– Tak, dosyć znacznie.
– Nie dość jednak, abym mogła mieć kiedykolwiek rację, jeżeli poglądy nasze się różnią.
– W dalszym ciągu góruję nad panią doświadczeniem, jakie daje wiek, mam ponadto tę wyższość nad nią, że nie jestem ładną młodą kobietą ani zepsutym dzieckiem. Dajmy temu spokój, panno Emmo, nie mówmy o tym więcej i żyjmy nadal w przyjaźni. Powiedz ciotce, maleńka Emmo, że powinna ci dawać lepszy przykład niż odnawiać przed tobą stare żale i jeżeliby nawet miała rację poprzednio, nie ma jej teraz.
– To prawda – przyznała panna Woodhouse – święta prawda. Maleńka Emmo, wyrośnij na kobietę doskonalszą niż twoja ciotka. Bądź od niej znacznie mądrzejsza i mniej zarozumiała. Pozwoli pan tylko, że dodam jeszcze kilka słów i już będzie koniec. Jeżeli więc wziąć pod uwagę intencje, które nami kierowały, mieliśmy słuszność oboje. Muszę zaznaczyć, że jeżeli o mnie chodzi, to jak dotąd ani jeden z przytoczonych przeze mnie argumentów nie okazał się błędny. Chciałabym tylko się dowiedzieć, że pan Martin nie doznał zbyt gorzkiego zawodu?
– Trudno byłoby głębiej odczuć – brzmiała krótka, dobitna odpowiedź.
– Ach, doprawdy? Bardzo mi przykro. Proszę, niech mi pan poda rękę na zgodę.
Uścisnęli sobie dłonie serdecznie, a zaraz potem ukazał się pan Jan Knightley. Nastąpiło powitanie – Jak się masz, Jerzy? – Co słychać, Janie? – iście angielskim zwyczajem kryjące pod pozorną obojętnością prawdziwe braterskie uczucie, w imię którego gotowi byliby obaj w razie potrzeby poświęcić wszystko dla wzajemnego dobra.
Wieczór upłynął spokojnie na rodzinnej pogawędce, pan Woodhouse nie chciał słyszeć o kartach przekładając nad nie poufną rozmowę z ukochaną Izabellą. Towarzystwo podzieliło się samorzutnie na dwie grupy: jedną tworzyli ojciec i córka, drugą obaj panowie Knightley. Rozmowy toczyły się rozbieżnym torem, z rzadka tylko krzyżowały się w powietrzu jakieś zdania. Emma przyłączała się na przemian to do jednych, to do drugich.
Bracia rozmawiali o swoich interesach i dążeniach, głównie jednak o tym, co dotyczyło starszego, który miał naturę bardziej wylewną i był bardziej elokwentny. Jako przewodniczący rady parafialnej miewał zazwyczaj jakieś wątpliwości, co do których chciał zasięgnąć rady Jana, albo opowiedzieć mu jakąś anegdotę z tej dziedziny, zaś jako rolnik zarządzający rodową posiadłością w Donwell chciał go poinformować, co w którym polu będzie posiane na przyszły rok, oraz podzielić się z bratem wszystkimi miejscowymi wiadomościami, zdolnymi niewątpliwie go zainteresować, nie zapominając, że i tamten spędził tutaj większą część życia i żywi silne przywiązanie do ojczystej ziemi. Plany melioracyjne, zmiany ogrodzeń, ścięcie drzewa oraz przeznaczenie każdego akra pod pszenicę, rzepę czy też zboża jare interesowały Jana tak żywo, jak na to pozwalało jego mniej zapalne usposobienie, toteż jeżeli skory do zwierzeń starszy brat pominął przypadkiem jakiś szczegół, ton zapytań młodszego brzmiał szczerym przejęciem.
Podczas gdy obaj bracia byli pochłonięci tą rozmową, pan Woodhouse rozkoszował się w pełni wymianą radosnych westchnień i tkliwych obaw ze swoją faworytką.
– Moje drogie biedactwo – rzekł czule biorąc Izabellę za rękę i przerywając na chwilę jej robótkę przeznaczoną dla jednego z pięciorga dzieci – jak strasznie dawno tu nie byłaś! I jak bardzo musiała cię zmęczyć podróż! Trzeba, żebyś się położyła wcześnie spać, moja droga, i radzę ci, zjedz przedtem trochę kaszki. Ty i ja zjemy sobie po talerzu doskonałej kaszki. A może byśmy tak wszyscy dostali kaszki, Emmo?
Emma nie wzięła pod uwagę tej propozycji wiedząc, że obydwaj panowie Knightley są równie nieugięci na tym punkcie jak ona sama, i zamówiła tylko dwa talerze. Po dłuższym przemówieniu wychwalającym zalety kaszki, wyraziwszy pewne zdziwienie, że w ogóle wszyscy nie jadają jej co wieczór pan Woodhouse ciągnął dalej z miną poważną i zamyśloną:
– To dziwne, moja droga, że spędziłaś jesień w South End zamiast przyjechać do nas. Nigdy nie byłem zwolennikiem klimatu morskiego.
– Pan Wingfield bardzo stanowczo doradzał nam wyjazd nad morze, inaczej nigdy byśmy tego nie zrobili. Zalecał wszystkim dzieciom, a zwłaszcza Belli, która często zapada na gardło, zarówno powietrze morskie jak kąpiele.
– Tak, moje dziecko, ale Perry wyrażał wątpliwości, czy morze ją z tego wyleczy, ja sam od dawna nabrałem przekonania, choć nie wiem, czy ci już o tym mówiłem, że morze rzadko kiedy dobrze wpływa na czyjeś zdrowie. Osobiście jestem przekonany, że raz omal mnie nie zabiło.
– Papo, papo! – wykrzyknęła Emma czując, że rozmowa schodzi na niebezpieczne tory – Proszę cię, nie mówmy o morzu! Zazdroszczę go wszystkim i czuję się nieszczęśliwa, ja, która nigdy nad nim nie byłam! Nie poruszajmy tematu South End, jeżeli łaska. Nie słyszałam jeszcze, kochana Izabello, żebyś choć raz zapytała o pana Perry'ego, a on o tobie nigdy nie zapomina.
– Ach, zacny pan Perry, jakże on się miewa, papo?
– Nieźle, nie całkiem jednak dobrze. Ten biedak Perry cierpi na wątrobę, ale nie ma czasu się leczyć – powiedział mi, że nie ma czasu się leczyć, co jest bardzo smutne, bo go wciąż wzywają z całej okolicy. Myślę, że żaden eskulap nie ma tak rozległej praktyki. Albo też nie ma takiego drugiego eskulapa.
– A jak się miewa pani Perry? A dzieci? Czy urosły? Żywię wielki szacunek dla pana Perry'ego. Mam nadzieję, że nas wkrótce odwiedzi. Rad będzie zobaczyć moje bąki.
– Oczekuję go jutro, gdyż chciałbym zasięgnąć jego rady w paru ważnych sprawach dotyczących mojej osoby. Wiesz co, dziecko, jak tylko przyjdzie, dobrze zrobisz prosząc go, żeby zajrzał do gardła Belli.
– Ależ papo kochany, z gardłem Belli jest o tyle lepiej, że przestałam prawie niepokoić się o nią. Sądzę, że przyczyniły się do tego bądź morskie kąpiele, bądź też znakomite linimentum, które stosowaliśmy jej od sierpnia z przepisu pana Wingfielda.
– Mało prawdopodobne, żeby pomogły jej kąpiele, a gdybym był wiedział, że potrzebne wam jest linimentum, byłbym poprosił…
– Zapomniałaś chyba o pani i pannie Bates – odezwała się Emma. – Nie słyszałam, byś o nią pytała.
– Ach, poczciwe panie Bates. Wstyd mi, doprawdy, ale wspominasz o nich niemal w każdym liście… Mam nadzieję, że nic im nie dolega. Poczciwa pani Bates! Wybiorę się do niej jutro z dziećmi. Tak się zawsze cieszy, gdy jej przyprowadzę dzieci. A ta nieoceniona panna Bates! To takie z gruntu zacne osoby! Jakże się one miewają, papo?
– No, nieźle, moja droga, nieźle na ogół. Ale biedna pani Bates przed miesiącem silnie się przeziębiła.
– To bardzo przykre. Nie pamiętam jeszcze tylu przeziębień, jak tej jesieni. Mówił mi pan Wingfield, że nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek było ich więcej i to tak ciężkich, z wyjątkiem, oczywiście, przypadków influency.
– Było tak istotnie, moja droga, jednakże nie w takim stopniu, o jakim wspominasz. Perry powiada, że tegoroczne zaziębienia były wprawdzie bardzo powszechne, ale nie tak ciężkie, jak to nieraz bywało w listopadzie. Perry nie uważa, aby ta jesień była szczególnie niezdrowa.
– Nie, pan Wingfield także, o ile wiem, nie uważa, by jesień była w tym roku szczególnie niezdrowa, z wyjątkiem…
– Ach, moje dziecko, prawdę powiedziawszy, w Londynie każda pora roku jest niezdrowa. Nikt nie jest zdrów w Londynie, nikt nie może być tam zdrów. To okropne, że musicie mieszkać w tym mieście – tak daleko stąd i powietrze tam takie niedobre!
– Doprawdy, papo, tam gdzie my mieszkamy, powietrze wcale nie jest takie złe. Nasza dzielnica przewyższa pod tym względem większość innych dzielnic. Nie porównuj jej nawet z resztą Londynu, drogi papo. Otoczenie Brunswick Square bardzo różni się od wszystkich pozostałych dzielnic. Tyle tam wolnej przestrzeni! Przyznaję, że niechętnie mieszkałabym w którejkolwiek innej dzielnicy; nie ma chyba takiej, gdzie zgodziłabym się ulokować dzieci, ale my mamy tyle wolnej przestrzeni, taki przewiew! Pan Wingfield uważa, że otoczenie Brunswick Square może się poszczycić wyjątkowo zdrowym powietrzem.