– Z chwilą, gdy się dowiem, że mały król francuski przekroczył granicę francuską, zastanowię się, w jaki sposób strzepnąć te naprzykrzone kleszcze z mej skóry.
Nagle zmienił ton. Przytulał ją wciąż jeszcze ramieniem do siebie, ale druga ręka leżała na stole kurczowo zaciśnięta. Nie patrzał na nią; duże oczy, nadmiernie powiększone, zaczerwienione bezsennością, utkwił w niewidocznej dali poza murami ponurego więzienia.
Znikł kochający mąż, tęskniący za swą umiłowaną – pozostał tylko człowiek czynu, którego silna dłoń wyrywała ludzi z objęć śmierci, niezmordowany entuzjasta, rzucający na szalę szczęścia swe życie dla ideału.
Siedział nieruchomy, a ona śledziła na jego wychudłej twarzy nić potężnej myśli. Widziała zaciśnięte usta i wyraz nieprzełamanej woli wkoło silnie zarysowanych szczęk.
Następnie zwrócił się do niej.
– Najdroższa – rzekł miękko – chwile są policzone. Bóg wie, że całą wieczność chciałbym tulić cię do serca, ale niestety pozostawiają nam zaledwie pół godziny czasu, a ja potrzebuję twej pomocy, skoro złapali mnie jak psa w zasadzkę. Czy chcesz wysłuchać mnie z uwagą?
– Tak, Percy, słucham.
– I będziesz miała odwagę uczynić wszystko, co ci polecę?
– Nie miałabym odwagi postąpić inaczej, Percy – odrzekła spokojnie.
– A więc musisz zacząć od razu, kochanie, od dzisiaj, i więcej się ze mną nie widywać. Cicho, cicho – dodał miękko, przyciszając jęk bólu, wyrywający się jej z ust. – Myślą będę ci wszędzie towarzyszył; nie upadaj na duchu. Bądź pewna, że miłość, która przemawia przez twoje drogie oczy, zmusi mnie do czynu. Powiedz mi, czy wypełnisz to, o co cię proszę?
A ona odrzekła:
– Uczynię wszystko, co mi rozkażesz, Percy.
– Niech cię Bóg błogosławi za twoją odwagę, Małgorzato, a będziesz potrzebowała pomocy Bożej.
Rozdział VI. Dla szczęścia
bezbronnego dziecka
Ukląkł na ziemi i rękoma zaczął wodzić po kamiennej posadzce.
Małgorzata podniosła się, patrząc ze zdziwieniem na męża. Po chwili zobaczyła, że włożył palce pomiędzy dwie płyty kamienne, podniósł lekko jedną z nich i wyjął mały, zapieczętowany zwitek papierów. Następnie położył kamień na miejsce i podniósł się z klęczek.
Spojrzał żywo ku drzwiom, ale wnętrze niszy było niewidoczne z sąsiedniego pokoju. Upewniwszy się, że jego ruchy nie były śledzone, przyciągnął Małgorzatę do siebie.
– Zamierzam oddać pod twoją pieczę te papiery. Uważaj je za moją ostatnią wolę, za mój testament. Zdołałem pewnego dnia wmówić w tych zbójów, że się poddaję. Dali mi pióro, atrament, papier i wosk, i miałem napisać rozkaz do moich podwładnych, aby oddali delfina. Zostawili mi kwadrans czasu, podczas którego napisałem trzy listy: jeden do Armanda i dwa do Ffoulkesa. Następnie skryłem je pod posadzkę mojej celi. Widzisz, droga, wiedziałem, że przyjdziesz i czekałem, aby oddać ci te listy.
Urwał i blady uśmiech zaigrał wkoło jego ust. Przypomniał sobie, jak przed kilkoma dniami wywiódł w pole Chauvelina i H~erona i w jaką wpadli złość, gdy po kwadransie niecierpliwego oczekiwania znaleźli kilka kartek papieru pokrytych bezsensownymi lub sarkastycznymi wierszami.
Ale nie powiedział Małgorzacie nic o tym, ani o wyzwiskach i upokorzeniach, które musiał znieść w skutek swego czynu. Nie powiedział jej, że bezpośrednio potem wydano rozkaz, aby więzień pozostał odtąd o chlebie i wodzie, ani że Chauvelin żartował i wyśmiewał się, podczas gdy…
Nie, nie opowiedział jej tego, gdyż samo wspomnienie pobudzało go do śmiechu. Czyż to wszystko nie było częścią wielkiej jego gry o życie ludzkie, w której miał główne atuty przez tak długi przeciąg czasu?
– Na ciebie przyszła teraz kolej – powiedział wówczas swemu najzaciętszemu wrogowi.
– Tak – odparł Chauvelin – nasza kolej nareszcie, a jeżeli nie ugniesz się, mój piękny angielski gentlemanie, potrafimy cię złamać, nie bój się.
Myśl o tych zawodach na śmierć i życie rozjaśniła jego znękaną twarz, zapaliła w nim pragnienie dalszej walki i zwycięstwa pomimo chwilowej porażki, która zniszczyła ciało, ale pozostawiła nietkniętymi umysł i potęgę woli.
Wcisnął jeden z listów w dłoń Małgorzaty.
– Pierwszy list jest dla Ffoulkesa – rzekł – dotyczy sprawy delfina i ostatecznych środków ostrożności. Podaję w nim wskazówki dla członków ligi, przebywających obecnie w Paryżu lub w jego okolicach. Ffoulkes musi pozostać przy tobie; dzięki Bogu, nie pozwolił ci przyjechać do Paryża samej. Oddaj mu ten list, kochanie, dziś wieczorem jeszcze i powiedz mu, że żądam, aby on i jego towarzysze trzymali się ściśle moich rozkazów.
– Ale delfin jest teraz z pewnością w bezpiecznym ukryciu – rzekła Małgorzata żywo – a Ffoulkes i jego towarzysze są tutaj dla ratowania ciebie!
– Dla ratowania mnie, kochanie? – spytał poważnie. – Bóg jeden może to uczynić, jeżeli ci szatani nie wypędzą mi z głowy mych nieudolnych pomysłów. Ale czekać muszę jeszcze dziesięć dni.
– Dziesięć dni!
– Za dziesięć dni delfin opuści Francję, po czym zobaczymy.
– Percy – zawołała z przerażeniem – nie wytrzymasz tak długo podobnej męki!
– Wszystko można, jeżeli się chce – odparł z dumą – zresztą jestem w ręku Boga – dodał łagodniej. – Najdroższa, obiecałaś, że będziesz mężna. Delfin nie opuścił jeszcze Francji i dopóki nie stanie na obcej ziemi, grozi mu wciąż niebezpieczeństwo. Jego zwolennicy nie chcieli wywieźć go z kraju, Bóg jeden wie dlaczego. Będąc wolny, żadną miarą nie byłbym na to pozwolił. Teraz jego opiekunowie w Mantes otrzymają wskazówki, które podaję w liście do Ffoulkesa: polecam jednemu z członków ligi wywieźć dziecko szczęśliwie z granic Francji. Gdybym uciekł z więzienia, zanim delfin opuści Francję, wszystkie poszukiwania zwróciłyby się przeciwko dziecku; teraz zaś na mnie chcą wymóc, bym zdradził miejsce jego pobytu. Kochanie, staraj się zrozumieć! Bezpieczeństwo delfina związane jest z moim honorem, ale przysięgam ci, że niebawem pomyślę o własnej skórze, jeżeli coś z niej pozostanie.
– Percy – krzyknęła z nagłym wybuchem buntu – wydaje się, że bezpieczeństwo tego dziecka jest ważniejsze, niż twoje własne życie! Dziesięć dni, mój Boże! Czy pomyślałeś już o tym, jak zniesiesz te dziesięć dni? Czy godzi się oddawać twoje drogie, cenne życie za straconą sprawę?
– Mam bardzo twarde życie, najdroższa – rzekł żartobliwie – i nie ma mowy o śmierci. Spędzę jeszcze kilka nieprzyjemnych dni w tej przeklętej dziurze, ot wszystko…
Umilkła, ale jej oczy zamglone łzami przebiegały z rozdzierającym niepokojem od jego podkrążonych oczu do zmęczonych rysów.
Zaśmiał się z jej troski.
– Wytrzymam, dłużej, niż te bydlęta myślą – rzekł wesoło.
– Zwodzisz sam siebie, Percy – dodała z powagą. – Każdy dzień, który spędzasz zamknięty w tych murach, w bezustannej męce bezsenności, zmniejsza twoją energię. Jak widzisz, mówię spokojnie i nie upominam się nawet o swe prawa względem ciebie. Ale prawa tych wszystkich, którzy zawdzięczają ci życie, muszą zaważyć na szali. Czym jest twoje szlachetne życie w porównaniu do marnego potomka linii zdegenerowanych królów? Dlaczego poświęcasz je dla chłopca, który niczym nie jest dla świata i dla własnej ojczyzny?
Siliła się na spokój, nie podnosiła nawet głosu, choć papier, zawierający jakby dekret śmierci na ukochanego męża, parzył jej ręce jak rozpalone żelazo.
Ale on nie zważał na nią. Myśl jego uleciała poza mury więzienia ku pustej drodze zalanej deszczem i ku ołowianym chmurom smaganym wiatrem.