Kolejka przed Zajazdem Wiernego Sługi w Osłupiająco Pięknym Cesarskim Mieście Pierwszej Kategorii kiwała się z nudów.
– Oj – mówił jeden z tych, co stali najbliżej wejścia, chudy i pokasłujący brodacz w krótkiej tunice, której zapach zdradzał, że została wykonana z czegoś, co kiedyś było końskim czaprakiem. – Czyżby Brygada Skrzętnej Gospodarności przygotowywała dzisiejszą odwieczerz szczególnie skrzętnie?
Cala kolejka syknęła. A następnie cała kolejka zaczęła udawać, że to nie ona syknęła. Cała kolejka zaczęła udawać, że w ogóle nie słyszała obrazoburczej wypowiedzi brodacza. Jasne, że dzisiaj wszystko trwało jeszcze dłużej niż zwykle, ale nie był to powód do wypowiedzi, które ktoś mógłby uznać za ironiczne.
– Czyżby pan z zewnątrz? – zapytał w końcu ktoś z tyłu kolejki.
– A tak. Nie jestem stąd – odpowiedział brodacz.
– To czuć – dobiegło skądś i cała kolejka ryknęła wesoło.
– A co? Coś się nie podoba? – wykasłał brodacz i wyjął z kieszeni czapraka spory młotek.
– Gwoździe będzie wbijał – skomentowała jakaś część kolejki.
– Niech pan się dowie, że nie jest pan w swoim chlewie – włączył się wreszcie do dyskusji Starszy Kolejki, łysy facet w długim, niegdyś haftowanym, a dzisiaj poszarpanym płaszczu. Na ramionach miał trupią czaszkę, co oznaczało Społecznego Ochmistrza Ruchu Ulicznego. – Tu jest Niewyrażalnie Wspaniałe Cesarskie Miasto Pierwszej Kategorii. Tu panuje Niewyobrażalnie Doskonały Porządek Cesarski. Tu niedopuszczalne są zachowania prosto z obo…
– He, he – brodacz podrzucił młotek w górę, znowu go złapał, a potem dowiódł, że dialektyką posługuje się równie zręcznie. – He, he, to znaczy, że według szanownego pana za murami ten porządek już nie panuje? Czyżby szanowny pan chciał nam powiedzieć, że Najwspanialszy Majestat nie podporządkował reszty świata swej Potężnej Woli? Niewyobrażalne bluźnierstwo.
Na te słowa kolejka zaczęła topnieć. Kilka jej części oddaliło się pośpiesznie, depcząc po wkopanych w ulicę głowach zdrajców. Jedna z głów, najwyraźniej już nieżywa, pękła, a ze środka wylał się półpłynny, zgniły mózg, który zapachem mógł konkurować z czaprakiem brodacza. Starszy Kolejki nie poddawał się jednak tak łatwo.
– A pan sugeruje, że Cudownej Mocy Bliskość Cesarza nie odmienia ludzi i nie sprawia, że jeszcze usilniej doglądają Cesarskiego Porządku niż nędzni, oddaleni od Cesarza prowincjusze? Sugeruje pan, że Ożywcza i Odradzająca Bliskość Cesarza nie ma wpływu na wiernych poddanych? Brać bluźniercę!
Młotek uniósł się, ale nie uderzył. Ktoś wytrącił go z ręki brodacza. Trzonek zawirował w powietrzu, obuch uderzył w kolejną uliczną głowę zdrajcy i kolejny mózg wylał się na zewnątrz, tworząc brunatną kałużę o porażającym smrodzie.
Brodacz zdążył tylko raz krzyknąć: „Ludzie!”, i zaraz potem wpadł twarzą w tę kałużę, podczas kiedy wielonoga kolejka deptała po nim buciorami i chodakami. Już po chwili zgniły mózg zmieszał się ze świeżą krwią.
– Hi, hi – powiedział Starszy Kolejki.
– A co powiemy Przenikliwej Straży? – zatroszczyła się tylna część ogonka. – Przecież zabicie zdrajcy to utrudnianie śle…
– Schowamy go. – Starszy machnął ręką i kolejka zaczęła dźwigać zwłoki w stronę otworu kanałowego.
– Voppe, Karan i Kaupungimies poszli. Mogą donieść o bluźnierstwach…
– Poszli nie po to, żeby donosić, tylko żeby nie wiedzieć. Kto doniesie, ten wie, a jak wie, to jest współodpowiedzialny i idzie na śmiertelne piekło jako bierny wspólnik.
– Ale kto nie doniesie, idzie do miejsca na „R”.
– Ale nikt nie będzie wiedział, że nie donieśli. My nie doniesiemy.
– Ale skąd mają o tym wiedzieć?
– Znają mnie.
Znają cię, pomyślała kolejka. Znają Społecznego Ochmistrza. Wiedzą, że doniesiesz. Tak samo, jak i my wiemy. Doniosą.
Ochmistrz wiedział, co myśli kolejka. A przynajmniej domyślał się kolejkowych myśli.
– No dobra – zdecydował się. – Dognajcie ich. I powstrzymajcie. Powiedzcie, żeby tu przyszli, wtedy powiem im coś, co oczyści ich z zarzutów. Albo nie, powiedzcie, że wiem, jak uciec z miasta. A wy idźcie na róg patrzeć, czy ktoś nie idzie.
Uczestniczę w zbrodni. Ale to jest tak zwana obserwacja uczestnicząca, bo później doniosę. Zarobię co najwyżej na jakąś pięciodniową egzekucję.
Kolejny wielonogi kawałek kolejki pobiegł. Kiedy wrócił razem z trzema zbiegami, kolejka nadal zmagała się z trupem. Nie chciał się zmieścić w otworze.
– Dokąd pobiegliście?
– Spełnić obowiązek.
– Co ty mówisz? Pobiegliśmy ze strachu do domu.
– Aha. Jeżeli mamy się z tego wykaraskać… – Starszy Kolejki rozejrzał się wokół, spoglądając znacząco na kolejkę. – Poczekajcie tutaj. Ja zaraz przyjdę. Mam pomysł…
– O nie. Tak łatwo to nie będzie – powiedziała tylna część kolejki, która teraz, po całym zamieszaniu, znajdowała się na przedzie. Czyli przy zbyt ciasnym otworze kanałowym.
– Nigdzie nie pójdziesz. Bo jak pójdziesz, to pójdziesz donieść.
– Co tu się, kurwa, dzieje?
Zajazd Wiernego Sługi otworzył swe podwoje. W środku stał niski i pękaty mężczyzna o uśmiechu profesjonalnego oberżysty.
– Nasza Brygada przejęła zajazd wczoraj, więc to musiało trochę potrwać. Nie ma co się awantu… O kurwa.
Mężczyzna zobaczył trupa. A potem zobaczył, że cała kolejka patrzy nie na trupa, tylko na niego.
– Właźcie – powiedział Agni. – Dawajcie trupa. Musimy go tu schować. I wy też musicie się tu schować, szybko!
– No i co my z nimi teraz zrobimy? – zapytał Ardżu, gdy cała kolejka siedziała na podłodze, związana, zakneblowana i krwawiąca od ran.
– To samo, co z trupem. Uwędzimy.
– Grmfff!!! – zabuczała zdławiona kolejka.
– Część zjemy, część mięsa sprzedamy.
– A jak to zrobimy? Przecież tu ludzie będą przychodzić.
– To bardzo proste – Agni uśmiechnął się i zza wielkiej rzeźbionej szafy wyciągnął dechę z napisem: „Zajazd Chwilowo Nieczynny”.
– Chwilowo?
– Na przykład przez trzy miesiące.
– A jak przyjdą kontrolerzy? Jak zaczną nam zaglądać do wędzarni?
– Będziemy się ich bać przez pierwszy tydzień. A zresztą tych, co przyjdą przez ten pierwszy tydzień, przecież uwędzimy.
– Grmfff!!!
– Potem już zakopiemy się tak, że nie dogryzą się do nas. Tak, jak to było w kopalniach.
– No wiesz, tu nie wykopiemy takich kopalni.
– Jesteśmy krasnoludy.
– Ale cztery.
– Nie ma innej możliwości spełnienia zadania. Do roboty. Ja, Ardżu i Saha zaczynamy kopanie, Naku wędzi.
– Grmfff!!!
– Ale najpierw zabija, oczywiście.
– A może nie? – rozmarzył się Naku. – Przecież właściwie można by uwędzić ich żywcem. Trzeba wypruć im flaki na zewnątrz, ale nie wyrywać do końca. Lekki zapaszek smażonego gówna nie będzie wtedy aż tak lekki, powstanie wędzonka naprawdę dla koneserów, a jedzenie dodatkowo przyprawi świadomość, że ostatnie swe chwile pomioty spędziły w mękach…
– Nie – powiedział Agni cicho. – Nie eksperymentujmy. Wędzarnie są przewiewne, ta nasza tutaj nawet bardzo. Siłą rzeczy, nie jest dźwiękoszczelna. A jak któremuś wypadnie knebel i zacznie się drzeć? Albo jeśli wędzonka będzie zbyt już gówniana? Nie, zabijmy ich teraz.
– Grmfff!!!
– Dzień dobry! Halo! Jest tam kto! Proszę otworzyć drzwi!
– Tak jest, słucham, o co chodzi? – spytał Agni, udając zmęczone lekceważenie.
– Zajazd Wiernego Sługi? – spytał elf-renegat z przyciętymi uszami, w szarobrązowym uniformie. Na ramionach miał znak Przekłutej Dłoni, czyli dystynkcje Kontrolera Handlu.