Ale Armand nie zatrzymał się, przeciwnie, raczej przyśpieszył kroku.
Pobiegła naprzód, aby zawrócić Armanda z drogi, zanim będzie za późno, zanim znajdzie się oko w oko z ich najzaciętszym wrogiem.
Ale gdy doszła zadyszana do z zakrętu korytarza, natknęła się na Chauvelina, czekającego na nią spokojnie. Nie mogła rozróżnić jego twarzy, ostrych rysów i okrutnych ust, ale uczuła na sobie jego zimne stalowe oczy. Biedna kobieta nie była w stanie ukryć swego strachu o brata. Czy zapadł się pod ziemię? Drzwi na prawo były jedynym wyjściem z korytarza i prowadziły do loży dozorcy, a potem na podwórze. Czy Chauvelin spał z otwartymi oczami, czekając na nią, skoro Armand zdołał przejść koło niego niepostrzeżony aż do drzwi, prowadzących do wolności?
Małgorzata spojrzała na Chauvelina osłupiałym wzrokiem, ale on uśmiechnął się złośliwie i rzekł ceremonialnie:
– Czy mogę ci jeszcze czymś służyć, obywatelko? Oto najbliższa droga; sir Andrew czeka już z pewnością na ciebie.
Małgorzata nie śmiała ani odpowiedzieć, ani stawiać dalszych pytań, zwróciła się prosto ku wyjściu. Chauvelin wyprzedził ją. Ale zanim drzwi otworzył, zwrócił się do niej jeszcze raz:
– Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z odwiedzin, lady Blakeney. O której godzinie chcesz swą wizytę powtórzyć?
– Jutro – rzekła nieprzytomnie, gdyż wciąż jeszcze myśl jej była zajęta dziwnym postępowaniem Armanda i jego ucieczką.
– Pragniesz z pewnością odwiedzić raz jeszcze sir Percy'ego, czyż nie? Chciałbym i ja odwiedzać go od czasu do czasu, ale on nie dba o moje towarzystwo. Mój kolega, obywatel H~eron, przychodzi do niego cztery razy na dobę. Przed każdą zmianą warty przetrząsa więzienie, aby się przekonać, czy żaden zdrajca nie wśliznął się między żołnierzy. Zna dokładnie wszystkich swych ludzi; tę inspekcję przeprowadza co parę godzin.
Mój przyjaciel H~eron jest uosobieniem wytrwałości. Rozkazuj, lady Blakeney, a ja poproszę H~erona, by ułatwił ci nowe widzenie się z więźniem.
Małgorzata słuchała tylko jednym uchem długiej przemowy Chauvelina. Przeżywała w pamięci bolesne, ale i upajające chwile, spędzone z mężem, przy czym dręczył ją niepokój o Armanda. Ale choć nie wiedziała dokładnie, co mówił Chauvelin, usłyszała wyraźnie ostatnie zdanie.
Pragnęła namiętnie nowego spotkania z mężem. Myśl zobaczenia Percy'ego następnego dnia koiła jakby balsamem jej zbolałe serce i przepełniała ją nadzieją; ale podczas gdy cała jej istota rwała się ku nęcącej obietnicy nieprzyjaciela, oczom jej ukazywało się widmo bladej twarzy wzniesionej ponad tłumem głów, a w uszach dźwięczał ostatni krzyk nadludzkiego poświęcenia wielkiego idealisty:
– Pamiętaj!
Wypełni przede wszystkim obietnicę, którą mu uczyniła i za jego przykładem nieść będzie odważnie brzemię nałożone na jej barki. Nawet za cenę najwyższego szczęścia nie spocznie więcej w jego ramionach.
Pomimo cierpienia i niepokoju, gorszego od samej śmierci, nie zapomniała o paczce listów ukrytej na piersi. Lękała się, by nie wzbudzić podejrzenia Chauvelina, odmawiając wręcz ofiarowanej jej sposobności odwiedzenia więźnia nazajutrz. Mógł nakazać nową rewizję, a wtedy odebrano by jej cenne listy. Dlatego też rzekła:
– Dziękuję ci obywatelu, za twe względy dla mnie, ale zrozumiesz chyba, że dzisiejsze odwiedziny były dla mnie bardzo przykre. Nie mogę ci w tej chwili powiedzieć, czy jutro będę w stanie je powtórzyć.
– Jak chcesz – odparł twardo – ale proszę cię, zapamiętaj jedną rzecz…
Urwał i bystry wzrok utkwił w Małgorzacie, usiłując wyczytać najskrytsze jej myśli.
– O czym mam pamiętać, obywatelu?
– Że od ciebie zależy zakończenie obecnej sytuacji.
– W jaki sposób?
– Mogłabyś namówić przyjaciół sir Percy'ego, by nie pozostawiali towarzysza w tak ciężkim położeniu i położyli kres jego cierpieniom.
– Zapewne przez oddanie w wasze ręce delfina? – spytała zimno.
– Otóż właśnie.
– I ty masz nadzieję, że widząc okrucieństwa, których się dopuszczacie względem mego męża, stanę się zdrajczynią i tchórzem wobec jego towarzyszy i niego samego?
– Ależ, lady Blakeney, okrucieństwa już nie od nas pochodzą, gdyż sir Percy jest w twoich rękach i rękach swych towarzyszy. Chciałbym sam położyć kres tej nieznośnej sytuacji, a ty i twoi przyjaciele jesteście sami powodem zbliżającej się katastrofy.
Krzyknęła z oburzenia. Dyplomata z zimną krwią starał się podkopać jej panowanie nad sobą.
Nie śmiała nic więcej dodać i nie ufając samej sobie, zawróciła śpiesznie ku wyjściu.
Chauvelin wzruszył ramionami z politowaniem, otworzył przed nią drzwi, i skłoniwszy się ceremonialnie, mruknął kilka słów pożegnania.
– Pamiętaj, lady Blakeney – dodał uprzejmie – jeżeli będziesz miała kiedykolwiek zamiar zwrócić się do mnie, mieszkam przy ulicy Dupuy.
A gdy zniknęła w morku nocy, zatarł ręce i szepnął triumfalnie:
– Druga wizyta uczyni cuda, piękna mylady.
Rozdział VIII. W międzyczasie
Była już blisko dwunasta, a oni wciąż jeszcze siedzieli naprzeciwko siebie, rozmawiając o owej półgodzinie, która była dla niej wiecznością. Małgorzata opowiedziała wszystko sir Ffoulkesowi, starając się przedstawić wiernemu przyjacielowi w całej pełni otchłań nędzy, której się z bliska przypatrzyła. Powtórzyła mu każde polecenie męża, a teraz dopatrywali się w niektórych enigmatycznych jego słowach ukrytej nadziei.
– Nie będę rozpaczał, lady Blakeney – rzekł z mocą sir Andrew – i wypełnię wiernie otrzymane rozkazy. Szyję daję, że nawet teraz Blakeney miał jakiś plan w głowie, pisząc te listy i że najlżejsze nieposłuszeństwo z naszej strony mogłoby ten plan wniwecz obrócić. Jutro późnym wieczorem odprowadzę cię na ulicę Charonne. Znajduje się tam dom, który Armand zna z pewnością równie dobrze jak i my. Dowiadywałem się przed dwoma dniami, czy twój brat się tam nie ukrywa, ale Łukasz, stary handlarz tandety, nie mógł mi dać najmniejszej o nim informacji.
Małgorzata opowiedziała też sir Ffoulkesowi o swym dziwnym spotkaniu z Armandem w ciemnym korytarzu Pałacu Sprawiedliwości.
– Czy możesz mi to wytłumaczyć, sir Andrewe? – spytała, utkwiwszy w nim swe promienne, głębokie spojrzenie.
– Nie mogę – rzekł po chwili wahania – ale zobaczymy go jutro. Nie wątpię, że panna Lange będzie wiedziała, gdzie go szukać; teraz skoro znamy jej adres, wszelki niepokój o Armanda skończy się.
Powstał z krzesła, tłumacząc się późną godziną, ale Małgorzata domyśliła się od razu, że wierny przyjaciel ukrywa coś przed nią. Spojrzała na niego bystro.
– Czy rzeczywiście nie rozumiesz postępowania Armanda, sir Andrew? – powtórzyła z prośbą w głosie.
– Nie, lady Blakeney – odparł żywo – daję ci słowo, że nie wiem więcej o Armandzie niż ty. Percy ma rację – chłopca dręczą po prostu wyrzuty sumienia. Ach, gdyby posłuchał, jak my wszyscy!
Umilkł, gdyż czując coraz większą niechęć do Armanda, nie chciał rozkrwawiać jeszcze bardziej zbolałego serca Małgorzaty.
– Tak chciało przeznaczenie, lady Blakeney – dodał po chwili milczenia – ślepe przeznaczenie… Wielki Boże! Myśl, że Percy wpadł w ręce tych łotrów, wydaje się tak okropną i nieprawdopodobną, iż chwilami mam wrażenie, że to tylko senna mara, z której otrząśniemy się niebawem na dźwięk jego wesołego głosu.
Krzepił ją słowami nadziei, wiedząc, że zwodził samego siebie. Wielka odpowiedzialność na nim ciążyła. List wodza spoczywał na jego piersiach: przeczyta go w samotności, aby wyryć sobie w pamięci każde słowo, tyczące się dalszych losów królewskiego dziecka. Potem zniszczy list, aby nie wpadł w niepożądane ręce.