– Tędy, obywatelko.
Małgorzata podążyła za nim i w dwie minuty później stanęli przy ciężkich drzwiach opatrzonych gęstą kratą.
– Oto jesteśmy – rzekł.
Dwóch żołnierzy z gwardii narodowej stało tu na straży, dwóch przechadzało się w pobliżu, ale zatrzymali się, gdy obywatel Chauvelin pokazał im trójkolorową szarfę. Spoza małej kraty w drzwiach para oczu przyglądała się przybyszom.
– Kto tam? – odezwał się szorstki głos.
– Obywatel Chauvelin z „komitetu bezpieczeństwa publicznego” – brzmiała odpowiedź.
Rozległ się szczęk broni i klucz zazgrzytał w zamku.
Cela zabezpieczona była od wewnątrz ciężkimi żelaznymi sztabami, które musiano usunąć, zanim masywne drzwi obróciły się na zawiasach.
Małgorzata stanęła na stopniach, prowadzących do celi więziennej, z uczuciem uszanowania i skupienia, jakby na progu świątyni.
Pokój, w którym się znalazła, był jaśniej oświetlony niż korytarz i nagły blask oślepił ją. Powietrze przesycone było dymem i zapachem wina, a wielkie zakratowane okno umieszczono nad samymi drzwiami wychodziło na korytarz. Gdy Małgorzata rozejrzała się wkoło, zobaczyła, że pokój był przepełniony żołnierzami. Niektórzy siedzieli, inni stali lub leżeli na kocach wzdłuż ścian, ale na widok Małgorzaty starszy sierżant uciszył hałas, panujący w pokoju, i rzekł krótko:
– Tędy, obywatelko.
Wskazał jej otwór w ścianie, gdzie z kamiennej framugi wyjęto drzwi. Żelazna sztaba zamykała otwór; sierżant odsunął ją i skinął na Małgorzatę. Instynktownie odwróciła się, szukając oczyma Chauvelina, ale nie zobaczyła go nigdzie.
Rozdział V. Lew w potrzasku
Czy uczucie litości odezwało się w sercu żołnierza, gdy Małgorzata wchodziła do ciemnej celi? Czy blada twarz pięknej kobiety poruszyła strunę znieczuloną od dawna przez okrucieństwa, które pociągała za sobą służba w braterskiej republice? Może wspomnienie minionych lat, gdy służył swemu królowi i ojczyźnie, lub pamięć żony, siostry czy matki przemówiły za tą ciężko dotkniętą kobietą o smutnych niebieskich oczach?…
W każdym razie, gdy Małgorzata znalazła się po drugiej stronie żelaznej sztaby, zatrzymał się w obramowaniu drzwi, plecami obrócony do wnętrza celi.
Małgorzata stanęła na progu.
Oślepiona blaskiem, nie mogła z początku niczego rozróżnić. Był to ciemny, długi czworobok, zakończony jakby niszą. Jak błyskawica stanęła jej w myśli postać Marii Antoniny, spędzającej ostatnie dni swego życia w tym ponurym lochu, gdzie ukryć się mogła przed bezwstydnymi i obelżywymi oczyma żołdactwa. Małgorzata postąpiła kilka kroków naprzód. Stopniowo, przy słabym blasku lampki oliwnej, umieszczonej na stole, zaczęła rozróżniać niektóre przedmioty: dwa krzesła, długi stół w kącie niszy i małe, ale wygodne łóżko polowe.
Po chwili spostrzegła sir Percy'ego. Siedział nieruchomo z ręką wyciągniętą na stole; głowę wtulił w zgięcie łokcia i zdawał się spać. Małgorzata nie krzyknęła, nie zadrżała nawet. Przymknęła tylko oczy, aby nabrać odwagi, i pewnym krokiem zbliżyła się do męża. Uklękła u jego nóg na zimnej kamiennej posadzce i ze czcią podniosła do ust rękę, zwieszającą się bezwładnie ku ziemi.
Blakeney wzdrygnął się, dreszcz wstrząsnął całą jego postacią, podniósł głowę i szepnął obcym, zmienionym głosem:
– Mówię wam, że nie wiem, a gdybym nawet wiedział, to…
Objęła go ramionami, tuląc do piersi opadającą głowę.
Podniósł znękane i zaczerwienione oczy i spojrzał jej prosto w twarz.
– Ukochana moja – rzekł – wiedziałem, że przyjdziesz.
Przygarnął ją do siebie. W owym gorącym uścisku nie zdradzał nadmiernego wyczerpania, a gdy spojrzał znów na nią, zdawało się Małgorzacie, że pierwsze wrażenie, którego doznała na widok jego bladej twarzy, było tylko zmorą zrodzoną w jej podnieconej wyobraźni. Teraz była pewna, że gorąca, szlachetna krew płynęła w jego żyłach tak wartko jak dawniej, a twarde, niezmożone niczym życie pulsowało z równą siłą w jego potężnych członkach i szlachetnym sercu, bijącym żądzą ofiary.
– Percy – rzekła słodko – pozwolili nam tylko na krótką rozmowę. Myśleli, że moje łzy złamią twoją wolę i uczynią to, czego ich podłość nie dokazała.
Rzucił na nią owo głębokie, jemu tylko właściwe spojrzenie, które tak potężnie przykuwało do siebie dusze ludzkie i w niebieskich źrenicach zamigotał znów błysk nieśmiertelnego humoru:
– A to się wybrali! – rzekł wesoło, podczas gdy głos jego drżał z nadmiaru wzruszenia – nie znają ciebie, co? Twoja mężna, szlachetna dusza wniwecz obróciłaby zasadzki samego szatana i jego hordy. Zamknij oczy, droga, zginę z nadmiaru szczęścia, jeśli będę napawał się dłużej ich urokiem.
Objął jej twarz rękoma, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem. Mimo smutku, upokorzenia i śmiertelnego strachu nigdy nie czuła się Małgorzata tak szczęśliwa, nigdy nie posiadała go tak wyłącznie dla siebie. Nieuniknione wyczerpanie, spowodowane tyludniową męką, uczyniło potężny wyłom w jego żelaznej woli, ukrywającej dotąd prawdziwego człowieka za maską obojętności. Ból, jaki odczuwał na widok cierpienia wyrytego tak wyraźnie na twarzy ukochanej kobiety, musiał być najcięższą próbą, której kiedykolwiek doznał w ciągu swego burzliwego życia. On jeden był powodem jej cierpień, choć byłby za nią wylał ostatnią kroplę krwi i choć mu była równie droga jak własny honor i sprawa, której oddał się cały. A jednak, pomimo jej cierpienia i łez, pomimo rozdzierającej bladości jej twarzy, ta potężna namiętność silna jak śmierć, to niepohamowane zamiłowanie do przygód i szalonych wypraw nie zamarły w nim jeszcze.
– Kochanie – rzekł, opierając głowę na miękkich puklach jej włosów – zanim przyszłaś, byłem tak szalenie zmęczony.
Zaśmiał się i dawny wyraz chłopięcej pustoty zajaśniał znów na jego wynędzniałej twarzy.
– Czy to nie szczęśliwy traf – dodał po chwili – że ta hołota pozwoliła mi dzisiaj ogolić się? Nie byłbym śmiał spojrzeć na ciebie z nie ogoloną od przeszło tygodnia brodą. Musiałem użyć wszelkich możliwych wybiegów, aby ich przekonać. Bali się, że przerżnę gardło sobie lub jednemu z nich, jeżeli dadzą mi brzytwę do ręki, ale na razie jestem zanadto śpiący, aby myśleć o czymś podobnym.
– Percy! – zawołała z czułą wymówką w głosie.
– Wiem, wiem, kochanie – szepnął – jestem szaleńcem. Bóg uczynił ci wielką krzywdę, kierując mnie na twoją drogę życia. A pomyśleć sobie, że kiedyś, nie tak dawno jeszcze, żyliśmy każde dla siebie, zupełnie oddzielnie! Byłabyś mniej cierpiała, gdyby rozłam trwał dalej…
Ale gdy spostrzegł, że ten żartobliwy ton sprawiał jej przykrość, okrył jej ręce pocałunkami, błagając o przebaczenie.
– Żyję jeszcze, ukochana moja – rzekł wesoło – nie ma nic straconego, tylko czasami jestem bardzo śpiący; ale spłatam im jeszcze figla, nie bój się.
– Ależ jak, Percy, jak? – jęknęła z rozpaczą.
Wiedziała lepiej od niego, z jaką ostrożnością go strzegli i jaką nieprzezwyciężoną przeszkodą w ucieczce było jego fizyczne wyczerpanie.
– Co prawda – odparł – nie pomyślałem jeszcze o sposobie. Musiałem czekać na ciebie, gdyż byłem pewien, że przyjdziesz. Udało mi się spisać na papierze wszystkie zlecenia dla Ffoulkesa i jego towarzyszy. Oddam ci je. Do tej chwili starałem się tylko o jedną rzecz: o zachowanie trzeźwości umysłu. Głupcy! Im się zdaje, że z czasem lis zamieni się w idiotę i że dodając twe łzy do swych nalegań, w końcu zwyciężą.
Zaśmiał się znów wesoło, ale czuły słuch Małgorzaty uchwycił od razu ledwo dosłyszalną nutę goryczy, brzmiącą w tym śmiechu.