Выбрать главу

– Dziwna sprawa – rzekł Reacher.

– Może skończyła im się forsa – powiedział O’Donnell.

– Szkoda. Facet niebawem zacznie cuchnąć.

Poszli dalej. Tym razem dokładnie wiedzieli dokąd. W świetle dnia odnaleźli drogę na skróty, wiodącą przez kłębowisko splątanych uliczek. Dotarli do baru z otchłanią ognia od drugiej strony. Lokal nie był jeszcze otwarty. Usiedli na niskim murku, mrużąc oczy od słońca. Było bardzo ciepło, niemal upalnie.

– W Vegas jest dwieście jedenaście bezchmurnych dni w ciągu roku – wyjaśniła Dixon.

– Latem temperatura dochodzi do czterdziestu stopni Celsjusza – dodał O’Donnell.

– Zimą spada niemal do zera.

– Opady roczne sięgają stu milimetrów.

– Czasami spada tu kilkadziesiąt milimetrów śniegu.

– Nadal nie zdążyłam otworzyć swojego przewodnika – oznajmiła Neagley.

Kiedy zegar w głowie Reachera wskazał za dwadzieścia dwunasta, zaczęli nadchodzić pierwsi pracownicy. Przybywali od strony ulicy w luźnych gromadkach, pojedynczo lub dwójkami. Mężczyźni i kobiety poruszali się w żółwim tempie, bez większego entuzjazmu. Kiedy przechodzili, Reacher pytał kobiety, czy mają na imię Milena. Wszystkie odpowiadały przecząco.

Później na chodniku ponownie zapanowała cisza.

Dziewięć minut przed dwunastą zjawiła się kolejna grupa. Reacher zrozumiał, że przyjechał następny autobus. Minęły ich trzy dziewczyny. Młode, zmęczone, swobodnie ubrane, z dużymi białymi tenisówkami na nogach.

Żadna nie nazywała się Milena.

Zegar w głowie Reachera zadzwonił. Do dwunastej została minuta. Neagley spojrzała na zegarek.

– Martwisz się? – zapytała.

– Nie – odparł Reacher, ponieważ za jej plecami spostrzegł dziewczynę, to musiała być ta, której szukali. Znajdowała się w odległości pięćdziesięciu metrów od nich. Spieszyła się. Była niska, szczupła i ciemnowłosa, ubrana w wypłowiałe niebieskie dżinsy biodrówki i krótki biały T-shirt. W pępku miała lśniący kolczyk, a na ramię zarzuciła niebieski nylonowy plecak. Długie kruczoczarne włosy opadały do przodu, okalając ładną twarz, która mogła należeć do siedemnastolatki. Sądząc po sposobie, w jaki się poruszała, musiała dobiegać trzydziestki. Wyglądała na zmęczoną i zaaferowaną. Na nieszczęśliwą.

Reacher wstał z murku, gdy znalazła się w odległości trzech metrów od nich, i zapytał:

– Milena?

Ostrożnie zwolniła kroku jak każda kobieta zaczepiona na ulicy przez rosłego nieznajomego. Spojrzała na drzwi baru i przeciwległy chodnik, jakby zastanawiała się nad drogą ucieczki. Potknęła się lekko, nie wiedząc, czy się zatrzymać, czy zacząć uciekać.

– Jesteśmy przyjaciółmi Jorge – wyjaśnił Reacher.

Spojrzała na Reachera, a następnie na pozostałych, by ponownie skupić na nim wzrok. Zaczęła się domyślać, kim są. Najpierw było to zdumienie i nadzieja, później niewiara i akceptacja. Reacher pomyślał, że takich uczuć, na dodatek w identycznej kolejności, musi doświadczać pokerzysta dostający czwartego asa.

Później w jej oczach pojawiło się coś w rodzaju spokojnego zadowolenia, jakby wbrew najgorszym oczekiwaniom mit dostarczający otuchy okazał się prawdą.

– Jesteście jego kumplami z wojska – wyjąkała. – Wspominał, że przyjedziecie.

– Kiedy?

– Mówił o tym cały czas. Powtarzał, że gdyby znalazł się w tarapatach, przyszlibyście mu z pomocą.

– Przyjechaliśmy. Gdzie możemy pogadać?

– Uprzedzę, że się spóźnię. – Uśmiechnęła się nieśmiało, okrążyła ich i weszła do baru. Wyszła dwie minuty później, szybszym krokiem, wyższa, z wyprostowanymi ramionami, jakby ktoś zdjął jej ciężar z pleców. Jakby nie była dłużej sama. Wyglądała na młodą i rozsądną. Miała jasnobrązowe oczy, jasną skórę i szczupłe dłonie człowieka, który ciężko pracował od dziesięciu lat.

– Pozwólcie, że zgadnę – zaczęła. Odwróciła się w stronę Neagley i powiedziała: – Ty musisz być Neagley. – Następnie popatrzyła na Dixon. – W takim razie ty jesteś Karla. – Spojrzała na Reacher i O’Donnella: – Wy to Reacher i O’Donnell, prawda? Jeden wielki, drugi przystojny. – O’Donnell uśmiechnął się do Mileny, która spojrzała na Reachera i powiedziała: – Mówili, że szukaliście mnie ostatniej nocy.

– Chcieliśmy pogadać o Jorge.

Milena wstrzymała oddech, nerwowo przełknęła ślinę i zapytała:

– On nie żyje, prawda?

– Przypuszczalnie tak – odparł Reacher. – Wiemy o śmierci Manuela Orozco.

– Nie – jęknęła.

– Bardzo mi przykro – powiedział Reacher.

– Gdzie możemy pogadać? – zapytała Dixon.

– Chodźmy do Jorge – zaproponowała Milena. – Do jego mieszkania. Powinniście je zobaczyć.

– Słyszeliśmy, że wywrócono je do góry nogami.

– Trochę posprzątałam.

– To daleko stąd?

– Możemy pójść pieszo.

***

Wrócili na Strip całą piątka. Szli obok siebie. Plac budowy w dalszym ciągu był opuszczony. Żadnych gliniarzy. Milena dwukrotnie zapytała, czy Sanchez nie żyje, jakby ponawianie pytania mogło jej przynieść upragnioną odpowiedź. Reacher dwukrotnie odpowiedział: „Przypuszczalnie tak”.

– Nie wiecie tego na pewno?

– Nie znaleziono jego ciała.

– Znaleźli ciało Orozca?

– Tak, widzieliśmy je.

– Co się stało z Calvinem Franzem i Tonym Swanem? Dlaczego nie ma ich z wami?

– Franz nie żyje, Swan pewnie też.

– Na pewno?

– Franz, na pewno.

– A Swan?

– Nie ma pewności.

– Nie macie pewności także co do Jorge?

– Nie ma pewności, lecz jest to bardzo prawdopodobne.

– Rozumiem.

Szła przed siebie, nie chcąc się poddać, nie chcąc się wyzbyć nadziei. Mijali okazałe hotele, kiczowate kopie słynnych budowli z całego świata skupione na obszarze kilkuset metrów kwadratowych. Później ujrzeli domy mieszkalne. Milena poprowadziła ich w lewo, a następnie skręciła w prawo, w równoległą ulicę. Zatrzymała się w cieniu zielonej markizy, dalej znajdował się hol budynku, który przeżywał okres świetności cztery fale rozbudowy wstecz.

– To tutaj – wyjaśniła. – Mam klucz.

Zdjęła plecak i wyciągnęła portmonetkę. Rozpięła ją i wyjęła mosiężny, pokryty patyną klucz.

– Od dawna go znałaś? – zapytał Reacher. Zawahała się przez chwilę, zastanawiając się, czy użyć czasu przeszłego, próbując uniknąć ostatecznego rozstrzygnięcia.

– Poznaliśmy się kilka lat temu – odpowiedziała. Poprowadziła ich do holu. Za biurkiem siedział portier.

Przywitał ją tak, jakby się znali. Pokazała im windę. Wjechali na dziewiąte piętro i mszyli w prawo korytarzem pokrytym wyblakłą farbą. Stanęli przy zielonych drzwiach. Otworzyła kluczem.

Pomieszczenie nie przytłaczało wielkością, chociaż nie było małe. Dwie sypialnie, salon, kuchnia. Proste dekoracje, głównie białe. Trochę jasnych nieco staromodnych kolorów. Duże okna. Kiedyś rozciągał się z nich piękny widok na pustynię, dzisiaj wyrastał przed nimi kolejny budynek wzniesiony przecznicę dalej.

Zwykłe mieszkanie mężczyzny, proste, pozbawione ozdób i dekoracji. W środku panował ogromny bałagan.

Ktoś wywrócił wszystko do góry nogami podobnie jak biuro Calvina Franza. Ściany, podłoga i sufity były wykonane z betonu, więc nie zostały zniszczone przez intruzów. Pozostałe przedmioty spotkał podobny los jak sprzęty Franza. Zdarto tapicerkę i potrzaskano meble. Fotele, kanapy, biurko i stół. Wszędzie walały się książki i papiery. Rozbito telewizor i zestaw stereo. Porozrzucano płyty CD. Podniesiono i rzucono na bok dywany. Kuchnia została niemal całkowicie zniszczona.