Выбрать главу

Gorąco pieca uśpiło młodzieńca, głowa opadła mu na piersi. Chauvelin zaś przechadzał się po pokoju z rękami splecionymi na plecach.

Nagle Armand otrzeźwiał. Usłyszał przyśpieszone kroki w korytarzu, trzaskanie drzwiami i głośne nawoływania. Równocześnie prawie H~eron stanął na progu. St. Just spojrzał na niego z osłupieniem, gdyż cały jego wygląd zmienił się nie do poznania. Zestarzał się o dziesięć lat, włosy miał zwichrzone na spotniałym czole, policzki szare, a usta, z których krew odbiegła, rozchylały się bezmyślnie, odsłaniając rząd żółtych zębów. Cała postać była zgarbiona, jakby zmiażdżona.

Chauvelin zatrzymał się i spojrzał niemniej zdumiony na kolegę.

– Kapet? – zawołał, widząc przerażenie, malujące się na zmienionej twarzy H~erona.

H~eron nie mógł mówić. Zęby mu dzwoniły, a lęk sparaliżował mu język. Chauvelin przybliżył się do niego. Choć o wiele niższy od swego kolegi, przewyższał go teraz o całą głowę. Położył rękę na zgarbionym ramieniu H~erona.

– Kapet uciekł, czy tak? – spytał.

Wyraz przerażenia spotęgował się jeszcze w oczach H~erona. Zdawały się pytać: „Dokąd? Kiedy?”

Ale nie mógł wymówić tych słów.

Chauvelin odwrócił się od niego niecierpliwie.

– Wódki! – rzekł krótko do Armanda.

Butelka i szklanka znalazły się w szafie. St. Just nalał wódki i przytknął szklankę do ust H~erona.

– Zapanuj nad sobą, człowieku – rzekł po chwili Chauvelin – i postaraj się opowiedzieć mi, jak to się stało.

H~eron upadł na krzesło, przesunął drżącą ręką po czole.

– Kapet zniknął – szepnął. – Musieli go wykraść podczas przeprowadzki Simonów. Tego głupiego Cochefera wywiedziono w pole.

H~eron mówił bezdźwięcznym głosem, prawie szeptem, ale wódka orzeźwiła go nieco i oczy straciły przykry szklisty wyraz.

– W jaki sposób? – spytał były dyplomata.

– Opuszczałem właśnie wieżę, gdy Cochefer nadszedł; widziałem Kapeta w pokoju i kazałem żonie Simona pokazać go Cocheferowi. Zamknęła chłopca na klucz i postawiła komisarza na straży. Rozmawiałem przez chwilę z Cocheferem na korytarzu. Żona Simona i posługacz Dupont, którego znam dobrze, zajęci byli tymczasem wynoszeniem mebli. Mogę przysiąc na to, że nikogo więcej nie było w pokoju. Jak tylko Cochefer pożegnał mnie, wrócił prosto do Kapeta.

– Zamknęłam dziecko tutaj, powiedziała do niego kobieta oddając mu klucz – będzie w zupełnym bezpieczeństwie, dopóki nie przyjdą nowi komisarze.

– Czy Cochefer stwierdził, że kobieta nie kłamała?

– Ależ naturalnie! Kazał znów otworzyć drzwi i przysięga, że widział chłopca, leżącego na kocu w kącie pokoju. Pokój naturalnie był zupełnie pusty, oświetlony tylko jedną świecą, ale widział z pewnością koc, a na nim dziecko. Tymczasem, gdy wszedłem teraz do pokoju…

– Cóżeś zobaczył?

– Wszyscy komisarze byli zgromadzeni: Cochefer, Lasni~ere, Lorinet i Legrand; czekali na mnie. Weszliśmy do pokoju ze świecą w ręku i ujrzeliśmy dziecko, leżące na kocu, jak powiedział Cochefer. W pierwszej chwili nie zauważyliśmy nic podejrzanego, ale po pewnym czasie jeden z nas, zdaje mi się Lorinet, zbliżył się do chłopca, aby mu się przyjrzeć uważniej – i krzyknął przeraźliwie. Wszyscy nadbiegli. Śpiące dziecko było zawiniątkiem z peruką, po prostu lalką!…

W ciasnym pokoiku zapadło milczenie. H~eron ukrył głowę w rękach; nerwowe drżenie wstrząsało jego szerokimi kościstymi ramionami.

Armand słuchał tego opowiadania z bijącym sercem i błyszczącymi źrenicami. Szczegóły nieznane dwóm terrorystom, dopełniły obrazu, który stanął mu żywo przed oczami. Myślą powrócił do mieszkania na ulicę St. Germain l'Auxerrois – byli tam sir Andrew Ffoulkes, lord Tony i Hastings. Ktoś przechadzał się wielkimi krokami po pokoju, wpatrując się proroczym wzrokiem w miasto. I nagle odezwał się silny, dźwięczny głos: „Chodzi o delfina”.

– Czy podejrzewasz kogo? – spytał Chauvelin, zatrzymując się przed H~eronem i kładąc znów rękę na ramieniu kolegi.

– Czy podejrzewam? – zawołał główny agent – nie podejrzewam, lecz mam pewność. Ten człowiek siedział przed dwoma dniami na tym krześle i pysznił się swymi zamiarami. Powiedziałem mu, że jeżeli porwie się na Kapeta, skręcę mu kark własnymi rękoma.

Długie jego sępie palce, o drapieżnych pazurach, zamykały się i otwierały jak u jastrzębia.

– O kim mówisz? – spytał krótko dyplomata.

– O kim? O kimże, jeżeli nie o tym przeklętym de Batzu! Ma wypchane kieszenie austriackimi pieniędzmi, którymi z pewnością przekupił Simonów, Cochefera i straże.

– I Lorineta, i Lasni~ere'a, i ciebie – dodał sucho Chauvelin.

– To fałsz! – wrzasnął H~eron, i pieniąc się ze złości, skoczył na równe nogi, gotów do walki na śmierć i życie w obronie swej niewinności.

– Fałsz? – powtórzył spokojnie Chauvelin – w takim razie nie bądź tak pochopny w rzucaniu podejrzeń na prawo i lewo. Nic na tym nie zyskasz. Trudna to sprawa i nie tak łatwo da się rozstrzygnąć. Czy jest ktoś obecnie w wieży? – dodał urzędowym tonem.

– Tak, Cochefer i inni są tam jeszcze; naradzają się pomiędzy sobą, w jaki sposób ukryć zdradę. Cochefer zdaje sobie jasno sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, a Lasni~ere i jego towarzysze wiedzą dobrze, że spóźnili się o kilka godzin. Wszyscy zawinili. A co do de Batza – ciągnął dalej głosem drżącym z wściekłości – to zapowiedziałem mu z góry, że zginie, jeżeli porwie się na Kapeta. Jestem już na jego tropie i zaaresztuję go jeszcze przed nocą. Wezmę ja go w obroty!… Trybunał nie będzie się sprzeciwiał… Posiadamy pod więzieniem ciemny loch, w którym umiemy stosować męki najgorsze, jakie można sobie wyobrazić. Poddamy go takim torturom…

Ale Chauvelin przerwał mu ruchem ręki i wyszedł z pokoju.

Armand w myśli podążył za nim. Powstała w jego głowie niepohamowana chęć, aby uciec, korzystając z tego, że H~eron zatopiony we własnych myślach nie zwraca na niego uwagi. Kroki Chauvelina ucichły w korytarzu; daleko było do wyższego piętra na wieży, a nie tak prędko skończy się rozmowa z komisarzami. Była więc doskonała sposobność; wiedział, gdzie mógł połączyć się z wodzem, gdzie znajduje się róg ulicy, przy którym sir Andrew czeka z wozem węglowym i gdzie zagajnik na drodze do St. Germain. Miał nadzieję, że znajdzie towarzyszy, opowie im o losach Janki i ubłaga ich, aby mu pomogli w niesieniu jej pomocy.

Zapomniał, że nie posiadał już przepustki, że bezwarunkowo zatrzymają go przy bramie i odprowadzą za godzinę w to samo miejsce, gdzie się obecnie znajduje. Powstał z krzesła i skierował się ku wyjściu. H~eron nie podniósł nawet głowy. Ale w chwili, gdy otworzył drzwi, kilkanaście bagnetów skrzyżowały się przed nim, błysnąwszy w słabym świetle latarni. Chauvelin przewidział wszystko z góry i nie było najmniejszej wątpliwości, że Armand St. Just był więźniem. Rozdrażniony powrócił na swoje miejsce koło ognia.

W kwadrans później dyplomata znalazł się znów u H~erona.

Rozdział XX. Świadectwo bezpieczeństwa

– Możesz bezpiecznie zostawić de Batza w spokoju, obywatelu H~eronie – rzekł Chauvelin, zamknąwszy za sobą drzwi – nie przyłożył on ręki do ucieczki delfina.

H~eron zamruczał coś pod nosem niedowierzająco. Chauvelin wzruszył ramionami i spojrzał na kolegę z wyrazem najgłębszej pogardy.

Armand, który przypatrywał mu się pilnie, zobaczył w jego ręku zmięty skrawek papieru.

– Nie trać cennego czasu, obywatelu – rzekł – aresztuj de Batza, jeżeli chcesz, albo zostaw go na wolności – wszystko mi jedno; niebezpieczeństwo nie grozi nam z tej strony.