– To daleko stąd. Dotarcie na miejsce może nam zająć całą wieczność – rzuciła Neagley. – Przed chwilą zaczęła się godzina szczytu.
– Tak wcześnie?
– W Los Angeles korki pojawiły się trzydzieści lat temu. Ustaną, kiedy wyczerpią się zapasy ropy lub tlenu. W każdym razie nie dotrzemy tam przed zamknięciem. Lepiej zostawmysobie New Age Défense Systems na jutro, a dziś odwiedźmy panią Franz.
– Czyli tak jak zaproponowałaś. Grasz na mnie jak na skrzypcach.
– Po prostu mieszka bliżej. Poza tym to ważne.
– Gdzie?
– W Santa Monica.
– Franz mieszkał w Santa Monica?
– Nie miał domu nad oceanem, lecz założę się, że to piękne miejsce.
Miejsce faktycznie okazało się piękne. Znacznie ładniejsze, niż sądził. Franz mieszkał w niewielkim parterowym domu przy małej uliczce pomiędzy Dziesiątką a lotniskiem w Santa Monica, w odległości około trzech kilometrów od morza. Chociaż na pierwszy rzut oka położenie działki nie wydawało się idealne, dom był wspaniały. Neagley przejechała obok niego dwukrotnie, szukając miejsca do zaparkowania. Bryła domu odznaczała się doskonałą symetrią. Dwa frontowe okna z drzwiami wejściowymi pośrodku. Dach ocieniający ganek, na którym stoją dwa bujane fotele. Kilka kamieni, kilka belek nośnych w stylu Tudorów, wyraźnie widoczne wpływy prądu Arts and Crafts i Franka Lloyda Wrighta. Hiszpańskie dachówki. Istne pomieszanie stylów w bardzo małym budynku. Ale efekt był naprawdę piorunujący. Dom miał niezwykły urok i świeżość. Był pięknie pomalowany. Po prostu lśnił. W promieniach słońca błyszczały czyste okna. Równie zadbana okazała się przestrzeń przed domem. Zielony, starannie przystrzyżony trawnik, jaskrawe kwiaty, żadnych chwastów. Krótki asfaltowy podjazd, gładki jak tafla szkła, był starannie zamieciony. Calvin Franz był schludnym i drobiazgowym mężczyzną. Reacher odniósł wrażenie, że mała posiadłość, którą miał przed oczyma, idealnie odzwierciedla osobowość jego przyjaciela.
W końcu, dwie przecznice dalej, jakaś ładna babka odjechała toyotą camry i Neagley zaparkowała mustanga na wolnym miejscu. Zamknęła wóz i oboje ruszyli w stronę domku Franza.
Mimo późnego popołudnia nadal było gorąco. Reacher wyczuwał w powietrzu zapach oceanu.
– Ile wdów odwiedziliśmy? – zapytał. Zbyt wiele – odpowiedziała Neagley.
– Gdzie mieszkasz?
– Lake Forest w Illinois.
– Słyszałem o tym miejscu. Podobno jest bardzo ładne.
– To prawda.
– Moje gratulacje.
– Ciężko na to zapracowałam.
Skręcili w uliczkę, przy której stał dom Franza, by po chwili znaleźć się na podjeździe. Zwolnili, podchodząc do drzwi. Reacher nie był pewny, z jakim przyjęciem się spotkają. Zwykle miał do czynienia z wdowami, które niedawno straciły męża, lecz nigdy nie odwiedzał ich po siedemnastu dniach od jego śmierci. Bardzo często kobiety w ogóle nie wiedziały, że są wdowami, dopóki się nie zjawił, aby im o tym powiedzieć. Nie miał pojęcia jaką różnicę może sprawić siedemnaście dni. Nie wiedział też, w jakiej fazie procesu opłakiwania znajduje się żona Franza.
– Jak ona ma na imię? – zapytał.
– Angela – odpowiedziała Neagley.
– Okej.
– Chłopak nazywa się Charlie.
– Rozumiem.
Weszli do przedsionka. Neagley odnalazła przycisk dzwonka i nacisnęła go koniuszkiem palca. Delikatnie, krótko, w sposób wyrażający szacunek, jakby elektryczne urządzenie potrafiło wyczuć różnicę. Reacher usłyszał przytłumiony dźwięk gongu dolatujący z wnętrza domu. Cisza. Czekał. Drzwi otworzyły się po półtorej minuty. Jakby same z siebie. Reacher spojrzał w dół i spostrzegł małego chłopca, wyciągającego rękę do klamki. Ta znajdowała się wysoko, a chłopiec był niski, musiał więc stanąć na palcach i maksymalnie się wyciągnąć, aby jej dosięgnąć.
– Ty musisz być Charlie – powiedział Reacher.
– Tak.- Byłem przyjacielem twojego taty.
– Mój tata nie żyje.
– Wiem. Jestem bardzo smutny z tego powodu.
– Ja też.
– Czy możesz sam otwierać drzwi?
– Tak – odparł chłopiec. – Mogę. Wyglądał dokładnie jak Calvin Franz. Podobieństwo było niezaprzeczalne. Ta sama twarz, ta sama budowa ciała. Krótkie nogi, długi tułów i długie ręce. Chociaż rysujące się pod T-shirtem barki chłopca składały się wyłącznie ze skóry i kości, już teraz można było odgadnąć, że kiedyś pojawią się na nich mięśnie. Chłopiec miał oczy Franza, ciemne, chłodne, spokojne i zachęcające, jakby mówił: Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Charlie, czy twoja mama jest w domu? – zapytała Neagley.
Chłopiec skinął twierdząco głową.
– Jest z tyłu. – Puścił klamkę i cofnął się, aby wpuścić ich do środka. Pierwsza weszła Neagley. Dom był zbyt mały, aby mama Charliego mogła znajdować się w tylnej części. Przypominał duży pokój podzielony na cztery mniejsze pomieszczenia. Dwie małe sypialnie z prawej oddzielone łazienką, pomyślał. Mały salon z lewej od frontu i mała kuchnia tuż za nim. To wszystko. Mały, lecz piękny. Wszystko było białe i jasnożółte. W wazonach stały kwiaty. Okna przysłonięto białymi drewnianymi okiennicami. Podłogę wykonano z ciemnego wypolerowanego drewna. Reacher odwrócił się i zamknął drzwi wejściowe. Hałas dobiegający z ulicy ustał i w całym domu zapadła cisza. Pomyślał, że kiedyś taka cisza musiała budzić przyjemne uczucia. Teraz było inaczej.
Z kuchni, zza ścianki działowej tak krótkiej, że nie mogła dostarczyć nawet chwilowego schronienia, wyłoniła się kobieta. Reacher pomyślał, że musiała się za nią ukryć, gdy usłyszała; dzwonek do drzwi. Wyglądała na znacznie młodszą od niego. Trochę młodszą od Neagley.
Młodszą od Franza.
Wysoka, szczupła kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach skandynawki. Ubrana w sweter z dekoltem w szpic odsłaniającym wystające obojczyki i górne żebra. Czysta i zadbana. Miała starannie uczesane włosy i pachniała perfumami. Doskonale opanowana, lecz wyraźnie spięta. Reacher dostrzegł w jej oczach dziki niepokój, jakby miała pod skórą maskę wyrażającą przerażenie.
Po chwili niezręcznego milczenia Neagley wykonała krok do przodu i zapytała:
– Angela? Jestem Frances Neagley. Rozmawiałyśmy przez telefon.
Angela Franz uśmiechnęła się sztucznie, podając jej dłoń. Kiedy wymieniły uścisk, przyszła pora na Reachera.
– Jack Reacher. Bardzo mi przykro z powodu straty, która panią spotkała. – Ujął jej dłoń, która wydała mu się chłodna i krucha.
– Wypowiadał pan te słowa wielokrotnie, prawda? – zapytała.
– Niestety – przytaknął.
– Jest pan na liście Calvina – powiedziała. – Służył pan w żandarmerii jak on.
Reacher przytaknął głową.
– Nie byłem taki jak on. Wiele mi do niego brakowało.
– Jest pan bardzo uprzejmy.
– Stwierdzam fakt. Bardzo go podziwiałem.
– Opowiadał mi o panu… o was wszystkich. Wiele razy. Czasami czułam się tak, jakbym była jego drugą żoną. Jakby wcześniej był już żonaty. Z wami wszystkimi.
– Właśnie tak było – przytaknął Reacher. – Służba przypomina rodzinę. Oczywiście jeśli człowiek ma szczęście, a my je mieliśmy.
– Calvin powtarzał to samo.
– Widzę, że później miał jeszcze więcej szczęścia. Na twarzy Angeli ponownie zagościł sztuczny uśmiech.
– Może, lecz widać jego szczęście się skończyło, prawda? Charlie obserwował ich badawczo oczami do złudzenia przypominającymi oczy Franza.
– Bardzo dziękuję, że przyszliście – rzekła.- Możemy coś dla pani zrobić? – zapytał Reacher.