– Chuj ci w dupę – powiedział czarny krasnolud i wstał.
– Idę! – zawołał. – Idę, chuju złamany!
– Bez wyzwisk – odpowiedział głos – bo będę wyrywał kłak po kłaku! No proszę, czarne futerko nam się dzisiaj trafiło… Zrzuć kurtkę! Obróć się! Chcę widzieć, czy nie masz gdzieś topora, brodaty zwierzaku. Ściągaj buty! Rzuć no je tu! Dobre buty, tylko brudne. Ręce do przodu, do związania! Podejdź… Nie próbuj sztuczek! Ach… Masz, gówno! Myślałeś, że mi podskoczysz! Leżeć, ścierwo! Całuj buty pana! Na plecy! Teraz ty go przytrzymaj…
I nagle rozległ się wrzask, wrzask potworny, przechodzący w wysoki, jakby niemowlęcy skrzek. Niemowlęcy, ale na pewno wychodzący z gardła Bimy. Wszystkie krasnoludy oprócz Agniego skuliły się. A potem na Agniego spojrzały, również wszystkie.
Agni odwrócił wzrok i zamknął oczy. Wrzask narastał, był coraz głośniejszy, coraz jakby bliższy i skończył się nagle chóralnym wybuchem śmiechu. Na polanie stanął Bima, trzymając w ręku dwie wąsate głowy.
– Ale cię nastraszyłem, chujku – powiedział do Agniego, rzucając mu ścierwo pod nogi.
– Masz u mnie drugiego plusa – westchnął Ardżu. – Bo jednak miałeś rację. Trzeba było wysłać Bimę. Masz u mnie drugiego plusa.
– A trzy plusy to wpierdol – dodał Bima.
– Czy radujesz się, kapitanie Ritavartin?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Czy radujesz się z nieśmiertelności, którą cię obdarzę?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Czy rozumiesz, co do ciebie mówię?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Czy chcesz, abym uodpornił na śmierć twojego bumbona?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Czy rozumiesz, na czym polega uodpornienie na śmierć?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Widzę, że jeśli nie wiesz, to przynajmniej się domyślasz.
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Czy wiesz, że twoje odpowiedzi mogą mieć wpływ na twój los?
– I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– A jeśli nawet nie na twój los, to na pewno na los twojego bumbona.
– I już nie by… Panoczku, nie!
– Tak, Ritavartin. Udusimy twojego bumbona.
– Panoczku, błagam, nie! Ja po katuszach, ja pomieszany, ja mógł co durnego pleść, ale bumbon niewinny, dziecina najsłodsza…
– I to ty sam go udusisz.
– Nie, panoczku, nigdy!
– Ty sam. Wbijemy ci w mięśnie i w kości takie druty, które będą kierować twoimi ruchami. Będziesz dusił bumbona, a druty wbite w szczękę i krtań sprawią, że będziesz śpiewał: „Hurra, jak słodko jest poświęcać najbliższych dla Cesarza”. I już nie bydzie bumbona, bo sy udusi i skona.
– Panoczku!!!
– Witaj w Rombie, Ritavartin.
– Witaj w Rombie, Viranie Watanabe. A zresztą… Nie powinienem cię tu witać. Przecież tu jesteś już od wielu, wielu lat.
– Tak, Panie…
– Nie pierwszy raz widzisz te wszystkie narzędzia. Te łańcuchy. I to łoże. Tyle że po raz pierwszy to ty na nim leżysz.
– Panie…
– Coś chcesz powiedzieć, Watanabe? Chcesz błagać o litość? Przecież wiesz, że dla siebie nie miałem litości. Kto jak kto, ale ty o tym dobrze wiesz.
– Tak, Panie.
– Swoją drogą szkoda, bo gdzie ja znajdę drugiego takiego kata jak ty?
– Dziękuję, Panie. Pozytywna ocena mojego profesjonalizmu sprawia, że niczym są męczarnie, które mnie czekają!
– Akurat, Watanabe. Nie kłam. Męczarnie, które cię czekają, są takie, że nic nie może choćby minimalnie ich złagodzić.
– Panie, proszę o wybaczenie!
– Zwariowałeś, Watanabe?
– Nie… Chciałem tylko poprosić o wybaczenie za to, że pomyślałem, iż zadawane z polecenia Olśniewającego Majestatu męczarnie mogłyby nie być absolutne.
– Kto jak kto, ale ty dobrze o tym wiesz… I wiesz, że ja o tym wiem. Mogę ci powiedzieć, że byłeś bardzo dobry w zadawaniu absolutnych męczarni.
– Proszę o wybaczenie! Ja… Ja przecież nie wiedziałem wtedy, że to Wasza Wysokość…
– A więc sugerujesz, że gdybyś wiedział, że to ja, to wtedy zlekceważyłbyś Wspaniały Cesarski Rozkaz zadawania mi absolutnych męczarni?
– Ja… Proszę o wybaczenie!
– Podczas tej rozmowy popełniłeś trzy niewybaczalne błędy. A właściwie sześć, bo za każdy z tych trzech dodatkowo poprosiłeś o wybaczenie. A to znaczy, że sądzisz, iż Nieskończenie Sprawiedliwy Cesarz mógłby coś przebaczyć. Ponieważ, jak twierdzisz, jesteś profesjonalistą, sam wyobraź sobie skalę bólu, który cię czeka.
– Panie…
– Czy naprawdę myślałeś, że będziesz mógł zadawać absolutne męczarnie, samemu nie będąc im poddanym?
– Panie… Ja wykonywałem rozkazy Twoje!
– I gdybyś ich nie wykonał, zostałbyś skazany na absolutne męczarnie za nieposłuszeństwo wobec rozkazów Nieskończonej Słuszności. Nieskończona Słuszność wymaga zadawania bólu. Ale nieskończenie słuszne jest także, aby ten, kto zadaje nawet słuszny ból, też go zaznawał. Bo jest słuszne braterstwo, nawet braterstwo ze skazańcami. Widzisz, co mam w ręku? Wiesz dobrze, co to jest. To specjalny przyrząd do operacji, którą nazwałem antymasażem. Dzięki temu wszystkie twoje mięśnie osiągną maksimum napięcia. Dzięki temu twoje własne mięśnie zaczną miażdżyć twoje własne narządy wewnętrzne, a nawet kości. Dzięki temu każdy dodatkowy ból, który ci sprawimy, będziesz odczuwał wielokrotnie mocniej. Nawet jeśli jako ból dodatkowy sprawimy ci ból nieskończony.
– Panie!!!
– Witaj w domu, Watanabe.
– Mamo!!! Maaamo!!! Maa… mo…
– Słucham synku, córeczko.
– Dlaczego… Dlaczego mi to robisz?
– Musisz poznać ból. Ten sam, który czują ludzie. Jesteś za niego współodpowiedzialna.
– Ale przecież… Ja… Ja ich nie stworzyłam!
– Aha, że to niby tylko ja jestem odpowiedzialny? O nie, kochanie. Chciałabyś żyć bez bólu, kiedy inni cierpią? Naucz się, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich. I gdy choć jeden cierpi, cała reszta powinna skręcać się z bólu. O tak.
– Aaa!!! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
– Dobrze. Teraz odpocznij trochę, synku córeczko, bo jeszcze mi zemdlejesz, a za to musiałabym cię dodatkowo ukarać.
– Dlaczego…
– Omdlenie to sposób, w jaki organizm próbuje uniknąć bólu. Próba uniknięcia bólu to próba uniknięcia odpowiedzialności.
– Mamo… Ty jesteś Cesarzem…
– Tak, synku córeczko.
– To dlaczego wysyłałaś mnie po Obraz? Mogłaś tam wysłać żołnierzy…
– Chodziło o to, żebyś przeszedł swoją własną drogę do Obrazu – i do Rombu. Drogę, na której będziesz cierpieć, na której zrozumiesz ludzki i elfi los.
– Ale dlaczego… Na tej drodze… Kazałaś mi zabijać…
– Każdy z nas jest odpowiedzialny za śmierć innych ludzi. Ci, którzy nie zabijają, też zabijają, tyle że biernie. Po prostu nie pomagają innym ludziom zagrożonym śmiercią. Nie powstrzymują sztyletu mordercy, nie poszukują eliksiru nieśmiertelności. Lepiej już zabijać aktywnie.
– Nieprawda! Ja zabiłam, zabiłam te kobiety, tam, na Północy! To ja spowodowałam ich śmierć! Nie ktoś inny, kto o tym nie wiedział! Ja zabiłam!
– Czy myślisz, że mogłeś się przed tym powstrzymać?
– Ty mi kazałaś!
– A ty usłuchałeś.
– I źle zrobiłam!
– I źle zrobiłeś. Można powiedzieć, że nie przeszedłeś próby litości. Ale nie mogłeś jej przejść. I to jest słuszne, że jej nie przeszedłeś. Jesteś elfem. Trzeba, żebyś wziął na siebie nie tylko ból ludzi, ale także winę elfów. To my ponosimy winę za stworzenie ludzi, za powołanie do życia śmiertelników. To my najbardziej odpowiedzialni jesteśmy za te wszystkie śmierci. Dlatego gdyby te kobiety nawet umarły ze starości, ty i tak byś je zabił. Dlatego lepiej, abyś to zrobił własną ręką, przyznając się do winy i czując ją… Niż tylko obojętnie zamykając oczy na ich tak zwaną naturalną śmierć.