Выбрать главу

I właściwym sobie ruchem objął rękoma głowę Małgorzaty i spojrzał w jej oczy przy świetle bladego księżyca.

Widziała tylko sylwetkę męża na wzburzonym niebie. Nie rozpoznawała ani jego oczu, ani ust. Ale czuła, że był blisko i radość omal jej nie zabiła.

– Wyjdź z karety, moja najmilsza, niech świeże powietrze orzeźwi cię nieco. O staję stąd znajduje się mała karczma; zbudziłem już niezbyt uprzejmego gospodarza. Ty i Armand możecie odpocząć tam z pół godziny, póki nie ruszymy w dalszą drogę.

– A ty, Percy? Czyż nic ci nie grozi?

– Nic nam nie grozi do jutra rana; mamy dość czasu, by dojechać do Le Portel i wsiąść na pokład „Day Dreamu”, zanim mój uprzejmy przyjaciel Chambertin odnajdzie swego godnego kolegę z kneblem w ustach w kaplicy Grobu. Wyobrażam sobie, jak stary H~eron zacznie przeklinać, gdy otworzy usta.

Pomógł Małgorzacie wysiąść z karety. Morskie powietrze, które wchłonęła w płuca, oszołomiło ją, ale silne ramiona podtrzymały ją.

– Czy możesz iść, kochanie? – spytał. – Oprzyj się o mnie, to niedaleko, odpoczynek doda ci sił.

– Ale ty, Percy?…

Zaśmiał się – pełna radość życia zdawała się dźwięczeć w tym śmiechu. Wsunęła mu rękę pod ramię, on przez chwilę stał z oczyma wpatrzonymi w daleki horyzont, oblany tajemniczym światłem wschodzącego księżyca.

Przycisnął jej rękę do serca, ale prawą dłoń wyciągnął ku czarnemu wałowi lasu i wierzchołkom sosen, którymi igrał jeszcze zamierający wiatr.

– Małgorzato – rzekł, a głos jego zadrżał. – Poza tymi lasami, daleko rozlegają się jęki nieszczęśliwych. Dochodzą one do mnie aż tu. Gdyby nie ty, przeszedłbym na nowo ten las dziś w nocy jeszcze, aby wrócić do Paryża. Ale dla ciebie nie uczynię tego – dodał z naciskiem, przytulając do siebie drżącą jej dłoń.

Szła naprzód w milczeniu. Radość jej była tak wielka, jak jej boleść. Znalazła go na powrót, tego, którego uwielbiała, tego, o którym myślała, że już nigdy na ziemi nie zobaczy. Odnalazła go, ale zdawała sobie jasno sprawę, że nawet teraz, po straszliwych tygodniach męki i bezgranicznej niedoli, miłość nie zapanowała nad awanturniczą jego naturą i nad nieokiełznaną żądzą przygód i młodzieńczego entuzjazmu.

Rozdział XV. Kraina Eldorado

W kieszeni płaszcza H~erona Percy znalazł portfel z kilkoma setkami franków. Dziwnym zbiegiem okoliczności pieniądze tego łotra posłużyły do przekupienia gospodarza maleńkiej karczmy, by ugościł nocnych wędrowców.

Małgorzata siadła w milczeniu koło męża, trzymając jego rękę w swych dłoniach. Armand z przewiązaną głową zajął miejsce naprzeciwko nich, oparł się łokciami o stół i schował twarz w dłoniach. Był bardzo przybity i mizerny i od czasu do czasu wlepiał w swego wodza pałające gorączką oczy.

– Tak, młody szaleńcze – rzekł Blakeney wesoło, o mało nie zepsułeś całego planu swoimi piskami przy drzwiach kaplicy.

– Chciałem iść do ciebie, Percy… myślałem, że zamknęli cię tam w kaplicy…

– Nie mnie zamknęli, tylko mego przyjaciela H~erona, skrępowanego jak barana. Znajdzie go jutro mój drugi przyjaciel, mr. Chambertin. Chciałbym usłyszeć pomstowanie H~erona- gdy wyjmą mu knebel z ust.

– Jak się to stało, Percy? I gdzie był de Batz?

– Wciągnąłem de Batza do spisku, który uknułem, zanim te łotry wzięli was za zakładników. Miałem wówczas nadzieję, że wśród zamieszania walki uda mi się uciec. Mogła nadarzyć się ku temu sposobność, a wiesz, jak wierzę w łysą fortunę z jednym włosem na głowie, który trzeba schwycić w odpowiedniej chwili. Chciałem za wszelką cenę uchwycić ten włos, choćby po to tylko, by nie umrzeć w wilgotnej jamie jak gad, tylko pod Bożym niebem. Wiedziałem, że de Batz da się zwabić. Donosiłem mu w liście, że delfin będzie w pałacu d'Ourde tej nocy, ale obawiałem się, że rząd rewolucyjny coś zmiarkował i przyśle zbrojny oddział, by odbić chłopca. Ffoulkes zaniósł mu ten list. Nie było wątpliwości, że de Batz uczyni, co tylko będzie mógł, by delfin dostał się w jego ręce; podczas utarczki fortuna mogła mi dopomóc choćby przez jedno mgnienie oka. Wszystko tak ułożyłem, by dojechać do lasku Bulońskiego o zmierzchu, a noc jest zawsze wielkim sprzymierzeńcem. Ale na posterunku przy ulicy św. Anny przekonałem się, że powzięto środki ostrożności, których nie spodziewałem się zupełnie. – Umilkł na chwilę, a oczy jego podkrążone i wpadnięte zajaśniały znów niezmordowaną fantazją na wspomnienie przebytych niebezpieczeństw.

– Byłem wówczas tak słaby i nieudolny – ciągnął dalej, zwracając się do Małgorzaty – że musiałem wpierw wzmocnić się i wypocząć, zanim mogłem naprawić wyrządzoną ci krzywdę, najdroższa, narażając twe cenne życie, by ratować swoje. Ale niełatwo było uporać się z tym krzykliwym jegomościem w ciasnej karecie. Przez trzy dni i dwie noce jadłem, piłem, spałem, nabierałem sił, aż wreszcie korzystając z ciemności, ogłuszyłem H~erona potężnym uderzeniem, na wpół go udusiłem, skrępowałem silnie i włożyłem na siebie jego brudny płaszcz, obdarty bandaż i wysoki kapelusz. Ryk, który wydał, gdy go zaatakowałem, był tak przeraźliwy, że aż konie przysiadły na zadach – przypominasz sobie? Ale na szczęście hałas przygłuszył naszą ostatnią walkę w powozie. Jeden Chauvelin byłby się prawdy domyślił, ale pojechał naprzód, a łysa fortuna przeszła łaskawie koło mnie i uchwyciłem ją za włos. Potem wszystko poszło bardzo gładko. Sierżant i żołnierze nie widzieli prawie wcale H~erona za dnia, mnie również, więc oszukać ich nie było trudno, a ciemność nocy jest, jak zaznaczyłem, moim najwierniejszym sprzymierzeńcem. Potrafiłem nieźle naśladować ochrypły głos H~erona, było więc nieprawdopodobne, by ci prości żołnierze odgadli, co się stało. Rozkazy agenta wypełniano ślepo i bez namysłu, a ludzie ani chwili nie zastanowili się, czemu wyjeżdżał z więźniami pod eskortą dwóch żołnierzy, gdy przedtem dwudziestu pilnowało zakładników. A jeżeli ich to zdziwiło, nie ich rzeczą było się nad tym zastanawiać. Ci dwaj szeregowcy spędzają noc bardzo niewygodnie w lasku Bulońskim, przywiązani do drzewa, o parę mil jeden od drugiego. A teraz – dodał wesoło – do powozu, piękna pani i ty, Armandzie. Mamy jeszcze siedem mil do Le Portel, a musimy tam stanąć przed świtem.

– Sir Andrew kazał ci powiedzieć Percy, że pojedzie naprzód do Calais, spotka się z „Day Dreamem”, a potem uda się do Le Portel. A gdyby nie odebrał od nas wiadomości, miał skierować się ku pałacowi d'Ourde w poszukiwaniu mnie.

– W takim razie zastaniemy go jeszcze w Le Portel; wy dwoje musicie wsiąść od razu na pokład „Day Dreamu”, gdyż Ffoulkes i ja damy sobie zawsze radę.

Była godzina pierwsza po północy, gdy Percy i Armand wyszli z karczmy, aby przyprowadzić powóz. Małgorzata czekała na nich na progu, gotowa do drogi.

– Percy – szepnął Armand – czy Małgorzata nie wie?…

– Ma się rozumieć, że nie wie, ty młody zapaleńcze – odparł lekko Percy. – Jeżeli jej powiesz, łeb ci skręcę!

– Ale ty – rzekł młodzieniec z zapałem – jakże możesz znieść mój widok?… Mój Boże! Gdy myślę…

– Nie myśl, mój poczciwy Armandzie, a w każdym razie nie o tym; pamiętaj tylko o kobiecie, dla której popełniłeś zbrodnię. Jeżeli jest dobra i godna poważania, weź ją za żonę; nie teraz, gdyż byłoby szaleństwem wracać do Paryża, ale kiedyś, gdy przyjedzie do Anglii, a cała przeszłość pójdzie w zapomnienie. Kochaj ją jak możesz najserdeczniej, Armandzie. Naucz się tej sztuki lepiej, niż ja się jej nauczyłem i nie wyciskaj z oczu Joanny Lange tych łez niepokoju i bólu, które mój zmysł awanturniczy wyciska z oczu twej siostry. Miałeś rację, Armandzie, gdy mówiłeś, że nie umiem kochać.