Rozdział IV. W Conciergerie
Małgorzata szła w towarzystwie sir Andrewa Ffoulkesa szybkim krokiem, gdyż dziesięć minut brakowało tylko do pół do dziewiątej. Noc była ciemna i mroźna, śnieg padał rzadkimi płatami, pokrywając błyszczącą powłoką poręcze mostów i ponure wieże Ch~atelet.
Nie mówili nic do siebie. Wszystko opowiedzieli już sobie w mieszkaniu, gdzie sir Andrew dowiedział się o wizycie Chauvelina.
– Zabijają go powoli, sir Andrew – jęknęła Małgorzata, skoro tylko jej ręce dotknęły na przywitanie dłoni najlepszego przyjaciela. – Czy nic zrobić dla niego nie możemy?
W rzeczy samej było bardzo mało nadziei. Sir Andrew dał jej dwa cieniutkie zwoje drutu, które schowała w fałdach szala i maleńki sztylet z zatrutym ostrzem. Przez chwilę trzymała go w ręku z oczami pełnymi łez i sercem przepełnionym bezbrzeżnym smutkiem.
A potem wolno, bardzo wolno podniosła małą, śmierć zadającą, broń do ust i ucałowała wąskie ostrze.
– Jeżeli tak być musi – szepnęła – Bóg w swym miłosierdziu przebaczy.
Złożyła sztylet i ukryła go również w fałdach sukni.
– Czy myślisz, że jeszcze może mu się coś przydać? – spytała. – Pieniędzy mam dosyć, w razie gdyby ci żołnierze…
Sir Andrew westchnął. Przez trzy dni starał się wszystkimi możliwymi sposobami, przekupstwem i namową dostać się do więzienia. Ale Chauvelin i jego przyjaciele ubezpieczyli się dobrze. Conciergerie, umieszczona w samym środku labiryntu Ch~atelet i Pałacu Sprawiedliwości, odosobniona od wszystkich innych cel więziennych, nie miała innego wyjścia jak wąskie drzwi, prowadzące do pokoju dozorcy. Wszystkie usiłowania, aby wyrwać nieszczęsną królowę z tego więzienia, zawiodły.
Pokój dozorcy przepełniony był dniem i nocą żołnierzami, okna cel zaopatrzone w gęste i silne kraty. Dwadzieścia stóp wysokości dzieliło te okna od korytarza, gdzie sir Andrew stał przed dwoma dniami, spoglądając na okno celi, w której jego przyjaciel przeżywał ciężkie chwile. Przekonał się wówczas, że wszelkie próby pomocy z zewnątrz nie miały najmniejszej szansy.
– Odwagi, lady Blakeney – rzekł do Małgorzaty, gdy przechodzili Pont au Change i zbliżali się do ulicy de la Barillerie – przypomnij sobie nasze szlachetne hasło: „Szkarłatny Kwiat” nigdy nie zawodzi! Przy tym pamiętaj, że jakiekolwiek rozkazy lub wskazówki Blakeney nam przez ciebie prześle, jesteśmy gotowi jak jeden mąż sumiennie wypełnić i oddać życie za naszego wodza. Odwagi! Taki człowiek, jak Percy, nie umrze z rąk tej plugawej zgrai, do której należy Chauvelin i jemu podobni.
Stanęli przed żelazną bramą Pałacu Sprawiedliwości. Małgorzata z bladym uśmiechem wyciągnęła drżącą rękę do wiernego przyjaciela.
– Będę czekał na ciebie w pobliżu – rzekł do niej sir Andrew – gdy wyjdziesz, nie oglądaj się za mną, tylko idź prosto ku domowi. W najkrótszym czasie połączę się z tobą. Niech Bóg ma was oboje w swojej opiece.
Pocałował ją w rękę na pożegnanie, a gdy spadający śnieg skrył przed jego oczyma smukłą jej sylwetkę, z ciężkim westchnieniem zwrócił się w inną stronę.
Małgorzata zastała drzwi otwarte; Chauvelin czekał już na nią u stóp monumentalnych schodów.
– Władze są powiadomione o twoim przybyciu, lady Blakeney, więzień czeka również na ciebie.
Prowadził ją długimi korytarzami olbrzymiego budynku, a ona szła za nim z rękoma przyciśniętymi do piersi, ukrywając w fałdach szalu stalowe druty i cenny sztylet.
Mimo ciemności, panujących w źle oświetlonych korytarzach, Małgorzata zauważyła, że była otoczona strażą. Wszędzie snuli się żołnierze. Dwóch stało przy bramie wejściowej, którą zamknięto za nią z głośnym trzaskiem, a przez całą drogę wzdłuż korytarzy bieliły się mundury straży miejskiej i migały ostrza bagnetów. Chauvelin zatrzymał się nareszcie przy niskich drzwiach i zwrócił się do Małgorzaty:
– Muszę cię niestety przestrzec, lady Blakeney, że władze, które na moją prośbę pozwalają ci odwiedzić więźnia o tak późnej godzinie, stawiają pewien warunek.
– Jakiż to warunek?
– Musisz mi darować – rzekł wymijająco – gdyż daję ci słowo, że nie mam nic wspólnego z przepisami, które będziesz słusznie uważała za uchybiające twojej godności. Dozorczyni wytłumaczy ci, o co chodzi, jeżeli raczysz wejść do tego pokoju.
Otworzył drzwi i cofnął się, by ją przepuścić.
Spojrzała na niego podejrzliwie, ale zanadto była przejęta myślą widzenia się z Percym, by zważać na to, co uchybiało jej kobiecej godności.
Przestąpiła próg.
– Poczekam na ciebie – szepnął do niej Chauvelin – w razie gdybyś miała jakikolwiek powód do zażalenia, proszę cię, zwróć się zaraz do mnie.
Maleńka cela, w której znalazła się Małgorzata, oświetlona była zwieszającą się lampą. Kobieta w prostej, brudnej sukni o siwych włosach zaczesanych gładko w tył głowy wstała z krzesła na widok wchodzącej i odłożyła na bok pończochę, którą robiła na drutach.
– Polecono mi oznajmić ci, obywatelko – rzekła dozorczyni, gdy drzwi zamknęły się za Małgorzatą – że mam rozkaz przeszukania cię, zanim zobaczysz się z więźniem.
Wypowiedziała to całe zdanie jednym tchem, jak dziecko nauczoną lekcję. Była to kobieta w średnim wieku, o cerze zwiędłej i pomarszczonej, ale jej małe, ruchliwe oczy były raczej dobroduszne, choć nie patrzyły prosto w twarz, tylko prześlizgiwały się bez ustanku z jednego przedmiotu na drugi.
– Masz rozkaz przeszukania mnie? – powtórzyła z wolna Małgorzata, jakby starając się zrozumieć.
– Tak – odparła kobieta. – Musisz zdjąć z siebie suknię, abym mogła przetrząsnąć ją i obejrzeć. Czynię to samo, ile razy przychodzą goście do więźniów, więc nie próbuj czegoś ukryć przede mną, bo na nic się to nie przyda. Mam wielką wprawę w wynajdywaniu drutów, sznurów lub papierów, ukrytych we fałdach sukni. Chodź – dodała szorstko, widząc, że Małgorzata nie rusza się z miejsca – im prędzej skończymy, tym prędzej zobaczysz się z mężem.
Te słowa wywołały pożądany skutek. Dumna lady Blakeney, choć dotknięta do żywego, zrozumiała, że opór był daremny. Chauvelin znajdował się za drzwiami. Na jedno słowo kobiety stanąłby na progu, a Małgorzata pragnęła ponad wszystko przyspieszyć chwilę spotkania się z Percym.
Zrzuciła z siebie szal i suknię i spokojnie oddała się w ręce dozorczyni, która zaczęła przeszukiwać jej kieszenie; czyniła to z największym spokojem i flegmą. Nie powiedziała ani słowa przy znalezieniu drutów i sztyletu, położyła je na stole również jak i sakiewkę, zawierającą 20 sztuk złota. Przeliczywszy pieniądze przy Małgorzacie, włożyła je na powrót do sakiewki. Wyraz jej twarzy nie zdradzał ani litości, ani zdziwienia, ani chciwości. Widocznie nie była czuła na przekupstwo i jak automat wypełniała nieprzyjemne zadanie, nałożone na nią przez władze więzienne.
Przekonawszy się, że Małgorzata nie ukrywa już nic więcej, pozwoliła jej się ubrać, pomogła jej nawet. Następnie otworzyła drzwi. Chauvelin czekał cierpliwie na korytarzu. Na widok Małgorzaty, która nie zdradzała swego oburzenia, zwrócił krótkie pytające spojrzenie na kobietę.
– Dwa druty, sztylet i sakiewka z 20 luidorami – rzekła dozorczyni.
Chauvelin przyjął do wiadomości to objaśnienie, jakby nie przywiązywał do tego, co słyszał, najmniejszej wagi, a potem rzekł spokojnie: