– Tkwienie tu nie ma sensu – oznajmiła Neagley. – Marnujemy czas. Do niczego w ten sposób nie dojdziemy. Trzeba przyjąć, że zdobyli to, czego szukali.
– Myślę, że trzeba przyjąć coś wręcz odwrotnego.
– Dlaczego?
– Zastanów się. Przetrząsnęli biuro Franza od góry do dołu. Całkowicie. Zwykle kiedy znajdujesz to, czego pragniesz, zaprzestajesz poszukiwań. Ci faceci nie zaprzestali. Jeśli znaleźli to, po co przyszli, chyba znajdowało się w ostatnim miejscu, do jakiego zajrzeli. Czy to prawdopodobne? Nie sądzę. Myślę, że nie przestali szukać, ponieważ tego nie znaleźli.
– Gdzie to może być?
– Nie wiem. Jak myślisz, o co chodzi?
– Notatki, dyskietka komputerowa, płyta CD. Coś w tym rodzaju.
– Coś małego – uściślił Reacher.
– Nie zabrał tego do domu. Myślę, że wyraźnie oddzielał życie prywatne od zawodowego.
Myśl jak oni. Stań się jednym z nich.
Reacher odwrócił się i oparł plecami o drzwi biura Franza, jakby przed chwilą wyszedł na ulicę. Spojrzał na pustą dłoń. W życiu musiał odwalić mnóstwo papierkowej roboty, lecz nigdy nie korzystał z dyskietek komputerowych ani nie wypalił płyty CD, chociaż wiedział o ich istnieniu. Płyta CD była krążkiem wykonanym z poliwęglanu, często umieszczonym w cienkiej, plastikowej kopercie. Dyskietka była mniejsza. Kwadratowa, o boku długości jakichś siedmiu centymetrów. Kartkę papieru można było złożyć potrójnie w taki sposób, aby miała rozmiar dwadzieścia na dziesięć centymetrów.
Mały przedmiot.
Bardzo ważny.
Gdzie Calvin Franz ukryłby mały, bardzo ważny pakunek?:
– Może schował to w swoim samochodzie – podsunęła Neagley. – Jeździł nim cały czas. Jeśli była to płyta CD, mógł ją umieścić w zmieniaczu płyt, ukryć przez pozostawienie na widoku. W czwartej przegrodzie, po płycie z utworami Johna Coltrane’a.
– Milesa Daviesa – poprawił ją Reacher. – Calvin wolał! Milesa Daviesa. Słuchał muzyki Johna Coltrane’a jedynie na płytach Milesa Daviesa.
– Mógł zadbać, aby wyglądała jak inne. Napisać markerem „Miles Davies”.
– Znaleźliby ją – odparł Reacher. – Tacy skrupulatni faceci sprawdziliby wszystko. Myślę, że Franz lepiej by siej zabezpieczył. Jeśli ukryjesz coś na widoku, masz to przed; sobą cały czas. Nie możesz się rozluźnić, a sądzę, że Franzowi na tym zależało. Chciał wrócić do Angeli i Charliego i o tym nie myśleć.
– A zatem gdzie? W skrytce bankowej?
– Nie zauważyłem w pobliżu żadnego banku – rzekł Reacher. – Nie sądzę, żeby Franz odbywał podróże do banku. Nie w takim tłoku. Nie, jeśli sprawa była pilna. Na dodatek’ godziny otwarcia banku mogły nie pokrywać się z jego go-; dżinami pracy.
– Na kółku są dwa klucze – powiedziała Neagley. – Być może mniejszy otwierał szufladę biurka.
Reacher odwrócił się i spojrzał na pobojowisko. Gdzieś tam musiał znajdować się zamek szuflady. Mały, stalowy prostokąt oderwany od drewna i ciśnięty na stertę gruzu. Odwrócił się; i ruszył w stronę krawężnika. Ponownie spojrzał na pustą dłoń.
Po pierwsze: Co bym ukrył?
– Chodzi o plik komputerowy – oznajmił. – Musi o niego chodzić. Wiedzieli, czego szukać. Franz nie powiedziałby im o papierach. Przypuszczalnie zabrali jego komputery i znaleźli ślady wskazujące na to, że kopiował pliki. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? W komputerze pozostaje ślad po wszystkich operacjach, lecz Franz nie powiedziałby im, gdzie przechowuje kopie. Może właśnie dlatego połamali mu nogi? Franz zachował milczenie, więc przyszli tutaj.
– Gdzie mógł go ukryć? Reacher spojrzał ponownie na dłoń.
W jakim miejscu ubyłbym coś małego i bardzo ważnego?
– Na pewno nie pod starym kamieniem – powiedział. – Poszukałbym czegoś lepiej zorganizowanego. Miejsca chronionego. Gdzie ktoś byłby za to odpowiedzialny.
– Skrytka bankowa – powtórzyła Neagley. – Mały klucz nie ma żadnych oznaczeń. Dokładnie tak jak w banku.
– Nie znoszę banków. Nie lubię stałych godzin pracy i drogi, którą trzeba pokonać, aby do nich dotrzeć. Jeśli już, to sporadycznie, a nie dzień w dzień, tak jak w tym wypadku. Chodzi o czynność wykonywaną regularnie, nie sądzisz? Czy nie tak postępują ludzie korzystający z komputera? Co wieczór sporządzają kopię zapasową. Czasem można podjąć wyjątkowe środki ostrożności, jednak co wieczór trzeba bezpiecznego, a jednocześnie dostępnego rozwiązania. Dostępnego przez cały czas.
– Ja wysyłam e-mail do samej siebie – powiedziała Neagley.
Reacher przerwał, aby po chwili się uśmiechnąć.
– Właśnie.
– Myślisz, że Franz to robił?
– Wykluczone – odparł Reacher. – E-mail wróciłby wprost do jego komputera, który mają tamci. Staraliby się złamać hasło zabezpieczające, zamiast wywracać jego biuro do góry nogami.
– W takim razie co zrobił?
Reacher odwrócił się i spojrzał na rząd sklepów. Pralnia chemiczna, salon kosmetyczny, apteka. Poczta.- Nie chodzi o pocztę elektroniczną, lecz tradycyjną – powiedział. – Właśnie to robił. Robił kopie zapasowe i co wieczór wkładał do skrzynki na listy. Przesyłki adresował do samego siebie. Na swoją skrytkę pocztową. Właśnie tam je odbierał. Na poczcie. W jego przegrodzie nie było drzwiczek. Kiedy wrzucił kopertę, przesyłka była bezpieczna. Znajdowała się w systemie. Kiku ochroniarzy pilnowało jej dzień i noc.
– Zwolnij – poprosiła Neagley. Reacher skinął głową.
– W obiegu musiały krążyć trzy lub cztery dyskietki. Co dwa lub trzy dni odnajdywał je w swojej korespondencji. Kiedy? wracał do domu wieczorem, wiedział, że najbardziej aktualne dane są bezpieczne. Obrabowanie zawartości skrytki pocztowej nie jest łatwe, niełatwo też skłonić urzędnika, aby wydał ci coś, co nie jest twoją własnością. Poczta Stanów Zjednoczonych jest tak bezpieczna jak bank szwajcarski…
– Mały klucz – przerwała mu Neagley. – To nie klucz do szuflady biurka, lecz do skrytki pocztowej.
Reacher ponownie skinął głową.
– Do jego skrytki – podsumował.
12
Funkcjonowanie amerykańskiej poczty przypomina kij o dwóch końcach. Późnym popołudniem pralnia chemiczna była nadal otwarta, podobnie jak salon kosmetyczny i apteka. W przeciwieństwie do nich pocztę zamknięto już o czwartej.
– Załatwimy to jutro – powiedziała Neagley. – Będziemy w samochodzie przez cały dzień. Powinniśmy też pojechać do Swana. Chyba że się rozdzielimy.
– Musimy działać razem – odparł Reacher. – Może w międzyczasie któryś z naszych się odezwie i wykona część roboty.
– Chciałabym, chociaż nie dlatego, że jestem leniwa. – Machinalnie sięgnęła po komórkę i spojrzała na mały ekran.
Żadnej wiadomości.
Żadna wiadomość nie czekała również w hotelowej recepcji ani w hotelowej poczcie głosowej. Nie pojawił się też żaden nowy e-mail na komputerach Neagley.
Nic.
– To niemożliwe, aby nas zignorowali – powiedziała.
– Zgadzam się – przytaknął Reacher. – Nie zrobiliby tego.
– Zaczynam mieć złe przeczucie.- Mam złe przeczucie, od kiedy pobrałem pieniądze w bankomacie w Portland. Wydałem wszystkie pieniądze, aby zaprosić kogoś na obiad. Dwukrotnie. Teraz żałuję, że nie zoj staliśmy w domu i nie zamówiliśmy pizzy. Zapłaciłaby. O niczym bym nie wiedział.