Wreszcie przyszedł sekretarz rejestrów i oddał fatalne książki do dyspozycji tych, którzy utracili ukochanego ojca, brata lub żonę i przyszli przeglądać te bezlitosne stronice. Z wnętrza loży sekretarz robił wszystkie możliwe trudności przy oddawaniu listy. Pytał o świadectwo lub pozwolenie władz, bezczelność jego nie miała granic. Armand widział, jak płynęły wciąż miedziaki z rąk petentów do kieszeni urzędnika. Ciemno było zupełnie w korytarzu, gdzie długi szereg oczekujących wzrastał z każdą chwilą, tylko przy okienku zapalono dla publiczności kapiącą świecę. Nadeszła wreszcie kolej na Armanda; serce biło mu tak gwałtownie, że nie mógł wymówić słowa. Wyciągnął sztukę srebra, bez ogródek wetknął sekretarzowi i sięgnął po listę kobiet.
Sekretarz schował pieniądze z tępą obojętnością i spojrzał na Armanda spod wielkich okularów w kościanej oprawie z wyrazem sytego jastrzębia, patrzącego na bezbronnego ptaka. Widocznie bawiły go trzęsące się ręce Armanda i niezgrabny sposób, z jakim posługiwał się książką i świecą.
– Jaka data? – spytał ostro.
– Jaka data? – powtórzył Armand nieśmiało.
– Którego dnia i o której godzinie aresztowano ją? – wrzasnął człowiek, zbliżając sępi nos do twarzy Armanda. Widocznie srebro poskutkowało i chciał dopomóc wiejskiemu niedołędze.
– W piątek wieczór – szepnął St. Just.
Ręce sekretarza odpowiadały w zupełności całej jego powierzchowności; były długie i zakrzywione jak szpony jastrzębia.
St. Just przypatrywał mu się, jak obracał śpiesznie kartki książki i brudnym palcem przebiegał kolumnę nazwisk.
– Jeżeli jest tutaj, to musi znajdować się na liście;
Rząd nazwisk skakał w dzikim tańcu przed oczyma Armanda, pot zalewał mu czoło, a urywany oddech rozpierał piersi.
Czy rzeczywiście zobaczył nazwisko Janki w książce, czy też może rozgorączkowany umysł stawiał mu przed oczyma błędne widziadła, tego nie wiedział, ale nagle zamajaczyły krwawe litery:
582. Belhomme, Ludwika, 60 lat. Uwolniona – a niżej:
583. Lange, Joanna, 20 lat, aktorka. Square du Roule Nr 5. Posądzona o ukrywanie zdrajców i szpiegów. Przeniesiona do Temple, cela 29.
Nie widział nic więcej, gdyż miał wrażenie, że zarzucono mu na oczy krwawą zasłonę, a tysiąc szponów rozrywa mu gardło i serce.
– Umykaj stąd! Na mnie kolej! Czy będziesz tu spał całą noc?
Ostry głos przemówił te słowa, brutalne ręce odepchnęły go na bok i wyrwały świecę z rąk. Potknął się o płytę kamienną na nierównej posadzce i byłby upadł, ale ktoś podtrzymał go i wyprowadził na świeże powietrze.
To przywróciło mu przytomność.
Janka była uwięziona, a więc jego miejsce było przy niej. Nie przedstawiało to żadnej trudności.
Jeden okrzyk, potępiający rewolucję, otwierał podwoje Temple dla nowego gościa. Gorąca krew uderzyła do głowy Armandowi. W uszach mu szumiało i jak przez mgłę widział postacie mężczyzn, kobiet i żołnierzy, snujących się w ciemnościach po długich korytarzach, kręte schody, podwórza, a w końcu otwartą ulicę i rzekę. Zasłona nie schodziła mu z oczu: to była czerwona jak krew, to znowu biała jak całun.
Minął Pont_au_Change, na Quai de l'Ecole za St. Germain l'Auxerois zamajaczył róg domu, w którym mieszkał Blakeney.
Armand patrzył na to wszystko, ale nie widział, słyszał zgiełk pulsującej życiem stolicy, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Janka znajdowała się w Temple, a gdy zamkną wieczorem bramy ponurego więzienia, on, Armand, jej rycerz, jej obrońca, znajdzie się w jego murach i dotrze do celi 20 obietnicami, groźbami i błaganiami.
Stanął przed olbrzymią budowlą Temple. Ostrza wieżyc strzelały ku górze wśród panujących ciemności, jakby stalowe klingi mieczów. Straż postawiła zwykłe pytanie, ale on zatoczył się jak pijany i krzyknął z całych sił:
– Niech żyje król!
Usiłował przejść, ale skrzyżowane bagnety zamknęły mu drogę.
– Niech żyje król, śmierć republice! – powtórzył znów.
– Ależ ten człowiek jest pijany – rzekł jeden z żołnierzy, widząc, że Armand nie ma czapki na głowie, krzyczy, śmieje się i płacze na przemian. Ale gdy młodzieniec nie przestawał walczyć jak szaleniec, chcąc przedostać się przez bramę, żołnierz doprowadzony do ostateczności uderzył go ciężko w głowę.
St. Just runął na wznak oszołomiony uderzeniem. Czy był rzeczywiście pijany, czy śnił tylko? Podniósł rękę do czoła – było mokre, ale czy z deszczu czy krwi, tego nie wiedział. Starał się skupić myśli.
– Obywatelu St. Just – rzekł spokojny głos tuż za nim.
Obejrzał się; równocześnie uczuł czyjąś rękę na ramieniu, a ten sam spokojny głos dodał:
– Może nie poznajesz mnie, obywatelu? Nie miałem szczęścia znać cię tak dobrze jak twoją siostrę. Nazywam się Chauvelin. W czym mogę ci być pomocny?
Rozdział XVII. Chauvelin
Chauvelin! Obecność tego człowieka w tej chwili uczyniła wypadki ubiegłych dni podobnymi do snu. Chauvelin, najnieśmiertelniejszy wróg Armanda i jego siostry Małgorzaty! Chauvelin, zły duch republiki, arystokrata_rewolucjonista, dyplomata_szpieg, zwyciężony wróg „Szkarłatnego Kwiatu”, stał tutaj w świetle olejnej lampy przytwierdzonej do ściany. Krople deszczu na jego odzieniu błyszczały w migotliwym świetle jak cienka srebrzysta powłoka, gromadząc się na brzegu kapelusza i w fałdach płaszcza. Koronki u szyi i rąk były zmięte i przybrudzone.
Puścił ramię Armanda, ale utkwił blade, głęboko osadzone oczy ponuro w twarzy młodzieńca.
– Miałem nadzieję – ciągnął dalej Chauvelin – że spotkamy się choć raz podczas twego pobytu w Paryżu. Słyszałem od mego przyjaciela H~erona, że bawisz tutaj. On niestety stracił cię z oczu, i zacząłem się już obawiać, że tajemniczy „Szkarłatny Kwiat” zaczarował cię i uczynił niewidzialnym, co byłoby wielkim dla mnie zmartwieniem.
I znów ujął ramię Armanda jak przyjaciel, który pragnie zaciągnąć znajomego na miłą pogawędkę. Skierowali się ku bramie i straż zasalutowała na widok trójkolorowej szarfy, wyglądającej spod płaszcza Chauvelina.
Dyplomata zatrzymał się przed kamiennym przedmurzem. Tu mogli rozmawiać swobodnie.
Grupa żołnierzy stała u wylotu sklepionej bramy, ale słów dosłyszeć nie mogli, jedynie ich sylwetki majaczyły wśród ciemności.
Armand szedł odruchowo za swym wrogiem, jakby pod wpływem hipnozy i zupełnego zaniku woli.
Różne sprzeczne myśli krzyżowały się w jego mózgu, ale dominowało przeświadczenie, że wszystko skierowało się na lepsze tory. Zjawił się Chauvelin, człowiek, który nienawidził go, który pragnął z pewnością jego śmierci, będzie zatem łatwo, bardzo łatwo oddać życie za wolność
Janki.
Zaaresztowali ją jedynie na podstawie podejrzenia, iż ukrywała znanego zdrajcę republiki, a więc z jego uwięzieniem i śmiercią jej wina będzie zmazana.
Ci ludzie nie byli wrogo usposobieni przeciwko niej – sądzono zawsze bardzo łagodnie aktorów i aktorki. Przysłuży się Jance o wiele więcej, oddając się w ręce władz, niż pracując nad jej uwolnieniem.
Przez ten czas Chauvelin strzepywał deszcz ze swego płaszcza, przemawiając właściwym sobie ironicznym i uprzejmym tonem:
– Jak się miewa lady Blakeney? Mam nadzieję, że dobrze?
– Dziękuję panu – odpowiedział Armand bezmyślnie.
– A mój przyjaciel sir Percy Blakeney? Myślałem, że spotkam go w Paryżu, ale jest z pewnością bardzo zajęty, nie tracę jednak nadziei… Widzisz, jak fortuna mi sprzyja – dodał tym samym lekkim tonem – nie liczyłem na żadne miłe spotkanie, aż tu nagle, przechodząc koło posterunku u bramy tego uroczego zajazdu, kogoż spotykam? – mego wytwornego przyjaciela St. Justa, usiłującego dostać się w jego gościnne progi. Ale rozprawiam tylko o sobie, a nie pytam o stan twego zdrowia. Zemdlałeś przez chwilę, zdaje się; powietrze wkoło tej budowli jest bardzo duszne. Spodziewam się, że czujesz się Obecnie lepiej. Rozkazuj mój drogi, w czym mogę ci służyć?