– Co to za uczucie?
– Paskudne. Lubiłem ją. Długo mi służyła.
– Nie, chodziło mi o co innego.
– W porządku. Nie odniosłem wrażenia, aby Karla lub Dave byli szczęśliwsi ode mnie.
– W tej chwili z pewnością nie są.
– Wiedzą, że po nich przyjdziemy.
– To, że razem odejdziemy na pewno ich rozweseli.
– Lepsze to niż umierać samemu – odpowiedział Reacher.
Duża biała ciężarówka z naczepą jechała na zachód drogą I-70 w Kolorado, w kierunku stanu Utah. Nie była nawet w połowie pełna. Nieco ponad szesnaście ton ładunku na naczepie mogącej udźwignąć czterdzieści. Chociaż obciążenie było niewielkie, poruszała się w żółwim tempie z powodu górzystego terenu. Z taką prędkością miała jechać aż do skrętu na południe w drogę I-15. Dalsza podróż powinna być lżejsza – w dół aż do Kalifornii. Jej kierowca zaplanował, że będzie się poruszał ze średnią prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a cała droga zajmie mu maksimum osiemnaście godzin. Nie zamierzał robić postoju na odpoczynek. Jakżeby mógł? Miał do wykonania ważną misję i nie zamierzał tracić czasu na głupstwa.
Azhari Mahmoud spojrzał po raz trzeci na mapę. Uznał, że potrzebuje jeszcze trzech godzin. No, może nieco więcej. Musiał przejechać niemal całe Los Angeles, z południa na północ. Nie oczekiwał, że będzie łatwo. Ciężarówka U-Haul była wolna i trudno się nią kierowało. Wiedział, że na drogach będą korki.
Postanowił, że da sobie pełne cztery godziny. Jeśli przyjedzie za wcześnie, zaczeka. Nic nie szkodzi. Nastawi budzik, położy się i spróbuje zasnąć.
Reacher wpatrywał się w linię horyzontu, próbując ocenić oświetlenie. Przyciemniona szyba bynajmniej mu w tym nie pomagała. Na oko wszystko wyglądało lepiej niż w rzeczywistości. Niebo wydawało się ciemniejsze, niż faktycznie było. Opuścił szybę i wychylił się na zewnątrz. Kiepsko. Do końca dnia pozostała jeszcze godzina. Jakaś godzina do zmierzchu. Później zapadnie całkowita ciemność. Zasunął szybę i rozsiadł się w fotelu. Zmniejszył liczbę uderzeń serca, zwolnił oddech i zrelaksował się.
Był zrelaksowany, dopóki nie zadzwonił Allen Lamaison.
72
Lamaison zadzwonił do Reachera na komórkę, którą kupili w Radio Shack, nie na komórkę Saropiana z Vegas. Informacja na monitorze wskazywała, że używał aparatu Karli Dixon. Zachowywał się prowokacyjnie. Nie krył satysfakcji.
– Reacher? Musimy pogadać – powiedział.
– Gadaj – odparł Reacher.
– Do niczego się nie nadajesz.
– Tak sądzisz?
– Do tej pory przegrałeś każdą rundę.
– Oprócz tej z Saropianem.
– Fakt – stwierdził Lamaison. – Bardzo nad tym ubolewam.
– Powinieneś się do tego przyzwyczaić. Wkrótce stracisz kolejnych sześciu, a wtedy się zabawimy.
– Nie – zaprzeczył Lamaison. – Tak się nie stanie. Zawrzemy układ.
– Zapomnij o tym.
– Proponuję doskonałe warunki. Chcesz usłyszeć?
– Lepiej się pospiesz. Jadę do centrum na spotkanie z FBI. Opowiem im o Little Wing.
– Ciekawe co? – zapytał Lamaison. – Nie ma o czym mówić. Mieliśmy uszkodzone moduły, które zostały zniszczone. Opisaliśmy wszystko w piśmie przekazanym do Pentagonu.
Reacher nie odpowiedział.
– W każdym razie wcale nie jedziesz do FBI. Zastanawiasz się, jak uratować przyjaciół.
– Tak sądzisz?
– Nie powierzyłbyś ich życia FBI.
– Pomyliłeś mnie z kimś, komu zależy.
– Nie byłoby nas tu, gdyby ci nie zależało. Tony Swan, Calvin Franz, Manuel Orozco i Jorge Sanchez opowiedzieli nam wszystko. Przed śmiercią. Że niby nie powinniśmy zadzierać ze specjalną grupą śledczą.
– To slogan. Był przestarzały wtedy, a tym bardziej teraz.
– Mimo to w niego wierzyli. Tak jak pani Dixon i pan O’Donnell. Ich wiara w ciebie jest doprawdy wzruszająca, dlatego pogadajmy o układzie. Możesz oszczędzić swoim kumplom wielu cierpień.
– Jak?
– Ty i pani Neagley zgłosicie się do nas. Przetrzymamy was przez tydzień, dopóki sprawa nie ucichnie. Później puścimy wszystkich wolno. Całą czwórkę.
– W przeciwnym razie?
– W przeciwnym razie połamiemy O’Donnellowi ręce i nogi i pokaleczymy Dixon jego sprężynowcem. Oczywiście po tym, jak się z nią zabawimy. Później zabierzemy ich na przejażdżkę helikopterem.
Reacher nic nie odpowiedział.
– Nie przejmuj się Little Wing – ciągnął dalej Lamaison. – Sprawa jest zamknięta. Nie zdołacie tego zatrzymać. Rakiety pojadą do Kaszmiru. Byłeś tam kiedyś? To dziura. Cholerna dziura, o którą walczą faceci z ręcznikiem na głowie. Co cię to obchodzi?
Reacher w dalszym ciągu milczał.
– Co ty na to?
– Nie.
– Lepiej się zastanów. Dixon nie spodoba się to, co mamy zamiar zrobić.
– Dlaczego miałbym ci zaufać? Zastrzelisz mnie, gdy tylko wejdziemy.- Zgoda, nie można zaprzeczyć, że istnieje pewien element ryzyka – przyznał Lamaison. – Sądzę, że przyjmiesz warunki z poczucia odpowiedzialności za swoich ludzi. Nie zostawisz ich. Jesteś ich dowódcą, który spieprzył sprawę. Wiele o tobie słyszeliśmy. Szczerze mówiąc, na sam dźwięk twojego nazwiska chce mi się rzygać. Zrobisz wszystko, aby im pomóc.
– Gdzie jesteś? – zapytał Reacher.
– Jestem pewien, że wiesz.
Reacher podniósł głowę i spojrzał przez przednią przyciemnioną szybę, starając się ocenić, ile czasu pozostało do zmroku.
– Jakieś dwie godziny drogi od was – powiedział z lekką nutką napięcia w głosie.
– Gdzie?
– Na południe od Palmdale.
– Dlaczego?
– Mamy zamiar złożyć wizytę Deanowi. Poskładać wszystko jak Swan.
– Zawróćcie – powiedział Lamaison. – Natychmiast. Dla dobra pani Dixon. Założę się, że będzie wrzeszczeć, gdy zajmą się nią moi chłopcy. Dam ci ją do telefonu i pozwolę posłuchać.
Reacher przerwał na chwilę.
– Za dwie godziny – powiedział. – Odezwę się. Rozłączył się i wybrał numer Neagley.
– Wchodzimy za sześćdziesiąt minut. Opadł na fotel i zamknął oczy.
Godzinę później niebo na wschodzie przybrało ciemnogranatową barwę. Widzialność szybko malała. Wiele lat temu pewna pedantyczna nauczycielka ze szkoły na jednej z wysp Pacyfiku wyjaśniła Reacherowi, że najpierw nadchodzi zmierzch, a dopiero później zmrok i noc. Podkreślała, że zmierzch i zmrok to nie to samo. Gdyby Reacher potrzebował ogólnego słowa oznaczającego nocny mrok, użyłby słowa „ciemność”.
Zapadnięcie ciemności było tym, na co czekał. Ciemność gęstniała, lecz jeszcze nie była taka, jakiej potrzebował.
Wybrał numer Neagley i rozłączył się po jednym sygnale. Opuściła szybę i dała znak ręką. Mała jasna dłoń w ciemności. Włączył samochód i odjechał od krawężnika. Bez świateł. Ruszył na wschód na spotkanie nadciągającej nocy. Na trzecim skrzyżowaniu skręcił w prawo i zaczął objeżdżać ogrodzenie New Age. Zgodnie z ruchem wskazówek zegara, wzdłuż tylnej granicy działki. Po chwili wykonał kolejny skręt w prawo i stanął na poboczu, pokonawszy jakieś dwie trzecie drogi. Gdyby działka New Age była tarczą zegara, można by powiedzieć, że zatrzymał się na godzinie czwartej. Gdyby była kompasem, że lekko na południe od kierunku, w którym znajdował się wschód.
Wysiadł i stanął nieruchomo, nasłuchując. Żadnego dźwięku. Nie dostrzegł nic podejrzanego. Highland Park było gęsto zaludnionym rejonem, lecz fabryka New Age znajdowała się w części przemysłowej. Dzień pracy dobiegł końca. Ludzie wrócili do domu. Ulice były ciemne i spokojne.