– Jakimi samochodami jeżdżą robotnicy? – zapytał Reacher.
– Takimi jak te – odparła Neagley.
Reacher pojechał dalej. Minął dwa kolejne zabudowania. Drugie miejsce przypominało pierwsze. Duże ogrodzenie, cztery nieoznakowane budynki pokryte szarym metalowym sidingiem. Parking pełen tanich samochodów i lądowisko dla helikopterów z białym bellem 222. Brak tablic, oznakowań, brak informacji.
– Potrzebujemy dokładnego adresu – rzekł Reacher.
– Nie mamy czasu. Motel Dunes jest daleko stąd.
– Pasadena jest bliżej.
Przejechali krótki odcinek York Boulevard na wschód, a następnie skręcili w Stodziesiątkę. Piętnaście minut później zaparkowali przed zajazdem w Pasadenie. Po kolejnych pięciu minutach byli w pokoju Margaret Berenson. Powiedzieli jej, czego potrzebują. Nie wyjaśnili dlaczego. Chcieli podtrzymać iluzję własnej kompetencji, dla jej dobra.
Odpowiedziała, że pierwsze miejsce było tym, którego szukali.
Po piętnastu minutach ponownie przejechali obok niego. Ogrodzenie robiło wrażenie. Było potężne. Mógłby je sforsować czołg, lecz z pewnością nie samochód. Na pewno nie honda prelude, a nawet tak wielki wóz jak chrysler. Nie zdołałaby tego dokonać duża ciężarówka. W dodatku nie wiedzieli, jaką wytrzymałość ma drut kolczasty. Zanimby pękły, zewnętrzne zwoje mogłyby się rozciągnąć jak struna gitary, amortyzując siłę uderzenia, spowalniając pojazd i pozbawiając go siły rozpędu. Wewnętrzne zwoje uległyby sprasowaniu niczym gąbka. Jak sprężyna. Samochód zaplątałby się, zwolnił i w końcu stanął. Takiego ogrodzenia nie można pokonać w pojeździe kołowym. Nie można go sforsować pieszo. Człowiek z nożycami do cięcia drutu wykrwawiłby się na śmierć, zanim pokonałby jedną czwartą drogi. Odpadało również sforsowanie przeszkody górą. Drut tnący był zbyt szeroki i zbyt luźno zwinięty, aby można go było przesadzić za pomocą drabiny.
Reacher objechał cały kwartał. Fabryka zajmowała powierzchnię kilku akrów. Kwadratowa działka o boku około stu metrów. Cztery budynki. Jeden duży, trzy małe. Wysuszona brązowa trawa i wysypane żużlem ścieżki. Ogrodzenie miało w sumie czterysta metrów długości i było pozbawione słabych punktów. Tylko jedna brama. Szeroka stalowa konstrukcja na kółkach, rozsuwającą się na bok. Z drutem kolczastym na szczycie. Obok budka dla wartowników.
– To konieczność – wyjaśniła Neagley. – Takie są wymagania Pentagonu.
W budce dostrzegli wartownika. Starszego faceta o siwiejących włosach. Szary mundur. Pas z kaburą na biodrach. Prosta robota. Wystarczyła przepustka lub inny dokument. Facet wciskał guzik i brama się otwierała. Brak przepustki lub innego dokumentu powodował, że gość tego nie robił i brama pozostawała zamknięta. Nad głową wartownika wisiała żarówka. Zapalał ją po zapadnięciu zmroku. Rzucała miękką żółtawą poświatę w promieniu sześciu metrów.
– Nie ma sposobu, aby wejść do środka – powiedział Reacher.
– Myślisz, że oni w ogóle tam są?
– Muszą. To miejsce przypomina prywatne więzienie. Lepiej umieścić ich tu niż gdziekolwiek indziej. Pewnie przetrzymywali tutaj pozostałych.
– Jak ich schwytali?
– Mauney musiał ich aresztować na szpitalnym parkingu. Może pomogli mu ludzie Lamaisona. Zatłoczone miejsce, całkowite zaskoczenie. Co mieli robić?
Reacher pojechał dalej. Prelude nie rzucała się w oczy, lecz nie chciał, aby samochód widziano zbyt wiele razy w tym samym miejscu. Skręcił na najbliższym skrzyżowaniu i stanął w odległości pięciuset metrów od fabryki. Milczał. Nie miał nic do powiedzenia.
Telefon Neagley zadzwonił powtórnie. Jej prywatna komórka. Odebrała. Wysłuchała. Rozłączyła się i zamknęła oczy.
– Dzwonił mój znajomy z Pentagonu – oznajmiła. – Rakiety opuściły fabrykę w Kolorado.
70
Jeśli Mahmoud dostanie rakiety, sprawa ich przerośnie. Będą musieli pogodzić się z porażką i dalej żyć. Reacher spojrzał na Neagley. Uniosła powieki i popatrzyła mu w oczy.
– Jak sądzisz, ile ważą? – zapytał Reacher.
– Ważą?
– Jaki mają ciężar. W kilogramach.
– Skąd mam wiedzieć. Są nowe. Nigdy ich nie widziałam.
– Tak sądziłem.
– Muszą być cięższe od stingerà, więcej potrafią. Z drugiej strony waga rakiety nie może być zbyt duża, żeby mógł ją przenosić jeden człowiek. Razem z wyrzutnią, częściami zapasowymi i instrukcją rakieta waży pewnie jakieś dwadzieścia kilogramów.
– W sumie będzie szesnaście i pół tony.
– Potrzebna ciężarówka z naczepą – stwierdziła Neagley.
– Przeciętna prędkość na autostradach międzystanowych? Osiemdziesiąt kilometrów na godzinę?
– Pewnie tak.
– Pojedzie na północ I-dwadzieścia pięć i I-osiemdziesiąt, a później skręci na zachód, do Nevady. To jakieś tysiąc pięćset kilometrów. Mamy osiemnaście godzin. Powiedzmy dwadzieścia. Kierowca musi odpocząć.
– Nie pojedzie do Nevady – zaprzeczyła Neagley. – Nevada to ścierna. Przecież nie zamierzają ich niszczyć, tylko użyć.
– Nieważne. Istotne jest jedynie to, że miejsce, do którego jedzie, jest oddalone o osiemnaście godzin jazdy od Denver.
Neagley potrząsnęła głową.
– To chory pomysł. Nie możemy czekać dwadzieścia cztery godziny. Sam powiedziałeś, że mogą być dziesiątki tysięcy zabitych.
– Jeszcze nikt nie zginął.
– Nie możemy czekać – powtórzyła Neagley. – Łatwiej zatrzymać ciężarówkę, gdy będzie wyjeżdżać z Denver. Może pojechać dosłownie wszędzie. Do Nowego Jorku. Na lotnisko JFK albo La Guardia. Do Chicago. Chcesz, aby odpalili Little Wing na lotnisku O’Hare?
– Chyba nie.
– Każda minuta zwłoki oznacza, że ciężarówkę trudniej będzie odnaleźć.
– No to mamy moralny dylemat – przyznał Reacher. – Dwoje ludzi, których znamy, lub dziesięć tysięcy, których nie mieliśmy okazji poznać.
– Musimy komuś powiedzieć. Nie odpowiedział.
– Musimy, Reacher.
– Mogą nas nie posłuchać. Nie posłuchali przed jedenastym września.
– Szukasz wymówek. Zmienili się. Musimy komuś powiedzieć.
– Zrobimy to – zgodził się Reacher. – Tylko nie teraz.
– Karla i Dave będą mieli większe szanse, jeśli kilka drużyn SWAT stanie u ich boku.
– Żartujesz. Jeśli dojdzie do walki, zostaną uznani za nieuniknione ofiary wśród ludności cywilnej.
– Nawet nie zdołamy sforsować ogrodzenia – powiedziała Neagley. – Zginie Dixon, zginie O’Donnell, zginie dziesięć tysięcy i my.
– Chciałbyś żyć wiecznie?
– Nie chcę umrzeć jutro. A ty?
– Nie zależy mi.
– Poważnie.
– Nigdy mi nie zależało. Dlaczego miałoby być inaczej?
– Jesteś chory.
– Spójrz na jaśniejszą stronę sytuacji.
– Jaką?
– Może nie wydarzy się żadne z nieszczęść, o których wspomniałaś.
– Niby dlaczego?
– Może zwyciężymy. Ty i ja.
– Tutaj? Być może, ale później? Możesz sobie pomarzyć. Nawet nie wiemy, dokąd jedzie ta ciężarówka.
– Później się dowiemy.
– Tak sądzisz?
– Jesteśmy w tym dobrzy.
– Wystarczająco dobrzy, aby zaryzykować życie dziesięciu tysięcy ludzi dla dwóch?
– Mam nadzieję – odparł Reacher.
Pojechał dwa kilometry na południe i zaparkował ponownie na krętej bocznej uliczce przed warsztatem, w którym naprawiano harleye. W oddali widział helikopter New Age.
– Jaki mają system zabezpieczeń? – zapytał.
– Pewnie czujniki ruchu na ogrodzeniu, solidne zamki we wszystkich drzwiach i człowieka w budce wartowniczej przez całą dobę. Normalnie nie potrzeba nic więcej, ale dzisiaj nie będzie normalnie. Zapomnij o tym. Wiedzą, że jesteśmy w pobliżu. W środku będzie cała ochrona New Age, zabarykadowana, z bronią gotową do strzału.