– A jak my dostaniemy się do miasta?
– Właśnie tak.
– Dziękuję pięknie, nasz dowódca zwariował.
– Nie – powiedział Ardżu. – Ja wiem, o co mu chodzi. Oni tam są przyzwyczajeni do trupów i do ludzi uśpionych. Nie będą się spodziewać, że nagle pojawią się cztery przytomne krasnoludy z toporkami i nożami. Wybijemy ich i od razu będziemy w podziemiach Rombu. Od razu będziemy mogli wziąć się do roboty. Bo tam jest przecież nasz cel. Mamy podkopać fundamenty i zburzyć Romb. To klasyczny fortel, wpłynąć pod fortecę podziemnym kanałem.
– Nie, to nie tak – zaprzeczył Agni.
– Nie?
– Nie.
– To co, mamy dać się aresztować?
– W pewnym sensie.
– Aha. Czyli jednak nasz dowódca zwariował.
– Komenda Podziemnego Odłowu zamawia corocznie osiemdziesiąt mieczy i dwieście kusz. Choćby nie wiem jak byli zaskoczeni, nie dadzą się pobić czterem krasnoludom z toporkami. Po prostu jest ich za dużo.
– Ciekawe, dlaczego tylu ich tam jest.
– Bo podziemny kanał to, poza główną bramą, jedyna droga do Rombu. A wpłynąć pod fortecę podziemnym kanałem to klasyczny fortel. Oni też o tym wiedzą.
– To co my mamy zrobić?
– Wpłyniemy tam, udając trupy.
– Nie…
– Znowu dwa dni bezruchu?!
– Najwyżej dzień. Oni nigdy nie zamawiali ziół do balsamowania. To znaczy, że nie będą nas mumifikować, bo trupy konserwuje już sama solanka, którą płyną. Nie zamawiali też siana do wypychania. Zwłoki docierają do nich już zesztywniałe, wystarczy namalować maskę klauna na twarzy i postawić na ulicy, pod ścianą.
– I co, nas też tak mają postawić?
– Tak.
– Ale w ten sposób nie dostaniemy się do podziemi Rombu. To znaczy, dostaniemy się, ale zaraz je opuścimy, bo wyniosą nas na ulicę.
– Trudno. Ale w ten sposób przynajmniej będziemy w mieście.
– Ale to głupie, być tak blisko celu i…
– Z miasta łatwiej dostaniemy się do Rombu niż z podziemnego jeziora, które jest pod strażą stu ludzi.
– Nie wątpię. Z miasta, pełnego szpicli, na pewno łatwo dostaniemy się do Rombu. I nigdy go już nie opuścimy.
– I tak go nie opuścimy. Przecież jak zburzymy fundamenty, to co, myślisz, że to przeżyjemy? Będziemy pod spodem i nie sądzę, żebyśmy zdążyli uciec.
– No, ale wtedy rozmażemy się powoli po całym Wszechświecie. Na tym polega rozpad ciała na te wszystkie cząstki, nie?
– Bima mówił, że to jeszcze gorsze niż Romb. Albo dokładnie takie samo.
– Bima.
– Bima mówił różne rzeczy.
– No właśnie. Pomyślcie, jeżeli połączenie się z czymś tak odrażającym, jak ludzka samica, daje taką rozkosz… To jaką rozkosz daje połączenie się z całym Wszechświatem?
– Zaraz. Ale przecież krasnolud to byt. To nie coś żywego, jak elf, tylko byt taki jak kamień, nie? Nigdy z niczym się nie łączy i zawsze pozostaje sobą, nawet w postaci rozproszonej. Więc…
– Słuchajcie, nie wiem, jak to jest. To może być męka. Ale wcale nie musi, bo, jak słusznie powiedziałeś, krasnolud to pojedynczy byt, który nigdy z niczym innym się nie łączy. Może być dobrze, może być źle, może być nijak. A my musimy iść na to ryzyko, bo wysłano nas w misji samobójczej. Dla dobra wszystkich chłopaków.
– Może lepiej być wypchanym trupem? Wtedy tak się nie rozkładasz, nie mieszasz z tym światem, przynajmniej przez długi czas…
– O właśnie, a jeśli w jeziorze okaże się, że jednak wypychają…
– To wtedy będziemy musieli zastosować klasyczny fortel.
– To znaczy?
– To znaczy, że będziemy musieli zabić stu ludzi z mieczami i kuszami. Ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Do Jego Olśniewającej Wysokości, Oceanicznie Głęboko Miłującego, Słonecznie Jasno Przenikliwego i Brzytewnie Ostro Sprawiedliwego Pana Naszego, Nieskończenie Jedynego Cesarza!
Drżąca przed Majestatem nikczemność i obrzydliwość ośmiela się zdać swój comiesięczny raport Cesarzowi, z przerażeniem oczekując zmiażdżenia za taką zuchwałość.
Bezczelności tej nie da się usprawiedliwić i wszelka próba tłumaczenia się byłaby jeszcze bardziej potworną bezczelnością. Wcielona nikczemność ośmiela się wyjaśniać swoje postępowanie jedynie gwoli jak najskwapliwszego poinformowania Jaśniejącej Przenikliwości, tak aby mogła Ona wybrać jak najwłaściwszą karę. Aczkolwiek sam pomysł, że jest coś, o czym Jaśniejąca Przenikliwość nie wie sama z siebie, coś, o czym trzeba ją informować, też zasługuje na Najwyższą z Najwyższych Wszechkar.
Święty Obezwładniający Strach, Strach przed Majestatem i jego Nakazami większy niźli Strach przed samą Karą nakazuje jednak, aby pełnić swą powinność, donosząc o wszystkim, co dzieje się w stolicy. Dlatego nikczemność naraża się na Wspaniałą Cesarską Karę, by wypełnić Wspaniały Cesarski Rozkaz.
Zarazem istota podła i godna zarazem Bezpowrotnej Śmierci oraz Nigdy Niekończących Się Męczarni rozpływa dziś się w pokornej rozkoszy oznajmiania Najwyższemu Majestatowi Dobrych Wieści. Aczkolwiek sam pomysł, że jakieś Wieści mogą być dla Majestatu Dobre, też zasługuje na Najwyższą z Najwyższych Wszechkar. Bo wobec Najwyższego Majestatu nic nie jest Dobre. Dobry jest tylko Majestat i jego Kary!
Obrzydliwość i znikomość nie może jednak powstrzymać Nieskończenie Długiego Okrzyku Radości na widok spełniających się Świętych Zamysłów Cesarza.
Najnędzniejszy z Ukochanych Poddanych Cesarza oddawał się wczoraj wieczorem czynności tak małej, że prawie nie śmie przedstawić jej Fiołkowej Nieskończoności Cesarskich Oczu. Czyni to jednak w nędznej i zapewne zwodniczej nadziei, że małość jego spraw uratuje to, że zajmował się nimi w służbie Cesarza. Podczas tak zwanej przechadzki, poświęconej Czujnemu Podpatrywaniu, sługa sług Majestatu ujrzał, jak spełnia się to, czego chce Cesarz.
Niech żyje Cesarz, Największy Zwycięzca, Zwycięzca Zwycięzców, który Zwyciężył Zwycięzcę Wszystkich Zwycięzców! Niech żyje Zwycięzca Śmierci!
Albowiem podczas nędznej i niegodnej przechadzki przechodzień, który nie zasługiwałby na Jakąkolwiek Świetlistą Uwagę ze strony Majestatu, gdyby nie to, co zobaczył, zauważył, że spełniły się Cesarskie Plany Zwycięstwa nad Śmiercią – i zawył z radości.
Jasne jest, że najnikczemniejsza ze wszystkich nicości nigdy nie osiągnie takiej precyzji, która mogłaby choć w najmniejszym stopniu nadawać się dla Fiołkowej Przenikliwości Cesarskich Oczu, niemniej jednak spróbuje w nikczemności swojej opisać to, co zobaczył.
W Zaułku Miliarda Przyszłych Tryumfów, jak zwykle, stały Truchła Pociesznej Ohydy. Oparte o ściany domów żałosne resztki nikczemnych wrogów, którzy spróbowali wejść do lub wyjść z Oszałamiająco i Przeszywająco Wspaniałego Cesarskiego Miasta Pierwszej Kategorii. I jakkolwiek były to trupy, to w pewnym momencie zaczęły się poruszać!
Chwała, Chwała, Chwała Zwycięzcy nad Zwycięzcami, Zwycięzcy nad Śmiercią! Ja w mej nikczemnej małości donoszę o tym wszystkim nie tylko, aby wyrazić mój Poddańczy Zachwyt, ale także, żeby tych zmartwychwstałych jak najszybciej zabito. Albowiem zmartwychwstali jako to, czym byli! Cud zmartwychwstania przywrócił im nie tylko utracone życie, ale także związaną z nim nikczemność! Niestety! Nie natchnął ich pokorą i wdzięcznością! Nie udali się do Rombu, aby błagać o karę! Ale bezczelnie zmazali ze swych twarzy Maski Śmiechu i Pogardy, a następnie wmieszali się w tłum. Co więcej, odchodząc, nie deptali po głowach zdrajców, których Cesarz w swej łaskawości kazał zakopać żywcem w ziemi naszych ulic aż do wysokości ust, tak aby służyli nam za bruk. Te słowa pisałem ja, Ahti Cioppa, najnikczemniejszy ze wszystkich Skrytych Cesarskich Obserwatorów Rangi Bezpośredniego Donosu.