Выбрать главу

Jednak to kolana, a nie mostek Lennoxa załatwiły sprawę. Mężczyzna przykucnął lekko w pozycji pionowej jak człowiek, który zamierza oprzeć się na piętach. Ponieważ był potężnie zbudowany i ciężki, a na dodatek miał czterdzieści jeden lat, kolana mu zesztywniały. Ugięły się pod kątem nieco większym niż dziewięćdziesiąt stopni i odmówiły posłuszeństwa. Górna część tułowia przechyliła się do tyłu pod wpływem nagłego opom. Walnął siedzeniem o próg drzwi, a ciężar ramion i głowy spowodował, że zrobił fikołka i zniknął w mroku. Ostatnią rzeczą, jaką widział Reacher, były podeszwy jego butów, w dalszym ciągu oddalone od siebie, wymachujące w ciemności.

Chociaż wszystko trwało niecałe dwie sekundy, Reacher miał wrażenie, jakby w tym czasie minęły dwa życia. Życie Franza i Orozca. Wszystko działo się płynnie i ospale. Reacher znajdował się w dziwnym stanie łaski i udręki, planował kolejne posunięcia, jakby grał w szachy, świadomy wszystkich możliwości, minusów, zagrożeń i okazji. Inni w kabinie nawet nie zdążyli zareagować. O’Donnell leżał zwrócony twarzą do podłogi, próbując unieść głowę na tyle wysoko, aby móc się odwrócić. Dixon usiłowała przekręcić się na plecy. Pilot zamarł na wpół obrócony w fotelu. Parker zastygł w dziwacznym przysiadzie. Lamaison gapił się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był Lennox, jakby nie mógł zrozumieć, co się stało.

Reacher skoczył.

Opuścił oparcie dmgiego fotela i wspiął się na niego niczym nocna zjawa. Olbrzym wyrastający znikąd, rzucający duży cień w niespokojnej pomarańczowej poświacie. Zamarł na chwilę nieruchomo, prawie całkowicie wyprostowany, z głową dotykającą sufitu. W dużym rozkroku, aby zachować maksymalną stabilność. W lewej ręce trzymał SIG-a wymierzonego w twarz Parkera, w prawej glocka wycelowanego w Lamaisona. Oba pistolety były nieruchome, twarz Reachera pozbawiona wyrazu. Śmigło wirowało. Bell w dalszym ciągu wykonywał powolne obroty. Drzwi były nadal szeroko otwarte. Huk silnika, wycie wiatru i zapach lotniczego paliwa.

O’Donnell wygiął grzbiet i podniósł głowę na tyle wysoko, aby dostrzec buty Reachera. Na chwilę zamknął oczy. Dixon przewróciła się na plecy, oparła na związanych dłoniach i opadła na drugie ramię, twarzą w kierunku tylnej części kabiny.

Wszyscy zamarli. Pilot, Parker i Lamaison.

Chwila największego zagrożenia.

Reacher nie mógł oddać strzału do przodu. Zbyt duże było prawdopodobieństwo, że uszkodzi jakąś ważną część kokpitu. Nie mógł odłożyć broni, aby rozwiązać O’Donnella i Dixon, ponieważ Parker znajdował się zaledwie półtora metra od niego. Nie mógł go uderzyć, ponieważ brakowało miejsca. O’Donnell i Dixon zajmowali całą podłogę.

Lamaison był nadal przypięty pasami. Podobnie pilot. Gdyby poderwał bella, wszyscy by upadli. Oczywiście musieliby poświęcić Parkera, lecz Reacher nie sądził, aby Lamaison odczuwał wyrzuty sumienia z tego powodu.

Sytuacja patowa.

Gdyby ją wykorzystali, byłoby po nim.

80

Nie połapali się. Nie wykorzystali okazji. Zamiast tego O’Donnell podniósł głowę i stopy, przesuwając się kilkanaście centymetrów bliżej Reachera, a Dixon wykonała obrót w przeciwną stronę, robiąc mu trochę miejsca. Reacher postawił nogę między nimi i walnął Parkera w brzuch lufą SIG-a. Ten stracił oddech, zgiął się wpół i wykonał instynktowny krok, stawiając stopę w miejscu, które stworzyli O’Donnell i Dixon. Reacher rzucił się za nim jak torreador. Kopnął go podeszwą w siedzenie i silnie pchnął, posyłając potykającego się na sztywnych nogach Parkera przez otwarte drzwi w noc. Zanim przebrzmiał jego krzyk chwycił Lamaisona lewą ręką za gardło, mierząc w pilota z SIG-a. Silnie uderzył glockiem w kark Lamaisona.

Później było już łatwiej.

Pilot zamarł w kokpicie. Bell wisiał w powietrzu. Słyszeli uderzenia śmigła. Maszyna wolno obracała się w miejscu. Drzwi były otwarte. Szerokie i zapraszające. Przytrzymywane przez strumień powietrza. Reacher zacisnął łokieć wokół karku Lamaisona, podciągając go w górę i napinając pasy na ramionach. Odłożył glocka na podłogę i wsunął dłoń do kieszeni, szukając kastetu O’Donnella. Chwycił go w palce jak narzędzie i spojrzał za siebie. Wyprostował ramię i przewrócił Dixon na brzuch, a następnie użył krawędzi kastetu do rozcięcia sznura krępującego jej nadgarstki. Napięła ramiona i włókna sizalu zaczęły wolno pękać jedne po drugich. Reacher słyszał wyraźnie każde pęknięcie przez twardy zgrzyt ceramicznego materiału i tępe harmoniczne odgłosy uderzeń. Czasami dwa równocześnie. Lamaison zaczął stawiać opór, więc Reacher napiął łokieć. Chociaż mógł w ten sposób poddusić Lamaisona, zmuszając go do uległości, musiał opuścić pistolet, zamiast mierzyć w głowę pilota. Ten nie miał zamiana skorzystać z okazji. Nawet nie zareagował. Siedział z rękami na sterach. Nie odrywał stóp od pedałów. Utrzymywał maszynę w mchu obrotowym.

Reacher w dalszym ciągu na ślepo piłował sznurki. Minuta. Dwie. Dixon pomszała ramionami, podsuwając kolejne nitki powrozu i sprawdzając postępy. Lamaison zaczął stawiać coraz silniejszy opór. Był dużym mężczyzną, silnym i dobrze zbudowanym. O grubym karku i szerokich ramionach. Na dodatek wystraszonym. Jednak Reacher był większy, silniejszy od niego i wściekły. Bardziej wściekły, niż Lamaison przerażony. Napiął ramię. Lamaison w dalszym ciągu się szamotał. Reacher przez chwilę zastanawiał się, czy go nie ogłuszyć. Chciał jednak, aby tamten pozostał przytomny, więc nadal mocował się z powrozem. Nagle sznur z sizalu pękł. Dixon uwolniła nadgarstki, odepchnęła się od podłogi i uklęknęła. Reacher podał jej kastet i swojego glocka, a następnie przełożył SIG-a z lewej ręki do prawej.

Od tej pory było już znacznie łatwiej.

Dixon zrobiła mądrą rzecz. Zignorowała kastet i jak syrena przysunęła się do Lamaisona, by po chwili wyciągnąć z jego kieszeni drugiego SIG-a i sprężynowiec O’Donnella. Dwie sekundy później uwolniła nogi, a po upływie pięciu kolejnych oswobodziła O’Donnella. Oboje byli związani przez wiele godzin i zesztywnieli. Ręce silnie im drżały. Pozostał jedynie pilot. O’Donnell chwycił go za kołnierz i przytknął lufę SIG-a do brody. Nie mógł chybić, choćby nie wiadomo jak drżały mu ręce. Pilot nie miał żadnych szans i najwyraźniej to pojął. Nie poruszył się. Reacher przytknął SIG-a do ucha Lamaisona i przechylił się w drugą stronę.

– Jaką mamy wysokość? – zapytał pilota. Ten przełknął ślinę i odpowiedział:

– Dziewięćset metrów.

– Wznieś się trochę – powiedział Reacher. – Na jakieś półtora kilometra.

81

Zwiększenie pułapu spowodowało, że beli przestał wirować. Drzwi uderzyły kilka razy o kabinę i zatrzasnęły się. Hałas stał się mniej dokuczliwy. W porównaniu z niedawnym harmidrem można było odnieść wrażenie, że zapanowała cisza. O’Donnell w dalszym ciągu trzymał pistolet przy głowie pilota. Reacher nadal przyciskał wygiętego Lamaisona do fotela. Ten wciąż bezskutecznie mocował się z ramieniem Reachera. Nagle dziwnie zobojętniał i zaprzestał walki. Jakby wyczuł, co go czeka, lecz nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Swan też nie mógł w to uwierzyć, pomyślał Reacher. Ani Orozco, ani Franz, ani Sanchez. Poczuł, jak helikopter wznosi się coraz wyżej i wyrównuje. Słyszał odgłosy płatów młócących powietrze. Turbiny ryczały coraz głośniej. Pilot spojrzał na niego i skinął głową.