– Samolot ma określoną prędkość minimalną? Sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Sto trzydzieści? Musiałby wypaść przez drzwi poziomo do strumienia zaśmigłowego. Skrzydło lub ogon rozbiłyby ciało na miazgę. Mimo to nie stwierdzono żadnych obrażeń przedśmiertnych.
– Miał połamane obie nogi.
– Ile czasu ciało spada z wysokości dziewięciuset metrów?
– Dwadzieścia sekund?
– W jego krwi stwierdzono dużą ilość uwolnionej histaminy. To reakcja organizmu na silny ból. Dwadzieścia sekund od chwili odniesienia obrażeń do śmierci nie wystarczyłoby nawet do zapoczątkowania tego procesu.
– A więc?
– Wcześniej połamali mu nogi. Co najmniej dwa lub trzy dni przed śmiercią. Może więcej. Wiesz, co to takiego tlenek żelaza?
– Rdza – odparła Neagley. – Wynik procesu korozji żelaza.
Reacher skinął głową.
– Ktoś połamał mu nogi żelaznym prętem. Przypuszczalnie jedną po drugiej. Wcześniej pewnie przywiązali go do jakiegoś słupa. Mierzyli w golenie. Te kości trudno złamać, więc na spodniach pozostały cząsteczki rdzy. Musiało go boleć jak diabli.
Neagley milczała.
– Głodzili go – kontynuował. – Nie dawali pić. Miał dziewięć kilogramów niedowagi. Trzymali go w zamknięciu przez dwa lub trzy dni. Może dłużej. Torturowali.
Neagley w dalszym ciągu milczała.
– Wyrzucili go z helikoptera. Najpewniej w nocy. Maszyna zawisła w powietrzu na wysokości dziewięciuset metrów.
Otworzyli drzwi i wypchnęli go. – Reacher zamknął oczy i wyobraził sobie przyjaciela lecącego dwadzieścia sekund w ciemności, wykonującego przerzuty, machającego rękoma, niewiedzącego, gdzie jest ziemia. Niemającego pojęcia, gdzie upadnie. – Przypuszczalnie nie lecieli od strony Vegas – ciągnął. – Podróż tam i z powrotem przekracza zasięg większości helikopterów. Przybyli od strony północno-wschodniej części Los Angeles. Zastępcy szeryfa obszczekują niewłaściwe drzewo.
Neagley siedziała, nie mówiąc ani słowa.
– Żer dla kojotów – rzekł Reacher. – Doskonały sposób na pozbycie się ciała. Nie pozostaje żaden ślad. Pęd powietrza zwiewa włosy i obcą tkankę. Żadnych dowodów kryminalistycznych. Właśnie dlatego wyrzucili go żywego. Mogli go zastrzelić, lecz nie chcieli ryzykować pozostawienia śladów balistycznych.
Reacher zamilkł na dłuższą chwilę, a następnie zamknął segregator i przesunął go w stronę Neagley.
– Przecież domyślałaś się tego wszystkiego – powiedział. – Prawda? Umiesz czytać. Ponownie mnie sprawdzasz. Chcesz się przekonać, czy mój mózg nadal działa.
Neagley nie zareagowała na jego słowa.
– Grasz na mnie jak na skrzypcach.
Milczenie.
– Dlaczego mnie tu sprowadziłaś? – zapytał.
– Jak powiedziałeś, zastępcy szeryfa obszczekują niewłaściwe drzewo.
– Co z tego?
– Musisz coś z tym zrobić.
– Zrobię. Uwierz w to. Ci, którzy to zrobili, już są martwi. Nie można wyrzucać moich przyjaciół z helikoptera i dalej żyć, aby o tym opowiadać.
– Nie o to mi chodzi. Chcę, żebyś zrobił coś innego.
– Na przykład?
– Zebrał ponownie naszą dawną grupę.
7
Ich dawna grupa. Typowy wymysł amerykańskiej armii Chociaż było to dla wszystkich oczywiste, faceci z Pentagonu potrzebowali trzech lat, aby zacząć myśleć o jej utworzeniu. Po upływie kolejnego roku wypełnionego posiedzeniami rozmaitych komisji generałowie w końcu zaakceptowali pomysł. Sprawa trafiła na czyjeś biurko, a następnie wszczęto obłąkańczy rwetes, by nadać jej bieg. Wydano rozkazy. Oczywiście żaden z dowódców nie chciał nawet tknąć jej kijem, więc ze sto dziesiątego oddziału żandarmerii utworzono nową grupę. Chociaż wszyscy pragnęli sukcesu, nikt nie miał zamiaru podpisywać się pod porażką, dlatego zaczęto poszukiwać kompetentnego pariasa, który stanąłby na jej czele.
Reacher wydawał się najlepszym kandydatem.
Sądzili, że wystarczającą nagrodą będzie przywrócenie mul stopnia majora, lecz źródłem prawdziwej satysfakcji okazała się szansa zrobienia czegoś jak należy. Tak jak chciał. Dalii mu wolną rękę w doborze ludzi. Był z tego bardzo zadowolony. Uznał, że specjalna grupa śledcza potrzebuje najlepszych ludzi, jakich ma do zaoferowania armia. Pomyślał, że zna ich i wie, gdzie przebywają. Chciał, aby zespół był stosunkowo mały, zdolny do szybkiego i elastycznego reagowania, pozbawiony biurokratycznego wsparcia, co miało zapobiegać przeciekom. Wykombinował, że sami zajmą się papierkową robotą, jeśli uznają to za stosowne. W końcu wybrał ośmiu: Tony’ego Swana, Jorge Sancheza, Calvina Franza, Frances Neagley, Stanleya Lowreya, Manuela Orozco, Davida O’Donnella i Karlę Dixon. Dixon i Neagley były jedynymi kobietami, a Neagley jedynym podoficerem. Wszyscy pozostali mieli stopień oficerski O’Donnell i Lowrey byli kapitanami, a reszta majorami, co utrudniało stworzenie spójnego systemu dowodzenia, lecz Reacher miał to gdzieś. Wiedział, że dziewięć blisko współpracujących osób stworzy raczej strukturę poziomą niż pionową i właśnie tak się stało. Zorganizowali się jak mała drużyna baseballu zmierzająca po mistrzowski tytuł. Byli utalentowanymi czeladnikami. W ich gronie nie było żadnych gwiazd, żadnych wyrazistych osobowości. Wspierali się wzajemnie i ponad wszystko byli niestrudzeni i nieubłaganie skuteczni.
– To było dawno temu – rzekł Reacher.
– Mamy zadanie do wykonania – powiedziała Neagley. – Wszyscy. Wspólnie. Nie zadzieraj ze specjalną grupą śledczą, pamiętasz?
– To był zwykły slogan.
– Skądże, najprawdziwsza prawda. Ufaliśmy w to.
– Aby utrzymać morale. Zwyczajna przechwałka przypominająca pogwizdywanie w ciemności.
– Było w tym coś więcej. Osłanialiśmy się wzajemnie.
– Wtedy tak.
– Teraz i zawsze. To jest jak kanna. Ktoś zabił Franza i nie możemy puścić tego płazem. Jak byś się czuł, gdyby to ciebie załatwili, a resztą nie kiwnęłaby palcem?
– Gdyby to o mnie chodziło, nie czułbym niczego. Byłbym martwy.
– Wiesz, o co mi chodzi.
Reacher zamknął oczy i ponownie ujrzał Calvina Franza wymachującego ramionami w ciemności. Może krzyczał, a może nie. Jego stary druh.
– Sam sobie poradzę albo załatwimy to we dwójkę. Nie możemy powrócić do tego, co było. To się nigdy nie sprawdza.
– Będziemy musieli.
– Dlaczego? – zapytał, otwierając oczy ze zdumienia.
– Ponieważ pozostali mają prawo wziąć w tym udział.
Zasłużyli sobie na to dwoma trudnymi latami. Nie możemy ich przekreślić. Nie przypadłoby im to do gustu. Postąpilibyśmy niewłaściwie.
– Co zamierzasz?
– Potrzebujemy ich, Reacher. Franz był dobry. Bardzo dobry. Tak dobry jak ty czy ja. Mimo to ktoś połamał mu nogi i wyrzucił go z helikoptera. Myślę, że potrzebujemy całej pomocy, jaką możemy uzyskać. Trzeba odszukać pozostałych.
Spojrzał na nią, przypominając sobie słowa jej asystenta: Mam listę nazwisk. Jest pan pierwszym, który odpowiedział.
– Inni będą znacznie łatwiejsi do odszukania ode mnie. Neagley skinęła głową.
– Mimo to nie udało mi się ich zebrać – odparła.
8
Lista. Dziewięć nazwisk. Dziewięciu ludzi. Reacher wiedział, gdzie jest troje z nich, konkretnie lub ogólnie. On i Neagley, konkretnie, w restauracji Denny’ego w hollywoodzkim West Sunset. Franz, ogólnie, w jakiejś bliżej nieokreślonej kostnicy.
– Co wiesz o pozostałej szóstce? – zapytał.
– Piątce – odparła Neagley. – Stan Lowrey nie żyje.
– Kiedy zmarł?
– Kilka lat temu. Zginął w wypadku samochodowym w Montanie. Drugi kierowca był pijany.