– Percy – szepnął – czy możesz mi kiedykolwiek przebaczyć?
– Cicho, chłopcze – nie chodzi tu o przebaczenie, tylko o zapamiętanie wielu rzeczy, o których widocznie zapomniałeś; o obowiązku względem innych, o posłuszeństwie i honorze.
– Oszalałem, Percy. Ach! gdybyś wiedział, czym ona jest dla mnie.
Blakeney zaśmiał się tym lekkim niedbałym śmiechem, który nie zawierał w sobie ironii, ale raczej wyrozumiałość i współczucie.
– Ależ naturalnie – rzekł wesoło – przecież zgodziliśmy się wieczorem w tym punkcie, że w sprawach uczucia jestem zimnokrwistą rybą. Ale czy i tego nie chcesz przyznać, że jestem wierny danemu słowu? Wszak obiecałem ci, że panna Lange będzie wolna. Wiedziałem z góry, że ją zaaresztują, gdy usłyszałem twoje opowiadanie. Miałem nadzieję, że dojdę na czas na Square du Roule, niestety, H~eron wyprzedził mnie o pół godziny. Aresztowano pannę Lange, to prawda, ale czemu mi nie ufasz Armandzie? Czyż nie wyszliśmy zwycięsko z dużo trudniejszych okoliczności? Nie zamierzają uczynić nic złego pannie Lange, daję ci na to słowo. Używają jej tylko jako zakładniczki; oni ciebie chcą schwytać, ciebie przez nią, a mnie przez ciebie. Wiem, że to będzie ciężka próba Armandzie, gdyż chodzi o drogą istotę, ale musisz słuchać mnie ślepo, inaczej nie będę w możności dotrzymania swej obietnicy.
– Cóż mi rozkażesz?
– Przede wszystkim musisz natychmiast opuścić Paryż. Każda chwila, którą spędzasz tu, jest wielkim niebezpieczeństwem; nie dla ciebie – dodał, zatrzymując wesołym ruchem słowa protestu Armanda – ale dla innych i dla naszej jutrzejszej sprawy.
– Jakże mogę jechać do St. Germain, Percy, wiedząc, że ona…
– Jest pod moją pieczą. Nie widzę w tym nic trudnego. Chodź – dodał kładąc rękę na ramieniu Armanda – przekonasz się, że nie jestem w gruncie rzeczy takim nieludzkim potworem, jak ci się wydaje; ale muszę myśleć o drugich i o dziecku, które postanowiłem ratować. Nie poślę cię aż do St. Germain. Zejdź do pokoju na pierwsze piętro – tam znajdziesz proste chłopskie przebranie, gdyż domyślam się, że zgubiłeś zawiniątko, które wziąłeś ze sobą na Square du Roule. W małym pudełku w tej samej szafie jest paczka z przepustkami – wybierz jedną z nich i puść się w drogę przez bramę „La Villette”. Rozumiesz?
– Mam połączyć się z Ffoulkesem i Tonym? – rzekł Armand z radością.
– Tak. Zajęci są przy kanale ładowaniem węgla. Powiedz Tony'emu, aby w tej chwili jechał za Hastingsem do St. Germain zamiast ciebie, a ty pozostaniesz z Ffoulkesem.
– Rozumiem, ale w jaki sposób ma Tony teraz odpędzić Hastingsa?
– Mój drogi – rzekł Blakeney – nie potrzebujesz troszczyć się o Tony'ego, on pójdzie na pewno, dokąd mu rozkażę. Zrób tylko ty, co ci mówię, a on sam da sobie radę. A teraz – dodał poważnie – im prędzej opuścisz Paryż, tym lepiej dla nas wszystkich. Jak widzisz, posyłam cię tylko do „La Villette”, bo to niedaleko i mogę porozumieć się z tobą w każdej chwili. Nie oddalaj się od bramy po zachodzie słońca; uczynię, co będę mógł, aby udzielić ci wiadomości, zanim zamkną bramę.
Armand nie dodał już nic więcej. Uczucie wstydu potęgowało się w nim przy każdym słowie wodza. Zrozumiał, jak niegodny był poświęcenia Percy'ego i jak bardzo zawinił. Słowa podzięki zamarły mu na ustach, gdyż czuł, że nie będą dobrze przyjęte. Ci Anglicy są tak zimni, że nawet jego szwagier z całym swym heroizmem był kompletnie obojętny w sprawach serca.
Ale Armand był człowiekiem szlachetnym i mimo gorącego uczucia dla Janki nosił w sercu bezbrzeżną cześć dla swego wodza.
Starał się przejąć tym samym duchem, którym napełnieni byli lord Tony i reszta członków ligi. Jak chętnie byłby żartował i dokazywał po uczniowsku wraz z nimi w chwili największych niebezpieczeństw! Ale wiedział, że żarty jego nie byłyby szczere. Jakże mógł się uśmiechać, znosząc z powodu Janki tak wielkie katusze? Czuł, że Percy spogląda na niego z rodzajem dobrodusznej pobłażliwości i dostrzegł nawet pewien odcień ironii w głębokich, sennych oczach.
Silił się, jak mógł, na spokój, ale nie zdołał ukryć przed przyjacielem stanu swojej duszy.
– Dałem ci przecież słowo, Armandzie – rzekł Blakeney w odpowiedzi na niemą prośbę szwagra. – Czy nie możesz mi zaufać, jak inni?
Zwrócił się nagle ku mapie.
– Pamiętaj o bramie „La Villette” i o wylocie wąskiej ulicy. Połącz się z Ffoulkesem jak najprędzej, wyślij Tony'ego do St. Germain i czekaj na wiadomości ode mnie.
– Niech cię Bóg błogosławi, Percy – rzekł Armand mimo woli. – Do widzenia.
– Do widzenia, mój chłopcze. Przebierz się co prędzej i wyjdź z domu najwyżej za kwadrans.
Odprowadził Armanda na korytarz i zamknął za nim drzwi, a potem zbliżył się do okna i otworzył je na oścież. Teraz, gdy pozostał sam, wyraz niepokoju wyrył na jego czole głęboką bruzdę i niecierpliwe westchnienie, pełne gorzkiego rozczarowania wymknęło się z jego ust.
Rozdział XV. Brama La Villette
Wieczorny zmierzch ustąpił już ciemnościom nocy i każdej chwili spodziewać się było można zamknięcia bramy La Villette, położonej na północny wschód miasta. Armand, przebrany za prostego robotnika, stał oparty o niski mur na rogu wąskiej ulicy, prowadzącej do kanału. Z tego miejsca mógł swobodnie śledzić bramę i ruch uliczny.
Był bardzo zmęczony. Po przejściach ubiegłej doby pracował fizycznie prawie cały dzień, a że nie był do tego przyzwyczajony, bolały go wszystkie członki. Skoro tylko zjawił się przy kanale wczesnym rankiem, kazano mu wraz z innymi robotnikami ładować na wozy transport węgla, który nadszedł poprzedniego dnia na dużych łodziach. Zabrał się ochoczo do roboty, mając nadzieję, że ciężkim fizycznym wysiłkiem zabije trawiący go niepokój.
W ciągu przedpołudnia spostrzegł sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego Dewhursta, pracujących w pobliżu jako tędzy węglarze. Nie było trudno wśród panującego w przystani zgiełku zamienić pomiędzy sobą paru słów.
Armand powtórzył lordowi Tony'emu rozkaz wodza i po chwili Dewhurst zniknął niepostrzeżenie. O piątej po południu wypłacono robotnikom, gdyż ciemności nie pozwalały dłużej pracować. Armand czekał sposobności, by pomówić z sir Andrewsem, czuł się osamotniony i smutny. Gdy odłożył narzędzia, umysł jego zaczął pracować więcej jeszcze niż kiedykolwiek – towarzyszył myślą Percy'emu w jego poszukiwaniach Janki.
Zadanie to wydało się Armandowi nagle zgoła niewykonalne. Jak mógł Percy, ten zewsząd ścigany człowiek, zasięgać w więzieniach informacji o Jance? Sama myśl zdawała mu się wprost śmieszna. Nigdy nie powinien był się godzić na tak szalony plan. Na domiar złego Armand stracił z oczu sir Andrewa Ffoulkesa; zaczął rozglądać się po ciemnych, pustych ulicach odległej dzielnicy, szukając na próżno przyjaciela.
– Jeżeli Percy nie nadejdzie za kilka minut – pomyślał sobie – zamkną bramy i trudności powrotu znacznie się zwiększą.
Kryte wozy ogrodników wyjeżdżały już z miasta jedne za drugimi, a chłopi z okolicznych wsi gromadami wracali do domów. Armand miał nadzieję, że pozna Percy'ego w każdym przebraniu; nie mogąc ustać na miejscu, przechadzał się tam i z powrotem po ulicy, biegnącej wzdłuż fortyfikacji.
O tej godzinie dużo ludzi stało bezczynnie na ulicach. Byli to robotnicy, którzy ukończywszy pracę, zamierzali spędzić godzinkę w spelunkach, znajdujących się nad przystanią. Gromadząc wkoło siebie słuchaczy, dyskutowali o wypadkach politycznych ubiegłej doby, przeklinając Konwencję złożoną ze zdrajców ludzkiego szczęścia.