– Zatrzymałaś się tutaj? W Hollywood? Potrząsnęła głową.
– W Beverly Hills. W hotelu Wilshire.
– Przyjechałaś tutaj tylko po to, aby mnie zgarnąć?
– Dziesięć minut temu.
– Hotel Wilshire w Beverly Hills? Zmieniłaś się.
– Niezupełnie. To świat się zmienił. Tanie motele nie są już dla mnie. Potrzebuję poczty elektronicznej, dostępu do Internetu i szybkiej obsługi FedEx. Centrum biznesowego i specjalnego całodobowego serwisu.
– Przy tobie czuję się staromodny.
– Rozwijasz się. Korzystasz z karty bankomatowej.
– To było mądre posunięcie. Wiadomość w formie przelewu.
– Miałam dobrego nauczyciela.
– Mówiłem już, że niczego cię nie nauczyłem.
– Akurat!
– Z drugiej strony było to ekstrawaganckie posunięcie – zauważył Reacher. – Równie dobrze mogłaś przesłać dziesięć dolarów i trzydzieści centów. Może tak byłoby nawet lepiej… z kropką oddzielającą dziesięć i trzydzieści.
– Pomyślałam, że możesz potrzebować pieniędzy na samolot.
Reacher nie odpowiedział.
– Oczywiście, odnalazłam twój rachunek – ciągnęła. – Wejście do systemu i przyjrzenie się jego zawartości nie nastręczyło szczególnych trudności. Nie jesteś bogaty.
– Nie chcę być.
– Wiem. Nie chciałam jednak, abyś wydawał forsę, chcąc odpowiedzieć na moje wołanie dziesięć-trzydzieści. To nie byłoby fair.
Wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że o tym zapomniał. To prawda, że nie był bogaty. W rzeczywistości znalazł się niemal na krawędzi ubóstwa. Oszczędności stopniały do takiego poziomu, że zaczął się zastanawiać, jak je zwiększyć. Może w przyszłości powinien podjąć jakąś dorywczą pracę lub inaczej podreperować budżet. Przy stoliku zjawiła się kelnerka z kartą dań. Neagley złożyła zamówienie bez zaglądania do środka. Cheeseburger i napój gazowany. Reacher był równie szybki. Poprosił o zapiekankę z tuńczykiem i gorącą kawę. Dziewczyna zabrała karty i odeszła.- Powiesz mi wreszcie, dlaczego przesłałaś wiadomość dziesięć-trzydzieści? – zapytał Reacher.
Neagley pochyliła się i wyciągnęła czarny segregator ze stojącej na podłodze torby na zakupy. Podała mu go, nie mówiąc ani słowa. W środku znajdowała się kopia raportu z sekcji zwłok.
– Calvin Franz nie żyje – powiedziała. – Myślę, że ktoś go wyrzucił z samolotu.
6
W przeszłości, to znaczy w wojsku, Calvin Franz służył w żandarmerii. W tym samym czasie co Reacher. Podczas trzynastu lat służby ich losy układały się niemal identycznie. Spotykali się to tu, to tam i, jak to zaprzyjaźnieni oficerowie, przez dzień lub dwa poklepywali się po plecach w różnych częściach świata. Odbywali telefoniczne konsultacje, wpadali na siebie, gdy prowadzone niezależnie dochodzenia splatały się lub kolidowały ze sobą. Przeżyli wspólnie trudny okres w Panamie. Ten czas okazał się bardzo wartościowy dla ich znajomości. Krótki, lecz intensywny. Dostrzegli wówczas cechy, które spowodowały, że zaczęli się traktować jak bracia, a nie jedynie koledzy oficerowie. Kiedy Reacher został zrehabilitowany po chwilowym okresie niełaski i degradacji, aby otrzymać rozkaz stworzenia specjalnej grupy śledczej, Calvin Franz znalazł się na jednym z pierwszych miejsc listy upragnionych kandydatów. Spędzili ze sobą dwa kolejne lata, tworząc wewnętrzny trzon grupy. Szybko się zaprzyjaźnili. Później, jak to bywa w armii, nadeszły nowe rozkazy, grupa specjalna została rozwiązana i Reacher nigdy więcej nie widział Franza.
Aż do tej chwili, gdy ujrzał zdjęcie z sekcji zwłok umieszczone w segregatorze położonym na lepkim laminowanym stole w taniej restauracji.
Franz był niższy do Reachera, lecz wyższy od większości ludzi. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i potężnie umięśniony tors, długi tułów i krótkie nogi. W pewnym sensie jego wygląd można by uznać za prymitywny. Przypominał jaskiniowca. Ogólnie był całkiem przystojny. Opanowany, stanowczy, sprawny. Świetny kompan. Swoim zachowaniem wspierał i zachęcał innych.
Na zdjęciach z sekcji wyglądał paskudnie. Nagie ciało położono na stole z nierdzewnej stali, a lampa błyskowa nadała skórze bladozieloną barwę.
Makabra.
Ale przecież wszyscy zmarli wyglądają fatalnie.
– Skąd to masz? – zapytał Reacher.
– Zwykle udaje mi się dostać to, czego chcę. Reacher nie skomentował tej wypowiedzi, lecz odwrócił kolejną stronę zawierającą informacje o charakterze formalnym. Napisano, że denat ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży osiemdziesiąt siedem kilogramów. Przyczyną śmierci było ustanie pracy licznych narządów wewnętrznych spowodowane upadkiem ze znacznej wysokości. Obie nogi denata były złamane. Podobnie żebra. W krwiobiegu znajdowało się bardzo dużo uwolnionej histaminy. Organizm zmarłego był poważnie odwodniony. W brzuchu stwierdzono jedynie śluz. Znaleziono również ślady wskazujące na niedawną szybką utratę masy ciała. Nie stwierdzono, aby w ostatnim czasie coś jadł. Ilości śladowe pobrane z ubrania denata nie zawierały nic szczególnego z wyjątkiem sproszkowanego tlenku żelaza niewyjaśnionego pochodzenia w dolnej części nogawek, na goleniach, poniżej kolana i nad kostką.
– Gdzie go znaleźli?
– Na pustyni – odparła Neagley. – Około osiemdziesięciu kilometrów na północny wschód stąd. Na twardym piasku wśród małych skał, w odległości stu metrów od pobocza drogi. Żadnych śladów stóp w jedną lub drugą stronę.
Kelnerka przyniosła jedzenie. Reacher przerwał, gdy zdejmowała talerze z tacy, a następnie zaczął jeść kanapkę, trzymając ją w lewej ręce, aby prawa była czysta i można nią było przewracać kolejne strony raportu.
– Dwóch zastępców szeryfa zauważyło myszołowy zataczające kręgi w powietrzu. Poszli sprawdzić. Wspięli się na skały – Zeznali, że wyglądało to tak, jakby facet spadł z nieba. Lekarz sądowy był podobnego zdania.
Reacher pokiwał głową. Zapoznawał się z opinią lekarza: zoon nastąpił w wyniku upadku na twardy piasek z wysokości około dziewięciuset metrów. Siła uderzenia mogła spowodować wspomniane obrażenia wewnętrzne, jeśli Franz wylądował na plecach. To z kolei było możliwe, jeśli podczas spadania żył i poruszał ramionami. Martwy człowiek przypuszczalnie upadłby na głowę.
– Zidentyfikowali go na podstawie odcisków palców – rzekła Neagley.
– Jak się o tym dowiedziałaś? – zapytał Reacher.
– Zadzwoniła do mnie jego żona. Trzy dni temu. Odniosłam wrażenie, że zapisał nasze nazwiska w notatniku. Na specjalnej stronie. Namiary kumpli z wojska. Tylko mnie udało się jej odnaleźć.
– Nie wiedziałem, że był żonaty.
– Niedawno się ożenił. Mieli czteroletnie dziecko.
– Pracował? Neagley skinęła głową.
– Jako prywatny detektyw. Prowadził jednoosobową firmę. Początkowo udzielał porad strategicznych dużym firmom. Później zajmował się sprawdzaniem danych osobowych. Analizą baz danych. Wiesz, jaki był skrupulatny.
– Gdzie?
– Tutaj. W Los Angeles.
– Wszyscy zostaliście prywatnymi detektywami?
– Myślę, że większość.
– Oprócz mnie.
– Nie mieliśmy innych kwalifikacji, które można by sprzedać.
– Czego chciała od ciebie żona Franza?
– Niczego. Powiedziała tylko, co się stało.
– Nie chce znaleźć odpowiedzi?
– Gliny prowadzą śledztwo. Ludzie z biura szeryfa. Ciało znaleziono na terenie hrabstwa Los Angeles. Poza obszarem jurysdykcji komendy policji LA. Dochodzeniem zajmuje się kilku zastępców szeryfa. Rozpracowują hipotezę z samolotem. Sądzą, że maszyna leciała na zachód z rejonu Vegas. Już wcześniej mieli do czynienia z tego rodzaju przypadkami.
– To nie był samolot – stwierdził Reacher. Neagley nie odpowiedziała.