– Przepraszam. Przyszedłem od razu do pana. Nie wiedziałem… nie wiedziałem, co robić. – Zakrył twarz dłonią gestem przerażonego dziecka z horroru. Nabrał w płuca powietrza i powiedział szybko:
– To Drew, Drew Mathias, ten, który ze mną mieszka. Nie żyje.
Wypuścił ze świstem powietrze, po czym znów wykonał głęboki wdech. Upił jeszcze jeden łyk i zakrztusił się.
Oczy Roarke”a zmatowiały. Przypomniał sobie Mathiasa: młody, pełen zapału, piegowaty rudzielec, świetny elektronik, specjalista od autotroniki.
– Gdzie? Jak to się stało?
– Pomyślałem, że powinien pan wiedzieć pierwszy. – Ziemiste policzki Cartera pałały teraz ognistym rumieńcem. – Od razu przyszedłem powiedzieć panu… i pana żonie. Pana żona jest z policji i może mogłaby coś zrobić.
– Carter, uważasz, że to sprawa dla policji? – Eve wyjęła kieliszek z jego drżącej dłoni. – Dlaczego?
– On chyba… sam się zabił, pani porucznik. Wisiał tam, po prostu zwisał z sufitu w pokoju. A jego twarz… 0, Boże!
Carter ukrył twarz w dłoniach, a Eye odwróciła się do Roarke”a.
– Kto tu odpowiada za takie wypadki?
– Mamy standardową ochronę, w większości zautomatyzowaną.
– Skłonił przed nią głowę. – Ty przejmujesz dowodzenie, pani porucznik.
– W porządku, spróbuj mi zorganizować komplet narzędzi. Potrzebny mi będzie rekorder – audio i video, kilka par ochraniaczy na ręce i nogi, woreczki na dowody rzeczowe, pęseta, pędzelki…
Syknęła, przeczesując ręką włosy. Przecież Roarke nie mógł mieć tu przyrządów, dzięki którym mogłaby ustalić temperaturę ciała i określić czas śmierci. Nie było co marzyć o skanerze i zestawie polowym, jaki zawsze zabierała ze sobą na miejsce zbrodni.
Cóż, będą musieli jakoś sobie poradzić bez tego.
– Jest tu lekarz, prawda? Wystąpi w roli lekarza sądowego. Pójdę się ubrać.
Większość techników mieszkała w wykończonych skrzydłach hotelu. Carter i Mathias najwyraźniej przypadli sobie do gustu, ponieważ w czasie swojego pobytu i pracy w bazie zajmowali wspólnie dwupokojowy apartament. Kiedy w trójkę zjeżdżali windą na dziesiąte piętro, Eye wręczyła Roarke”owi mały ręczny rekorder.
– Umiesz to obsługiwać?
Uniósł brew. Takie drobiazgi produkowała jedna z należących do niego firm.
– Chyba sobie poradzę.
– Świetnie. – Posłała mu słaby uśmiech. – Będziesz należał do ekipy śledczej. Jak tam, Carter? Trzymasz się?
– Tak – odparł, lecz z windy wyszedł dość chwiejnym krokiem, jak pijany, któremu kazano iść prosto. Dwa razy musiał wycierać o spodnie spocone dłonie, by zadziałał czytnik linii papilarnych. Kiedy drzwi się rozsunęły, cofnął się.
– Wolałbym już tam nie wchodzić.
– Zostań tu – powiedziała do niego Eye. – Może będę cię potrzebować.
Weszła do pokoju. Światła paliły się oślepiającym blaskiem, nastawione na maksimum. Z aparatury w ścianie dobywały się jazgotliwe dźwięki ostrego rocka. Ochrypły głos wokalistki przywodził Eye na myśl jej przyjaciółkę, Mavis. Podłoga była wyłożona płytkami w kolorze morskiej zieleni i błękitu, mieli więc złudzenie, że stąpają po falach.
Wzdłuż północnej i południowej ściany ciągnęły się komputerów. Stanowiska robocze, pomyślała Eye, pełne elektronicznych pulpitów i przeróżnych narzędzi.
zobaczyła stertę ubrań rzuconych byle jak na kanapę. Na małym stoliku leżały gogle do programów wirtualnych i trzy puszki azjatyckiego piwa, dwie już zgniecione i zwinięte, gotowe do wrzucenia w paszczę recyklera. Poza tym stała tu wielka misa pikantnych precli.
Wreszcie ujrzała nagie ciało Drew Mathiasa wiszące na związanych prześcieradłach. Zaimprowizowana lina była zaczepiona o ramię żyrandola z niebieskiego szkła.
– Niech to szlag – powiedziała, wzdychając. – Ile miał lat, Roarke, dwadzieścia?
– Niewiele więcej. – Roarke zacisnął usta i przyglądał się chłopięcej twarzy Mathiasa. Była purpurowa; miał wybałuszone oczy, a usta rozchylone w makabrycznym uśmiechu. Przez jakiś złośliwy kaprys śmierci, umarł uśmiechnięty.
– Dobrze, róbmy co do nas należy. Porucznik Eve Dallas, Departament Stanowy Policji Nowego Jorku, obecna na miejscu przed przybyciem odpowiednich organów. Śmierć w tajemniczych okolicznościach. Drew Mathias, Grand Hotel Olimp, pokój tysiąc trzydzieści sześć, pierwszy sierpnia dwa tysiące pięćdziesiątego ósmego roku, godzina pierwsza w nocy.
– Chcę go zdjąć – rzekł Roarke. Nie zdziwiło go, jak gładko i szybko przeobraziła się z kobiety w policjanta.
– Jeszcze nie. To i tak bez różnicy dla niego, a ja muszę mieć zapis sytuacji, zanim cokolwiek zostanie ruszone. – Odwróciła się w stronę drzwi. – Ruszałeś coś, Carter?
– Nie. – Otarł usta grzbietem dłoni. – Otworzyłem drzwi, tak jak przed chwilą, i wszedłem. Od razu go zobaczyłem, tak jak… teraz go pani widzi. Stałem tam może minutę. Wiedziałem, że nie żyje. Widziałem jego twarz.
– Może wejdziesz do sypialni przez drugie drzwi. – Wskazała na lewo. – Położysz się na chwilę. Potem będę musiała z tobą porozmawiać.
– Dobrze.
– Nie kontaktuj się z nikim – poleciła.
– Nie będę się z nikim kontaktował.
Znów się odwróciła, zamykając drzwi. Spojrzała przelotnie na Roarke”a i ich oczy spotkały się. Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu i Eye stwierdziła, że Roarke podziela jej myśli – że tacy jak ona nigdy nie uciekną od śmierci.
– Zaczynajmy – powiedziała.
2
Doktor nazywał się Wang i był stary. W większości programów planetarnych nie było ostatnio etatów dla lekarzy i mógł przejść na emeryturę w wieku dziewięćdziesięciu lat, ale podobnie jak inni w jego fachu, krążył od stacji do stacji, lecząc sińce i zadrapania, przepisując leki na chorobę kosmiczną i kłopoty z grawitacją, czasem odbierając jakiś poród oraz przeprowadzając badania.
Potrafił jednak rozpoznać ciało nieboszczyka.
– Nie żyje. – Mówił szybko, z lekko egzotycznym akcentem. Miał pergaminowo żółtą skórę, pomarszczoną niczym stara mapa. Jego oczy były czarne i miały kształt migdałów, a gładka i połyskująca głowa upodobniała go do zabytkowej, nieco sfatygowanej kuli bilardowej.
– Tyle już wiem. – Eve przetarła oczy. Nigdy nie miała do czynienia z lekarzem ze stacji kosmicznej, lecz sporo o nich słyszała. Nie lubili, gdy im przeszkadzano w rutynowych działaniach. – Chcę, żeby określił pan przyczynę i czas śmierci.
– Zaduszenie. – Wang wskazał długim palcem widoczne ślady na szyi Mathiasa. – Samobójstwo. Śmierć nastąpiła moim zdaniem między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią, dziś, bieżącego miesiąca i roku.
Uśmiechnęła się krzywo.
– Dziękuję, doktorze. Na ciele nie ma żadnych innych śladów przemocy, mogę się więc zgodzić z pańską diagnozą. Chciałabym jednak znać wyniki testu na obecność leków. Zmarły leczył się na coś u pana?
– Nie potrafię powiedzieć, ale wygląda raczej obco. Oczywiście, mam go w kartotece. Po przyjeździe musiał u mnie być na rutynowym badaniu.
– Chciałabym rzucić okiem na diagnozę.
– Czego tylko pani sobie życzy, pani Roarke.
Jej oczy zwęziły się.
– Dallas, porucznik Dallas. Proszę się z tym pospieszyć, Wang.
– Ponownie spojrzała na ciało. Drobny człowiek, pomyślała, chudy i blady. Martwy.
Zacisnęła usta i przyjrzała się badawczo jego rysom. Widziała już, jak dziwaczne wyrazy może nadać ludzkiej twarzy śmierć, zwłaszcza śmierć gwałtowna, lecz nigdy jeszcze nie spotkała się z podobnie makabrycznym uśmiechem wytrzeszczonych oczu. Wzdrygnęła się.