Seans w ogóle bardzo się udał; Emma była na tyle zadowolona z pierwszego szkicu, by chcieć malować dalej. Nie można mu było zarzucić braku podobieństwa, poza została wybrana szczęśliwie; że zaś Emma zamierzała poprawić nieco figurę przyjaciółki, dodać jej nieco wzrostu i odpowiednio więcej wytworności, miała nadzieję, że rysunek po wykończeniu będzie naprawdę ładny pod każdym względem i że zajmie przeznaczone mu miejsce, przynosząc zaszczyt im obu: stanie się zarazem pomnikiem piękności modelu, dowodem kunsztu artystki i uwieńczeniem ich wzajemnej przyjaźni, nie mówiąc już o wielu przyjemnych wrażeniach, jakie zdawało się zapowiadać wzrastające uczucie pana Eltona.
Harriet miała znów pozować nazajutrz; pan Elton zaś, jak wypadało, poprosił, by pozwoliły mu asystować przy następnym seansie i zabawiać je głośną lekturą.
– Ależ oczywiście. Będzie nam bardzo miło zaliczyć pana do naszego grona.
Te same uprzejmości i reweranse powtórzyły się nazajutrz, praca uwieńczona powodzeniem postępowała nadal szybko ku obopólnemu zadowoleniu i portret zapowiadał się znakomicie. Podobał się każdemu, ktokolwiek go zobaczył, pan Elton zaś nie posiadał się z zachwytu i bronił przed najlżejszym nawet cieniem krytyki.
– Panna Woodhouse obdarzyła przyjaciółkę jedynym szczegółem urody, którego natura jej poskąpiła – powiedziała pani Weston nie podejrzewając, że zwraca się do zakochanego. – Wyraz oczu jest doskonale uchwycony, ale panna Smith nie ma takich brwi ani takich rzęs. Brak ich to jedyny defekt jej urody.
– Tak pani sądzi? – odparł. – Nie zgadzam się z panią. Wydaje mi się, że podobieństwo jest doskonałe w każdym najdrobniejszym szczególe. Nigdy w życiu nie widziałem tak uchwyconego podobieństwa. Nie zapominajmy, że to sprawa światła i cienia.
– Namalowała ją pani wyższą, niż jest w istocie – zauważył pan Knightley.
Emma dobrze o tym wiedziała, ale nie chciała tego przyznać; pan Elton zaś zaprzeczył skwapliwie:
– Ależ nie, ani trochę za wysoka, ani trochę. Proszę wziąć pod uwagę, że portret robiony jest w pozycji siedzącej, co oczywiście stanowi pewną różnicę, wzięty jest w skróceniu, a proporcje muszą być zachowane. Proporcje, skrót, co wszystko daje dokładne pojęcie o istotnym wzroście panny Smith – ależ tak, z całą pewnością.
– Bardzo ładny portret – powiedział pan Woodhouse. – I tak ładnie wykończony, jak wszystkie twoje prace, moja droga. Nie znam nikogo, kto by tak dobrze rysował jak ty. Jedno tylko mi się niezupełnie podoba: to, że panna Smith siedzi na dworze w takim lekkim szalu na ramionach, aż lęk bierze, że się biedaczka zaziębi.
– Ależ, drogi papo, to się dzieje w ciepły, letni dzień. Popatrz tylko na to drzewo.
– Moje dziecko, niebezpiecznie jest siedzieć na dworze o każdej porze roku.
– Panu wolno jest mieć oczywiście odmienne zdanie – obruszył się pan Elton – ale ja, przyznaję, uważam za nader szczęśliwy pomysł umieszczenie panny Smith na dworze, przy czym drzewo jest oddane w tak niedościgły sposób! Inne otoczenie mniej by leżało w charakterze modelu. Cała naiveté sposobu bycia panny Smith… no i w ogóle – wszystko jest zachwycające! Nie mogę oczu oderwać od tego portretu. Nigdy jeszcze nie widziałem tak uchwyconego podobieństwa.
Teraz należało pomyśleć o oddaniu obrazu do oprawy: tu zaczęły się pewne trudności. Musi to być zrobione niezwłocznie, musi być zrobione w Londynie; zamówienia można dokonać jedynie za pośrednictwem osoby, której dobry smak nie budzi żadnych wątpliwości, nie sposób zaś zwrócić się z tym do Izabelli, stałej wykonawczyni podobnych poleceń; był grudzień, a pan Woodhouse nie zniósłby myśli o tym, że córka rusza z domu w grudniową mgłę. Z chwilą jednak, gdy pan Elton dowiedział się o tym strapieniu, znalazł na nie radę. Z wrodzoną sobie galanterią ofiarował swoje usługi, zapewnił, że można mu powierzyć tę sprawę. Jakże miło mu będzie wykonać takie zlecenie! Każdej chwili może udać się konno do Londynu. Nie sposób wypowiedzieć, jaki jest wdzięczny, że obdarzono go takim zaufaniem.
Protest Emmy, że pan Elton jest zbyt uprzejmy, że nie mogłaby się nigdy pogodzić z tą myślą, za nic w świecie nie śmiałaby obarczać go równie kłopotliwą misją, wywołały tylko pożądane powtórzenie błagań i zapewnień – w kilka minut porozumienie zostało osiągnięte.
Pan Elton miał zawieźć rysunek do Londynu, wybrać ramę i dać odpowiednie wskazówki: Eroma wyraziła przekonanie, że potrafi tak opakować obraz, by nie narazić go na zniszczenie, zaś pana Eltona na zbyt wiele niewygód, pan Elton natomiast zdawał się obawiać, by poniesiony przezeń trud nie okazał się zbyt znikomy.
– Jakiż to cenny depozyt! – westchnął tkliwie, gdy mu wręczano pakunek.
Ten człowiek jest zbyt pełen galanterii, by się zakochać – pomyślała Emma. – Co prawda zakochać się można na tysiąc przeróżnych sposobów. To bardzo zacny młodzieniec, będzie znakomicie pasował do Harriet, zapewne, jak on sam zawsze mówi; muszę jednak przyznać, że zanadto wzdycha i rzuca tęskne spojrzenia, zbyt się sili na komplementy; ja sama nie zniosłabym tego. Już teraz zbyt duża porcja tego przypada mi w udziale, a przecież odgrywam tylko drugorzędną rolę. Ale to pewnie przez wdzięczność za Harriet”.
ROZDZIAŁ 7
Dzień, w którym pan Elton wybrał się do Londynu, dostarczył Emmie nowej sposobności przysłużenia się przyjaciółce. Harriet była w Hartfield, jak zwykle, wkrótce po pierwszym śniadaniu, po czym poszła do domu z zamiarem powrócenia do Emmy na obiad; tymczasem zjawiła się wcześniej, niż to było umówione, w pośpiechu, snadź czymś podniecona. Mina jej zdradzała, że stało się coś niezwykłego, czym pragnie się podzielić z przyjaciółką. Nie minęło pół minuty, a wszystko wyszło na jaw. Z chwilą gdy rano wróciła do pani Goddard, dowiedziała się, że pan Martin był tam przed godziną, a gdy mu powiedziano, że jej nie ma w domu i nieprędko spodziewają się jej powrotu, zostawił dla niej paczkę od jednej z sióstr i oddalił się. Otóż gdy otworzyła paczkę, znalazła w niej oprócz nut dwóch piosenek, które pożyczyła Elżbiecie do przepisania, list zaadresowany do niej, list ten zaś był od niego, od pana Martina, i zawierał formalną prośbę o rękę. Kto by to pomyślał! Harriet była tak zdziwiona, że nie wiedziała, co robić. Formalne oświadczyny i bardzo ładny list – tak się przynajmniej zdawało dziewczynie. Pisał w taki sposób, jak gdyby naprawdę bardzo ją kochał! Ale nie wiedziała, co z tym począć; toteż przybiegła czym prędzej do panny Woodhouse z zapytaniem, co ma robić.
Emmie wstyd było trochę za przyjaciółkę, że wydaje się być tak uradowana i pełna wahań.
– Trzeba przyznać – powiedziała – że ten młodzieniec nieśmiałością nie grzeszy i zmierza prosto do celu. Sięga wysoko, myśląc sobie: „a nuż się uda?”
– Może pani przeczyta jego list? – wykrzyknęła Harriet. – Proszę, oto!
Emma rada była z tych nalegań. Przeczytała i nie mogła oprzeć się zdziwieniu. Styl listu przewyższał jej najśmielsze oczekiwania. Nie dość, że nie zawierał ani jednego błędu gramatycznego, lecz żaden dżentelmen nie powstydziłby się jego układu; język, chociaż prosty, był stanowczy i bezpretensjonalny, uczucia zaś, które go podyktowały, przynosiły zaszczyt piszącemu. List był krótki, lecz zdradzał zdrowy rozsądek, gorące przywiązanie, szczerość poglądów, dyskrecję, a nawet subtelność uczuć. Emma zastanawiała się nad nim chwilę, podczas gdy Harriet stała z niepokojem wyczekując jej zdania, szepcząc raz po raz: – No i co? No i co? – aż w końcu zapytała: