli wyciągnęła brylant od Roarke”a i zaczęła się nim bawić od niechcenia, przesuwając go po łańcuszku; drugą ręką wysunęła rekorder i przytrzymując go tuż przy szyi, skierowała w stronę ekranów.
– Czysty – powiedziała głośno. – W ogóle nie notowany. Rodzice żyją, nadal mieszkają w Carmel. Ojciec służył w armii w stopniu pułkownika, brał udział w Wojnach Miejskich. Matka, nauczycielka matematyki, potem zwolniła się, by zająć się dzieckiem. To porządne i solidne wychowanie.