Выбрать главу

– Bóg zapłać, sir Andrew, za twoją wiarę i ufność – rzekła, próbując się uśmiechnąć – bez ciebie byłabym dawno straciła wszelką nadzieję, a ostatnie dni byłyby dla mnie piekłem bez twej pomocy i podpory. Bóg jeden wie, że nie brak mi odwagi, że zniosę wszystko, prócz jednej rzeczy… śmierci jego nie przeżyję… To byłoby ponad moje siły. Dlatego obawiam się, sir Andrew…

– Czego się obawiasz, lady?

– Boję się, że jeżeli Percy się dowie, iż jako zakładniczka ręczę swoim życiem za wynik wyprawy, to nie wytrzyma i ulegnie… Boże! – krzyknęła z rozpaczą – powiedz mi, co mam robić?

– Przede wszystkim otworzymy paczkę – rzekł Ffoulkes łagodnie – potem wytężymy wszystkie nasze siły, by wypełnić co do joty jego rozkazy; ani mniej, ani więcej, słowo w słowo, krok za krokiem i wierzę silnie, że będzie dobrze.

Jeszcze raz jego spokój, hart męski i wiara, dodały jej otuchy; osuszyła łzy i przystąpiła do otwierania pieczęci. W paczce były dwa listy: jeden bez adresu, przeznaczony widocznie dla niej i Ffoulkesa, drugi zaadresowany do barona Jana de Batza, ulica St. Jean de Latran 15, Paryż.

– List do tego okropnego barona de Batza? – rzekła Małgorzata, spoglądając ze zdumieniem na kopertę i obracając ją na wszystkie strony – do tego zarozumiałego pyszałka? Znam go i jego działalność. Jaki interes może mieć Percy do niego?

Sir Andrew był niemniej zdziwiony, ale nie mieli zamiaru tracić czasu na puste domysły.

Małgorzata rozwinęła list przeznaczony dla niej, i spojrzawszy na przyjaciela, którego twarz drgała ze wzruszenia, zaczęła z wolna czytać:

„Nie pytam się Was, czy mi ufacie, bo wiem jaka byłaby Wasza odpowiedź. Nie mogę zginąć w tej norze, jak szczur w pułapce, i muszę się wyswobodzić, by umrzeć przynajmniej pod Bożym niebem. Wy oboje zrozumiecie, a zrozumiawszy zaufacie mi aż do końca. Poślij w tej chwili załączony list do adresata, a Ciebie, Ffoulkesie, mój najwierniejszy przyjacielu, proszę z całej duszy, abyś czuwał nad Małgorzatą i nie opuszczał jej. Armand pozostanie przy mnie. Gdy przeczytasz ten list (a przeczytasz go dopiero wtedy, gdy Ty i ona przekonacie się, że nie ma już nadziei) namów ją, by powracała do Anglii jak najprędzej. W Calais skomunikujesz się z moim jachtem „Day Dreamem” zwykłym sposobem i wsiądziecie na pokład. Nie pozwól, by którykolwiek z członków ligi pozostał na ziemi francuskiej po Waszym odjeździe. Nakaż sternikowi, by zwrócił jacht ku Le Portel i czekał tam na mnie przez trzy noce. Po upływie tego czasu jedźcie prosto do Anglii, bo dłuższe czekanie byłoby bezcelowe. Wydaję te rozporządzenia dla bezpieczeństwa Małgorzaty i całej ligi, która obecnie bawi we Francji. Towarzyszu, błagam Cię, byś czuwał nad wypełnieniem tych zleceń, które są moją ostatnią wolą. De Batzowi dałem rendez_vous przy kaplicy świętego Grobu, za parkiem pałacu d'Ourde. On pomoże mi w ratowaniu delfina, a jeżeli przy sprzyjającym szczęściu zdołam i siebie wyratować dosięgnę Le Portel przez zamarzniętą rzekę Liane. Bezpieczeństwo Małgorzaty powierzam Tobie, Ffoulkes. Gdybym mógł przewidzieć przyszłość i upewnić się, że szczęśliwie dobiję do Anglii! Proś ją, by jechała w tej chwili do Calais. Przeczytaliście oboje, co napisałem – nie rozkazuję, tylko proszę. Wiem, że Ty, Ffoulkes, pozostaniesz przy niej, gdziekolwiek się uda. Niech Bóg ma Was w swojej opiece!”

Głos Małgorzaty umilkł. Otaczała ich głęboka cisza tej odległej części wielkiego miasta, w której sir Andrew Ffoulkes i ona znaleźli schronienie w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Cierpienie ich doszło do punktu kulminacyjnego po przeczytaniu listu, przychodzącego już jakby z tamtego świata.

Percy napisał go dziesięć dni temu; od tego czasu nie pozostawiono mu ani chwili spokoju. Ile sił i energii stracił w ciągu tych strasznych godzin samotności i udręki!

– Miejmy nadzieję, lady Blakeney – rzekł sir Andrew po chwili milczenia – że uda nam się twoja ucieczka z Paryża, ale według listu Armanda…

– Percy nie wypędza mnie przecież?

– Nie mogę cię zmusić, lady Blakeney, nie jesteś członkiem ligi.

– Jestem – odparła z mocą – i ślubowałam jak i wy posłuszeństwo; odjadę, kiedy sobie tego życzy; a ty sir Andrew, czy usłuchasz go także?

– Otrzymałem rozkaz, by zostać przy tobie – to łatwe zadanie.

– Czy wiesz, gdzie leży pałac d'Ourde?

– Wiem. Dwór jest pusty, a park całkiem zaniedbany. Właściciel uciekł po wybuchu rewolucji, zostawiając w domu gospodynię, dziwne stworzenie niespełna rozumu. Pałac i kaplica znajdują się w lesie na samym końcu posiadłości. Służyły Blakeney'owi i nam jako schronienie w wyprawach.

– Ale nie ma tam delfina?

– Nie, stosownie do listu Blakeney'a sprzed dziesięciu dni, Tony, który miał dziecko pod swoją opieką, miał przekroczyć dzisiaj granicę holenderską z jego królewską mością.

– Rozumiem – rzekła. – Ale co znaczy ten list do de Batza?

– Tego nie mogę sobie wytłumaczyć, ale oddam go najprędzej według podanego adresu, choć żal mi ciebie opuścić. Czy nie zgodziłabyś się na wyjazd z Paryża przedtem. Zdaje mi się, że lepiej to uczynić przed świtem. Wynajmę wózek Łukasza, i jeżeli staniemy w St. Germain jeszcze przed południem, mógłbym powrócić i oddać list de Batzowi. Muszę to sam załatwić, a w farmie Acharda będę spokojny o ciebie choćby przez parę godzin.

– Zgadzam się na wszystko, co uważasz za potrzebne, sir Andrew – rzekła – chcę zastosować się ściśle do ostatnich życzeń Percy'ego. Bóg jeden wie, jakbym pragnęła towarzyszyć mu krok za krokiem jako zakładniczka lub więzień, mniejsza o to, byleby go widzieć…

Zobojętniała na własny los, była bardzo blada, podbite oczy zdradzały bezsenne noce pełne męki i rozpaczy, ale płakać nie mogła, łez zabrakło.

– Będę gotowa za dziesięć minut, sir Andrew – rzekła. – Mam bardzo mało rzeczy ze sobą. Czy nie poszedłbyś tymczasem do Łukasza, by zamówić bryczkę?

Uczynił, jak sobie życzyła. Nie łudził się jej pozornym spokojem, wiedząc, ile cierpiała i ile jeszcze cierpieć będzie podczas tej uciążliwej podróży do Calais.

Poszedł do Łukasza, a w kwadrans potem Małgorzata zeszła ze schodów, gotowa do drogi. Zastała sir Andrew Ffoulkesa rozmawiającego z oficerem gwardii paryskiej, podczas gdy dwóch żołnierzy tego samego pułku stało przy koniu Łukasza. Sir Andrew zwrócił się do niej:

– Stało się to, czego się obawiałem, lady Blakeney – rzekł. – Ten człowiek przyjechał po ciebie. Nie daje żadnych wyjaśnień, tylko żąda, byś udała się z nim zaraz na posterunek policji na ulicę św. Anny, gdzie oczekuje ciebie obywatel Chauvelin z ramienia komitetu bezpieczeństwa publicznego.

Sir Andrew spostrzegł, że wyraz ulgi rozjaśnił bladą twarz Małgorzaty. Myśl o własnym bezpieczeństwie, podczas gdy Percy staczał nierówną walkę ze śmiercią, była dla niej nader ciężka. Posłusznie, bez szemrania poddawała się jego woli, ale przeznaczenie inaczej pokierowało jej losem – ciężar spadł jej z serca.

– Udam się w tej chwili z listem do de Batza – szepnął śpiesznie sir Andrew – a potem puszczę się w drogę ku północy. Skomunikuję się z członkami ligi i nakażę im, by opuścili Francję stosownie do woli wodza. Pojadę też do Calais i porozumiem się z kapitanem jachtu „Day Dreamu”. Liga wsiądzie na jego pokład i odpłynie ku Le Portel, o którym wspomina Percy. Ja zaś pójdę lądem do Le Portel, a jeżeli nie otrzymam wiadomości o tobie i o całej ekspedycji, skieruję się na południe ku pałacowi d'Ourde. Oto wszystko, co mogę uczynić. Jeżeli ci się uda, donieść Percy'emu lub Armandowi, gdzie się znajduję. Jestem spokojny, bo robię, co mogę, by wypełnić wolę Blakeney'a. Niech cię Bóg prowadzi, lady Blakeney, i ratuje Percy'ego!