– A chcesz, żebym zaczął?
– Nie!!!
– Nie chcesz… A przecież wiesz, że Święte Postanowienia Cesarza są Nieskończenie Słuszne. Jeżeli Cesarz skazuje cię na Nieskończoną Torturę, ty musisz jej pragnąć całym sercem i całą duszą!
– Taaak!!!
– Dobrze. A nie torturuję cię tylko dlatego, że jesteś katem. Profesjonalnym, przynajmniej pod względem zadawania bólu, jeśli nie właściwego nastawienia mentalnego. Nikt tak dobrze cię nie storturuje, jak ty sam. Będziesz sam siebie torturował na mój rozkaz, Viranie Watanabe. Sam z siebie wydobędziesz najstraszliwsze krzyki. A równocześnie będziesz śpiewał Pochwalną Pieśń Kata. To łącznie może dać niesamowite brzmienie.
– Tatusiu mamo?
– Tak, syneczku?
– A ile to jest siedem dodać pięć?
– Słucham?
– No bo ja nie wiem. Jestem jeszcze malutki.
– Znowu chcesz mnie zmiękczyć, Hengist? A to ja cię zmiękczę za pomocą tej oto maszynerii.
– Nie!… To znaczy, taaaak!!! To znaczy nie, nie próbuję cię zmiękczyć, tatusiu mamo. Ty jesteś surowy i sprawiedliwa… Ja tylko naprawdę chcę wiedzieć! I dlaczego drzewka są zielone?
– Co ty próbujesz osiągnąć? Bo wiem, że coś chcesz, tylko bardzo starasz się o tym nie myśleć, żebym nie poczuła twoich myśli.
– Lalalala!!!
Hengist z coraz większym trudem utrzymywał dyscyplinę umysłową. Zbliżało się coś, co Cesarza bardzo nie lubiło. Ale zbliżało się jeszcze coś innego… coś, co też nienawidziło Cesarza, tyle że była to zupełnie inna rzecz. I ta dwoistość Hengista rozpraszała. Przeszkadzała mu rozpraszać.
– A co to jest, krwawa muszka i szczekuszka?
– Hengist…
– Zła odpowiedź! To nie Hengist! A co to jest, gwizd glist?
– Hengist…
– Też zła odpowiedź! A co to jest skałka pełna ciałka?
– Hengist, przestań, bo się zdenerwuję.
– Alalalala! Utikitkitikitki tiki tiki! Awawawawawa!!!
– Hengist, zaraz będziesz miał konkretne powody, żeby wrzeszczeć.
– Hurra! Kaczulu, kaczulu, kaczulu, kaczulu!
– To jest coś, co od dawna dla ciebie przygotowywałem.
– Spotoloto, spotoloto, spotoloto!
– To jest coś, co specjalnie przygotowałem dla mojego synka. Zostaniesz poddany ponownemu spłodzeniu. Za pomocą stopniowego rozmiękczania osiągniesz stan półpłynny, nie tracąc jednak świadomości. Następnie zostaniesz wtryśnięty w moje ciało. Ja zajdę w ciążę, a twój świadomy i wszystko odczuwający półpłynny organizm zmiesza się z moim. Oczywiście, odczujesz to jako potworną ingerencję czegoś obcego w twoją istotę. Będzie to ból przerażający, ból bólów. Powstanie z tego Hengistocesarz, istota będąca czystym bólem. I wiesz, co zrobię z Hengistocesarzem? Jego też poddam ponownemu zapłodnieniu i powstanie Hengistocesarzcesarz, istota będąca czystym-czystym-bólem-bólem! A z nim… Z nim zrobię to samo i tak dalej, w nieskończoność. Przygotuj się na pierwszą fazę zmiękczania. Przygotuj się na wielki skowyt.
Skowyt rzeczywiście był wielki. Hengist o mało nie rozerwał stalowych łańcuchów, którymi przykuty był do ścian Wanienki Zmiękczającej. Zaczął wyć i skręcać się, zanim zaczęła się tortura, bo wiedział, że jego wycie jeszcze lepiej rozprasza tatusia mamę niż wszystkie pytania, jakie mógłby zadać. W końcu, to był tatuś mama i synkowi współczuł.
Jonga pełzła. Szło jej to coraz lepiej. Umiała już wykorzystywać nieustannie powtarzające się skurcze bólu jako motor dla szybkich ruchów. W tej chwili znajdowała się w rurze. Rura nie miała więcej jak piętnaście centymetrów średnicy, ale to nie stanowiło żadnego problemu. Tyle że Jonga musiała przybrać postać wielkiej czterołokciowej glisty z ludzką twarzą.
– Wiesz, to bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, torturować drzewo – mówił ktoś u wylotu rury. – Kurwa, ile można pompować… Zatkał się ten kran czy co?
Z głuchym bulgotem i popierdywaniem półpłynna Jonga zaczęła wypadać z rury. Dwie wąsate postaci w hełmach i misiurkach, z teczkami pod pachą, nachyliły się nad nią z cichutkim jękiem. Jonga, wypadając już całkowicie z rury, splunęła kawałeczkami swoich płuc najpierw w twarz pierwszego, a potem drugiego rycerza.
– Hraaa – wychrypiał pierwszy rycerz. Drugi skulił się i upuścił teczkę. Fragmenty płucek były pełne wodnych mrówek, które wgryzły się natychmiast w twarze obu panów. Jonga pełzła dalej.
Była w czymś, co wyglądało jak łaźnia, z małą wanienką pośrodku. Na ścianach widniały wypisane hasła: „Aj! Jak boli!”, „Au!!! Litości!!!” i „Błagam, nie!!!”. Nad wanienką pochylała się piękna kobieta o fioletowych oczach. Na jej widok Jonga zamarła. Ale tylko na chwilę.
– No proszę – powiedziała piękna kobieta. – Jakiś szkodnik dostał się tu przez kanał kanalizacyjny.
– Mamo! – zawołało coś malutkiego z wanienki. – Tatusiu mamo, ja się boję!
– Cicho, syneczku – odpowiedziała kobieta. – To tylko wielki glistolud. Zaraz go zabijemy. Już jest bliziutko, mamusia machnie mieczem… I wrócimy do zmiękczania. Zaraz osiągniesz wielkość i miękkość trzylatka.
„Nie!” – poczuł Hengist. I usłyszał jeszcze jedną myśclass="underline" „Wodne mró…”.
– Nie… Zabi… Nie… Ruszaj… Mie… Miecza… Napluję… Nie… Ruszaj… Się… – mówiło coś z wnętrza stwora, stwora o twarzy z surowego mięsa. Stwór był blisko. Rzeczywiście na odległość splunięcia.
– Nie ruszam się – powiedziała kobieta, chociaż widać było, że ma wielką ochotę się ruszyć.
– Jeden… Ruch… I napluję… Trafię… – Morda stwora obwąchiwała kobietę z bliska, jej nogi w wyszywanych złotą nicią sandałach, jej dłonie.
– Nie robię żadnych ruchów.
– A… Ja… I… Tak… Napluję…
– Dobrze – powiedziała kobieta – ale nie rób nic mojemu dziecku.
– Napluję…
– Nie! – zawołało dziecko z wanienki. – Nie lób tego! Ziabijeś ją! Ziabijać nie! Nie śmiejć! Nie śmiejć!
– E! – powiedziała kobieta i upadła na podłogę.