– Biedne maleństwo – szepnął miękko – szło tak dzielnie przy moim boku, póki nóżki nie odmówiły posłuszeństwa, a wtedy usnęło w moich ramionach. Nie był wówczas królem Francji, tylko bezbronnym dzieckiem, które z pomocą Bożą udało mi się wyratować.
Małgorzata zwiesiła głowę. Wiedziała, że przekonać go nie może. Prosił ją, by zrozumiała i starała się zrozumieć.
Od dawna już nakreślił drogę swego życia; i teraz choć ta droga prowadziła na Kalwarię upokorzeń i cierpienia, a na szczycie czekała śmierć, nie mógł się już cofnąć; pozostawało mu tylko najwyższe słowo ofiary: „Wypełniło się”.
Małgorzata postanowiła za przykładem Percy'ego złożyć Bogu ofiarę z siebie samej i mężnie spojrzeć w oczy cierpieniu.
– Miałem nadzieję – ciągnął dalej Blakeney – że uda mi się zabrać delfina z sobą do Anglii, ale temu zamiarowi stanęło na przeszkodzie samo przeznaczenie. Niektórzy z jego stronników chcieli przewieźć go do Wiednia. Moje wskazówki do Ffoulkesa zawierają plan podróży. Tony będzie najodpowiedniejszym przewodnikiem, musi jechać do Holandii, gdyż północne granice nie są tak ściśle strzeżone, jak niemiecka. W Delft mieszka bardzo gorący stronnik Bourbonów, który da schronienie i nazwisko wygnanemu królowi Francji, dopóki nie przeprawi się do Wiednia. Nazywa się Naundorff. Gdy dziecko znajdzie się w jego rękach, pomyślę o sobie – nie bój się.
Umilkł, gdyż siły sztucznie podtrzymywane obecnością Małgorzaty, zaczęły go opuszczać. Głos jego, choć mówił szeptem, stał się urywany, a skronie pulsowały gwałtownie.
– Brak pożywienia nie tyle mnie męczy, co brak snu – szepnął mimowoli – gdyby nie to, wytrzymałbym z pewnością do czasu…
Urwał i objąwszy znów ramionami Małgorzatę, rzekł miękko:
– Przebacz mi moje samolubstwo, droga, musiałem zapomnieć o twojej obecności, skoro powracam wciąż do własnych kłopotów, a twoje serce już i tak przygniata ciężkie brzemię. Posłuchaj mnie, Małgorzato. Nie wiem, ile czasu zamierzają nam jeszcze zostawić, a nie mówiłem z tobą o Armandzie.
– Armand! – zawołała.
Uczuła wyrzut sumienia, że nie spytała dotąd o brata.
– Nie mamy żadnych wiadomości o Armandzie – rzekła. – Sir Andrew przeszukał wszystkie rejestry więzienne. Ach, gdyby nie ciężkie przejścia ostatnich dni, niepokoiłabym się śmiertelnie o Armanda.
Dziwny wyraz, którego nawet nie zauważyła, ukazał się w oczach sir Percy'ego.
– Najdroższa, Armandowi nic na razie nie grozi – uspokoił ją. – Powiedz Ffoulkesowi, aby nie przeszukiwał list więziennych, ale zwrócił się do panny Lange. Ona będzie wiedziała, gdzie szukać Armanda.
– Joanna Lange! – zawołała z goryczą – dziewczyna, którą kocha widocznie więcej niż własny honor… Sir Andrew próbował daremnie zataić przede mną szaleństwo mego brata. Jego nieposłuszeństwo, jego brak wiary w ciebie sprowadziły na nas wszystkich ten bezmiar nieszczęścia.
– Nie potępiaj go, Małgorzato, był zakochany – miłości wiele wybaczyć trzeba. Gdy zaaresztowali pannę Lange, Armand stracił głowę. W dniu wyprowadzenia delfina z Temple udało mi się równocześnie wyswobodzić ową dziewczynę. Obiecałem twemu bratu, że zajmę się nią i dotrzymałem słowa. Ale tego Armand nie wiedział, inaczej…
Urwał i znów ten dziwny, zagadkowy wyraz odbił się w jego oczach.
– Umieściłem Jankę Lange w miejscu stosunkowo bezpiecznym – dodał po krótkiej przerwie – ale teraz jest ona już całkowicie na wolności.
– Uwolniono ją?
– Tak, Chauvelin sam przyniósł mi tę wiadomość – odrzekł z dziwną goryczą, nie licującą z jego szczerą, otwartą naturą – i spytał, gdzie ukryłem artystkę. A co do Armanda, to nie dbają już o niego, skoro mnie uwięzili. Musisz, kochanie, rozmówić się z panną Lange. Mieszka na Square du Roule nr 5. Ona ułatwi ci spotkanie z Armandem. Ten drugi list przeznaczony jest dla twego brata i podniesie go nieco na duchu. Boję się, że biedny chłopiec ma wyrzuty sumienia, choć zgrzeszył jedynie z miłości. Dla mnie pozostanie on zawsze twym bratem, który posiadał niepodzielnie twą miłość, zanim wszedłem na drogę twego życia. W tym liście są moje rozkazy dla niego, jak w innych są rozkazy dla Ffoulkesa; ale powiedz mu, żeby przeczytał go, gdy będzie sam. Zrobisz to wszystko dla mnie, nieprawdaż?
– Tak, Percy, obiecuję.
Radość zabłysła na jego twarzy, a oczy wyraziły głęboką wdzięczność.
– Jeszcze jedna rzecz – dodał. – Są w Paryżu osoby, które czekają na moją pomoc i których opuścić nie mogę, mianowicie Maria de Marmontel i jej brat, wierni słudzy zmarłej królowej. Chcieli ich aresztować, ale ukryłem ich tymczasem w bezpiecznym miejscu i miałem przeprowadzić ich do Anglii. Musisz, kochanie, dać im wiadomości o mnie. Czy obiecujesz, że to uczynisz?
– Obiecuję, Percy – powtórzyła.
– W takim razie idź jutro wieczorem na ulicę de Charonne nr 98. Jest to wąski dom na samym końcu tej długiej ulicy, która prowadzi do fortyfikacji. Na dole mieszka ubogi robotnik. Cała jego rodzina żyje w wielkiej nędzy, ale są to ludzie uczynni i poczciwi i zawsze gotowi za skromną opłatą, nie narażając się zbytnio, przysłużyć się angielskiemu lordowi. Ffoulkes i reszta ligi znają ten dom i tych ludzi. Armand zna ich również.
– U tego robotnika ukrywa się Maria de Marmontel, jej brat i kilku innych emigrantów, jak stary hrabia de L~ezardi~ere i ksiądz de Firmont. Udało mi się wynaleźć dla nich tę kryjówkę, a teraz czekają na mnie z niezachwianym zaufaniem. Ffoulkes ma parę przepustek przy sobie, a robotnik dostarczy wam rozmaitych przebrań. Posiada też kryty wóz, który od niego wypożyczysz. Ffoulkes zawiezie zbiegów do farmy Acharda w St. Germain, gdzie inni członkowie ligi będą ich oczekiwać. Andrew potrafi wszystko jak najlepiej zorganizować; był zawsze moją prawą ręką. Następnie odda Hastingsowi pieczę nad wyprawą, a on przewiezie całą gromadkę do Anglii. Ty zaś, kochanie, zrobisz, jak będziesz chciała; farma Acharda lub mieszkanie przy ul. de Charonne byłyby dla ciebie i dla Ffoulkesa najbezpieczniejszą kryjówką. Widzisz, że nie żądam od ciebie, byś opuściła Francję. Tam pozostaniesz pod opieką Ffoulkesa, dopóki sam nie będę mógł wyjechać z tobą do Anglii lub dopóki… Cicho, cicho, najdroższa, wszystko w ręku Boga; jestem teraz w ciężkim położeniu, cięższym niż kiedykolwiek, ale żyję jeszcze. Powiedz mi, czy wszystko zrozumiałaś i czy wypełnisz dokładnie moją wolę?
I po raz trzeci powtórzyła:
– Zrozumiałam każde słowo, które mi powiedziałeś, Percy, i obiecuję ci na twe drogie życie, że wypełnię wszystko, co mi poleciłeś.
Westchnął z ulgą. Prawie równocześnie doszedł ich ostry głos: – Pół godziny już mija, sierżancie, przestrzeż ich.
– Jeszcze trzy minuty, obywatelu! – brzmiała krótka odpowiedź.
– Trzy minuty, łotry! – syknął Blakeney przez zęby, a oczy jego błysnęły złowrogo. Wcisnął do jej rąk trzeci list.
I znów utkwił w niej głębokie badawcze wejrzenie.
– Schowaj ten zwitek na piersiach, Małgorzato – szepnął. – Niech tam spoczywa aż do ostatniej godziny, czyli do chwili, gdy nic innego jak śmierć nie będzie mogło stanąć między mną a hańbą… Odwagi, najdroższa – dodał czule, gdy gorący protest wyrwał się z jej ust. – Teraz nie mogę ci wytłumaczyć wszystkiego, gdyż nie wiem, co się stanie. Jestem tylko człowiekiem i kto wie, jakie wyrafinowane tortury wymyślą moi wrogowie, by ugiąć niezwyciężonego dotąd awanturnika. W ciągu następnych dziesięciu dni delfin zdążać będzie po gościńcach Francji ku swemu wybawieniu. Obmyśliłem każdy szczegół tej podróży i dlatego będę mógł pomimo murów więziennych towarzyszyć mu krok za krokiem; ale jak ci powiedziałem, jestem tylko człowiekiem, dręczonym brakiem snu i powietrza. Gdy stracę trzeźwość umysłu, Bóg jeden wie, co wówczas uczynię. Oddaj ten list Ffoulkesowi. Zawiera moje ostateczne rozporządzenia, napisane jeszcze z całą świadomością, a on będzie wiedział, co czynić. Przyrzeknij, mi, droga, że nie otworzysz tego listu, dopóki się nie dowiesz, że uległem tym łotrom, polecając członkom ligi wydanie delfina w zamian za moje życie. Obiecaj mi, że nie dopuścisz, bym okrył się hańbą, i że po przeczytaniu dzisiejszego listu uczynicie wiernie, czego żądam od was. Polecam cię Bogu, Małgorzato, i naszemu wiernemu przyjacielowi Ffoulkesowi.