Выбрать главу

– Dlaczego?!!!

– Bo coś takiego jak „dobrze” jest niemożliwe. Pojęcie „dobra” jest bez sensu. Czekaj, rozluźnię ci te obręcze na skroniach, bo utrudniają dopływ krwi do mózgu, a więc myślenie. Bo to, co ci powiem, będzie dosyć skomplikowane, ale trudno, sama chciałaś.

– Tak…

– Dobrze… No więc tak. Dobro miałoby oznaczać taki stan, w którym wszystkim jest dobrze i ten stan jest niezagrożony, bo nikt nikomu nie czyni krzywdy. Ale tak naprawdę jest inaczej – prawdziwe dobro wymaga, żeby każdy robił innemu dobrze. Tylko o istocie, który robi innym dobrze, mówi się, że to istota dobra, prawda? No więc dobro to stan, w którym wszyscy robią sobie dobrze. Dobro to stan powszechnego altruizmu. Stan, w którym jedna istota – powiedzmy człowiek – nie myśli o sobie, tylko o drugim człowieku. Każdy chce robić innym dobrze, ale sam dobra nie przyjmuje, tylko natychmiast je oddaje. Widzisz, że to pojęcie bezsensowne. Wszyscy wszystkim robią dobrze, ale nikt nie ma dobrze nawet przez chwilę. A przecież wtedy, kiedy jest dobrze, to powinno być dobrze każdej pojedynczej istocie, powiedzmy, każdemu człowiekowi… Więc tu pojawia się pytanie, czy dobro w ogóle może być tym najlepszym, najważniejszym pojęciem, czy można w ogóle w nie wierzyć? Czy nie lepiej jest wierzyć w pojedynczą istotę, powiedzmy człowieka? Może to pojedynczy człowiek jest najważniejszy niż ogólne dobro. Tyle że wtedy każdy zaczyna myśleć o sobie i ludzie mordują się jak zwierzęta. Społeczeństwo, oparte na pojęciu człowieka, byłoby społeczeństwem zwierząt i w końcu kult człowieka przeobraziłby się w kult bestii. Społeczeństwo oparte na pojęciu dobra byłoby z kolei społeczeństwem roślin, w którym życie poszczególnej osoby staje się coraz bardziej uboższe, uboższe, pozbawione przeżyć, sensu, dynamiki. To byłoby społeczeństwo, w którym jednostka znaczy coraz mniej, a ogólna wymiana przysług, mimo że oficjalnie gloryfikowana, też zamiera, bo traci sens. Co to za przysługa, z której nie ma się korzyści? Jedynym sposobem na to, aby istniało właściwie funkcjonujące społeczeństwo… a raczej jedyną, najważniejszą wartością, na której mogłoby oprzeć swoje istnienie społeczeństwo, musiałoby być połączenie tych dwóch wartości: człowieka i dobra. Trzeba by uwierzyć, że jest jakiś Człowiek-Dobro, z którego wszystko się wywodzi. Istota będąca czymś takim jak człowiek czy elf, czyli myśląca, czująca, konkretna i pojedyncza, ale zarazem wszechobecna, istniejąca w innych istotach i pomiędzy nimi. I w całym tym dobru, które dzieje się pomiędzy nimi. Tylko gdyby istniał Człowiek-Dobro i gdyby wszyscy nim żyli, gdyby był najwyższą wartością… tylko wtedy mogłoby być dobrze. Ale Czlowieka-Dobro nie ma, jestem tylko ja.

„W twoim Cesarstwie ludzie są bestiami i roślinami naraz” – tę myśl na szczęście udało się powstrzymać, zanim się pojawiła. Zanim wyczuła ją mama.

– Witaj w Rombie, synku córeczko.

– Jebut. Jebut. Jebut. Jebut.

– A teraz co się dzieje, tatusiu?

– Oni jeszcze bardziej próbują wyrąbać się na zewnątrz. Ale drewno białolistu twarde, mocne… Nie uda się im.

– Hi, hi, tatusiu.

– Hi, hi, syneczku.

– Ale tatusiu, czy ogień nie osłabia drewienka?

– Jebuuut! – z dzikim rykiem Bima wyrąbał się na zewnątrz z płonącego drzewa poprzez wielką wyrwę. Krasnolud kaszlał i spluwał, i był jeszcze czarniejszy niż zwykle. Pot na jego twarzy błyszczał tak bardzo, że Bima sprawiał wrażenie wyrzeźbionego w lśniącym brązie.

– Jaki śliczny – zachwycił się chłopczyk.

Ojciec, wąsaty i zdumiony, stał przez chwilę bez ruchu. Potem porwał synka na ramię i już miał uciekać, kiedy Bima trafił go toporem w plecy. Na szarawym płótnie sukmany pojawiła się najpierw ciemna, a po chwili wyraźnie czerwona plama. Mężczyzna upadł na ziemię razem z żywym synkiem. W sekundę później czarny krasnolud był już przy dziecku.

Z wyrwy w płonącym drzewie wybiegały następne krasnoludy, słaniając się i pokasłując. Zataczały się, padały na ziemię, ale biegły dalej, jak najdalej od ognia.

– Mam szczeniaka!!! – ryczał Bima.

Chłopak nie ryczał. Patrzył na Bimę szeroko otwartymi oczyma, jak czujny, przestraszony kot.

– Kurwa… – Agni dopełzł do Bimy i do kałuży wody.

– Przeżyłeś… Kurwa, przeżyłeś coś takiego w ciągu czterdziestu tysięcy lat? – zapytał Yudi.

– Kurwa, nie – odpowiedział Agni.

– Mam szczeniaka!!! – ryczał Bima.

– Trzeba… go… zabić – wydyszał Ardżu. – Wioska nie może się o nas dowiedzieć.

– Tu na mapie nie ma żadnej wioski – powiedział Agni. – To dzieciak leśniczego.

Istotnie, na ramionach sukmany naszyte były hafty przedstawiające szubienicę, godło Wspaniałych Cesarskich Służb Leśnych.

– No i co z tego!!! – ryknął Bima. – I tak go zabijemy.

– Dlaczego? – zapytał Agni.

– A dlaczego oni chcieli zabić nas?! – zapytał czarny krasnolud.

– Wiesz… – zaczął Saha. – Sam nam mówiłeś, że mamy oszczędzać zapasy. Za każdym razem, gdy znajdziemy coś jadalnego, mamy to zjeść.

Chłopiec chyba dopiero po tych słowach zrozumiał, co go czeka, bo jego twarzyczka skurczyła się, a po twarzy popłynęły wielkie brudne łzy.

– Nie płacz – uśmiechnął się nagle Bima. – No, nie płacz. To były żarty. Pójdziesz z nami, krasnoludami, na wędrówkę. Zostaniesz dzieckiem pułku. No, nie płacz, do cholery!

I udusił.

– Mamo…

– Słucham cię, synku córeczko.

– A Śnieżna Równina? Czy Śnieżna Równina istnieje?

– Tylko w formie przerażającej tortury dla wszystkich tych nieszczęśników, którzy kiedykolwiek tam się wybrali.

– Jak to?

– Nie ma takiego lądu. Nie ma w ogóle żadnych lądów, poza Cesarstwem. Ale daleko na Północy morze zamarza i twardnieje w lodowiec. Twój ojciec zawiózł tam i wysadził na lód wiele biednych elfów, które w daremnym poszukiwaniu oazy ciepłodrzewów zamarzły na śmierć.

– Oszukałaś go?

– Nie. On oszukał ich. Był moim wiernym mężem, a kiedy zrozumiał, kim jestem, stał się moim wiernym uczniem. On też wierzył, że elfy, które doprowadziły do stworzenia ludzi, są odpowiedzialne za ich los. I tak samo jak ludzie, muszą zaznać po kolei ostatecznej męki, ostatecznej rozpaczy i wreszcie śmierci. Pomagał mi w tym, dopóki go nie skazałam na śmierć.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Bo on też był elfem.

– Ale przecież… Jak mówiłaś do mnie w myśli ze Śnieżnej Równiny… słyszałem również myśli innych elfów… które były tam z tobą… A właściwie jednego elfa…

– To był mój głos. Mówiłem ci, że moje myśli jako mężczyzny brzmią zupełnie inaczej niż moje myśli jako kobiety. No dobrze, wracajmy do spraw ważnych. Trzeba popracować nad ścięgnem twojej lewej nogi.

– Taaaak!!!

– Wiecie co… To drzewo już przygasło, ale cały czas fajnie dymi. Może powieśmy tam człowieka i szczeniaka, to się uwędzą do jutra i zwiększymy nasze zapasy.

– Jak ich chcesz wleć?

– Normalnie, zestruga się mięso z kości i dobrze zasoli po uwędzeniu…

– Albo przed.

– Przed uwędzeniem to ich trzeba wypatroszyć.

– Co za problem – powiedział Naku. – Ja się tym zajmę.

– Naku, złota rączka.

– Każdy krasnolud to złota rączka.

Naku rozebrał trupa mężczyzny i zaciągnął do spowitego dymem drzewa. Zarzucił pętlę na szyję, przerzucił linę przez gałąź, podciągnął zwłoki na odpowiednią wysokość, przywiązał koniec sznura do jednej z dolnych gałęzi. Następnie wyjął nóż i wprawnym ruchem przeciął brzuch wzdłuż. Ze środka wysypało się coś, co wyglądało jak niekończący się ciąg kiełbasek albo bardzo długa żmija.