– A czy zna pani siostrzenicę panny Bates? To znaczy wiem, że musiała ją pani widywać setki razy, ale czy zna ją pani osobiście?
– Owszem, widujemy się z konieczności, ile razy przyjeżdża do Highbury. Mówiąc nawiasem, mogłoby to wyleczyć każdego, kto szczyciłby się zbytnio swoją siostrzenicą. Niech Bóg broni, żebym miała kiedyś choćby w połowie tak zanudzać ludzi całą rodziną Knightleyów razem wziętą, jak ona zanudza wszystkich tą swoją Jane Fairfax. Niedobrze się robi na sam dźwięk tego nazwiska. Każdy Ust jej odczytywany jest czterdzieści razy od deski do deski, pozdrowienia, które załącza dla wszystkich znajomych, powtarzane w kółko bez końca; a jeżeli przypadkiem przyśle ciotce wzór stanika albo zrobi na drutach parę podwiązek dla babki, nie mówi się o niczym innym przez miesiąc. Życzę Jane Fairfax jak najlepiej, ale nudzi mnie ona śmiertelnie.
Tymczasem zbliżały się do samotnej chaty, poniechały więc dalszej rozmowy. Emma miała bardzo współczujące serce, toteż biedacy mogli Uczyć w swej niedoli zarówno na jej osobistą opiekę, dobroć, rady, cierpliwość, jak na pomoc pieniężną. Rozumiała ich obyczaje, była wyrozumiała wobec nieuctwa i pokus, którym ulegali, nie miała żadnych romantycznych złudzeń co do ich niezwykłych cnót, wiedząc, że są to ludzie, którzy za mało otrzymali edukacji, miała więc zrozumienie dla ich trosk i spieszyła im z rozumną pomocą i życzliwą radą. Tym razem odwiedzała dom dotknięty równocześnie biedą i chorobą, pozostała więc tam dość długo, by pocieszyć nieszczęsną rodzinę i dać im dobrą radę, po czym opuściła chatę pod tak głębokim wrażeniem tego, co widziała, że rzekła po drodze do Harriet:
– Taki widok dobrze wpływa na człowieka. Jakże błahe wydają się wszelkie inne zmartwienia! W tej chwili zdaje mi się, że aż do wieczora nie będę mogła myśleć o niczym, tylko o tych biedakach, tymczasem kto wie, jak szybko wszystko to wywietrzeje mi z głowy?
– To prawda – przyznała Harriet. – Biedacy, o niczym innym myśleć nie można.
– Nie sądzę jednak, by to wrażenie wkrótce się zatarło – powiedziała Emma. Szły teraz śliską ścieżką poprzez ogródek. Minęły niski płotek i poczęły ostrożnie zstępować po chwiejnych schodkach wiodących ku drodze. – Nie sądzę – powtórzyła obracając się znowu, by rzucić okiem na nędzne domostwo i przypomnieć sobie jeszcze nędzniejsze jego wnętrze.
– Co to, to nie – przytaknęła Harriet.
Szły dalej. Droga skręcała lekko w tym miejscu i zaraz za zakrętem ukazał się pan Elton tak nagle, że Emma ledwo zdążyła wypowiedzieć:
– Ach, moja droga, nasza wytrwałość w myśleniu o bliźnich wystawiona zostanie na próbę. Zresztą – dodała z uśmiechem – wystarczy, sądzę, że współczucie skłoniło nas do spełnienia dobrego uczynku. Zrobiłyśmy to, co było naprawdę ważne i konieczne, a reszta to tylko pozbawiona treści czułostkowość, która mogłaby nas jedynie przygnębić.
Harriet zdążyła zaledwie odpowiedzieć: – Tak, to prawda – a już przyłączył się do nich pan Elton. Niedole i cierpienia ubogiej rodziny stanowiły zrazu temat rozmowy. Pan Elton wybierał się właśnie odwiedzić biedaków. Teraz postanowił odłożyć nieco wizytę, nastąpiła interesująca wymiana zdań, co można i należy dla nich zrobić, po czym pan Elton zapytał, czy wolno mu paniom towarzyszyć.
„Spotkać się w takich okolicznościach – pomyślała Emma – wspólnie planować dzieło miłosierdzia, to powinno znacznie wzmóc uczucia obojga. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz nastąpiły oświadczyny. Tylko ja jestem przeszkodą. Chciałabym być stąd o sto mil”.
Starając się co prędzej od nich oddalić, wybrała wąską ścieżkę biegnącą na. zboczu, powyżej drogi, pozostawiwszy Harriet i pana Eltona na głównym trakcie. Nie minęły jednak dwie minuty, a przekonała się, że Harriet, tak zawsze posłuszna czyjejś woli oraz naśladująca Emmę we wszystkim, wstąpiła w jej ślady i że wkrótce znajdą się znów przy niej oboje. Nie mogła się na to zgodzić, przystanęła udając, że poprawia sznurowadło u półbucika i schyliwszy się tak, iż zagradzała całą szerokość ścieżki, poprosiła, aby zechcieli pójść naprzód, a dogoni ich za chwilkę. Postąpili zgodnie z jej życzeniem, a kiedy doszła do wniosku, że czas skończyć ze sznurowadłem u trzewika, nasunęła się sposobność dalszej zwłoki: dogoniło ją jedno z dzieci idące od strony chaty, które, zgodnie z otrzymanym poleceniem, spieszyło do Hartfield z dzbankiem po rosół. Szła więc teraz obok dziecka, rozmawiając z nim i wypytując; była to rzecz najnaturalniejsza w świecie, a właściwie byłaby najnaturalniejsza, gdyby Emmą nie kierowała żadna uboczna intencja; toteż Harriet i pan Elton szli dalej naprzód, skoro panna Woodhouse prosiła, by na nią nie czekać. Mimo woli jednak wkrótce się z nimi zrównała, dziecko bowiem szło szybko, oni zaś kroczyli dość powoli, gdyż zdawali się być pochłonięci rozmową. Pan Elton mówił z ożywieniem, Harriet słuchała chętnie i z uwagą. Emma, wyprawiwszy dziecko naprzód, rozmyślała, jak by się tu wycofać i zostawić ich samych, kiedy oboje obejrzeli się równocześnie, musiała się więc do nich przyłączyć.
Pan Elton prawił dalej, wdając się w jakieś ciekawe szczegóły, i Emma doznała pewnego zawodu, kiedy odkryła, że zdaje swojej uroczej towarzyszce dokładne sprawozdanie z wczorajszego wieczoru u pana Cole'a i że właśnie trafiła na chwilę, kiedy obnoszono sery: Stilton i Wiltshire, masło, selery, buraki, z kolei zaś owoce i wety. „To byłoby ich z pewnością doprowadziło do ciekawszych tematów – pocieszała się w duchu – dla zakochanych wszystko jest interesujące i wszystko może stać się wstępem do poruszenia spraw bliższych sercu. Gdybym się była mogła zatrzymać dłużej…”
Szli teraz we troje, aż ukazało się oczom ogrodzenie probostwa; wówczas Emma powziąwszy nagle postanowienie, że musi za wszelką cenę wprowadzić Harriet pod dach tego domu, udała, że znów jest coś nie w porządku z jej trzewikiem, i pozostała w tyle, żeby poprawić. Urwała kawałek sznurowadła i wrzuciła go ukradkiem do rowu, po czym zawołała prosząc, by się zatrzymali, i przyznała się, że ani rusz nie potrafi sobie poradzić z trzewikiem.
– Pękło mi sznurowadło i zgubiłam kawałek po drodze, nie mam pojęcia, co teraz począć. Wiem, że jestem kłopotliwą towarzyszką spaceru, ale zapewniam pana, że nie zawsze miewam tak niefortunne przygody. Czy pozwoli pan, że wstąpię na probostwo i poproszę pańską gospodynię o kawałek wstążki czy sznurka, żebym mogła jakoś związać bucik i dobrnąć do Hartfield?
Pan Elton zdawał się uszczęśliwiony tą propozycją, prześcigał się w grzecznościach, prowadząc je pod swój dach i starając się przedstawić wszystko w najlepszym świetle. Pokój, do którego je zaprosił, był to gabinet, gdzie pastor najczęściej przebywał, przez otwarte drzwi widać było następny, sąsiadujący z nim pokój; Emma przeszła tam z gospodynią, aby bez skrępowania skorzystać z jej pomocy. Wypadało, rzecz prosta, pozostawić drzwi otwarte na oścież, tak jak je zastała, liczyła jednak, że pan Elton je zamknie. Zawiodła się, drzwi pozostały szeroko otwarte, mimo to miała nadzieję, że jeżeli podtrzyma nieustanną rozmowę z gospodynią, pan domu będzie mógł w sąsiednim pokoju poruszyć taki temat, jaki zechce. Przez dziesięć minut wszakże słyszała jedynie swój własny głos. Nie można było przeciągać struny. Musiała doprowadzić do porządku toaletę i ukazać się w gabinecie.
Zakochani stali obok siebie przy oknie. Wyglądało to bardzo pocieszająco i Emma przez pół minuty łudziła się, że plany jej zostały uwieńczone powodzeniem. Ale nic podobnego, pan Elton nie wszczął decydującej rozmowy. Był bardzo miły, czarujący, powiedział Harriet, że zobaczył przez okno, jak przechodziły, i umyślnie za nimi podążył; rzucił jeszcze takie czy inne słowa pełne galanterii i subtelnych aluzji, ale nie zawierające poważniejszej treści.